Z ŻYCIA WZIĘTE

Zjazd uczelniany

Zerwałam się z łańcucha. Odpicowałam twarz, wskoczyłam w kieckę i zostałam zawieziona przez chłopców do rynku na zjazd mojego rocznika ze studiów. Wow! Wolność. Zero jęczenia, pawi i fochów. Mogłam się nagadać do woli, wypiłam owocowe, lekkie drinki. Chłonęłam opowieści znajomych. Okazało się, że było tak kilkoro sympatyków Kurlandii, co mnie mocno onieśmieliło. Nie czuję się komfortowo w roli osoby zbierającej ogrom pochwał.

Dostrzegłam jednak jak bardzo zmieniłam się przez te lata…Z zakompleksionego dziwadła po twardo stąpającą po ziemi, energiczną kobietę. Teraz czuję się w pełni sobą. Z zupełnie innej perspektywy patrzyłam na dwie dziewczyny, które dokuczały mi na pierwszym roku studiów. Teraz by się nie odważyły mnie zaczepiać, łatwo atakuje się słabszy od siebie. A ja już słaba nie jestem i to cudowna refleksja z wczorajszego spotkania.

Dziewczyny niewiele się zmieniły. Dla niektórych czas się zatrzymał, wyglądały obłędnie. Dzieci, praca, podróże – miło się o tym słuchało. Panowie postarzeli się, niektórzy wyraźnie przytyli. Nawet najwięksi imprezowicze ustatkowali się, założyli rodziny. Niewiele miałam z nimi wspólnego, więc i po latach nie szukałam pretekstu do rozmowy. Podpytałam tylko o kilka rzeczy Marcina, z którym mam kontakt.

Dziesięć lat…Ponoć wcale się nie zmieniłam. Włosy mam naturalne, wiele nie przybrałam na wadze. No może coś tam przytyłam, ale sukienka – dobrze dobrana – kryła mankamenty figury. Ale dla mnie ten okres był niezmiernie bogaty w doświadczenia. Rozwinęłam skrzydła i śmiem twierdzić, że mając zdrowe dzieci nigdy nie doświadczyłabym tak głębokiej przemiany. Moi synowie pojawili się na świecie, bym poznała drzemiący w sobie potencjał. Jak mogłabym mieć pretensje do Boga, że wychowuję syna z porażeniem, skoro właśnie to dziecko pozwoliło mi być w pełni sobą?

Po dwudziestej trzeciej siedzenie było coraz twardsze, a sala hałaśliwa. Ha ha ha. Prosiłam Męża, by po mnie przyjechał. Tęskniłam po prostu za moim życiem. Pogadałam i wio do domu, gdzie jest mi najlepiej. Jacek przyjechał o północy podekscytowany. Wyobraźnia podpowiadała mu scenariusze dzikich tańców i swawoli. Wizje potęgował fakt, że nie zamierzałam wcale imprezować z telefonem w dłoni. To było moje wychodne bez łańcucha. Ha ha ha.

Nie jestem typem imprezowicza. Cieszę się szczęściem znajomych, ciekawe o czym będziemy opowiadać za kolejne dziesięć lat…Wieczór szybko się nie zakończył, ale o tym już pozwolę sobie nie pisać. Ha ha ha.

***

 

4 thoughts on “Zjazd uczelniany

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *