ZWIEDZAMY

Weekend na festynach cz.2 Wrocławska Pergola.

Tym razem impreza na Wrocławskiej Pergoli. Mąż po kwadransie orzekł, że jest aspołeczny i ukrył się z Szymonem w parku. Ja do podobnych wniosków doszłam chwilę później, ale cóż…nie po to przyjechaliśmy na festyn, żeby teraz Michał nie skorzystał z żadnej atrakcji. Dla Szymka było zbyt ciepło i tłoczno. Stałam więc z Michałem w długich kolejkach przy niemal każdym stanowisku, żar palił mnie w czaszkę, aż dostałam wykwitów potu na czole. Zagryzałam zęby kiedy ktoś kolejny raz trącił mnie łokciem, albo przydepnął stopę. Serce matki.

Zaczęliśmy od nauki pierwszej pomocy przedmedycznej. Co roku powtarzam Michałowi do znudzenia:

1. Patrzysz czy jest wokół bezpiecznie.

2. Klepiesz rannego w ramię i pytasz, czy cię słyszy.

3. Przy braku odpowiedzi przykładasz policzek do policzka rannego i: próbujesz usłyszeć jego oddech, poczuć powietrze z jego dróg oddechowych na swoim policzku oraz zobaczyć ruch klatki piersiowej.

4. Jeśli nie ma reakcji, każesz konkretnie wybranej z tłumu osobie zgłosić na 112 fakt, że poszkodowany jest nieprzytomny i zaczynasz reanimację.

5. Szybko oczyszczasz drogi oddechowe. Następnie 30 uciśnięć na środku klatki piersiowej i dwa wdechy przy odchylonej do tyłu głowie. W przypadku podtopień zaczynasz zawsze od kilku wdechów ratunkowych! Trzeba topielcowi przede wszystkim dostarczyć tlen. Ręce i plecy masz proste, oszczędzasz energię, bo musi ci na długo wystarczyć sił. Czasami na godzinę.

6. Jeśli uda Ci się reanimacja to: stabilizujesz głowę i czekasz na pomoc (w przypadku gdy kręgosłup lub głowa może być uszkodzona np. upadek z wysokości, wypadek samochodowy)…

…albo układasz poszkodowanego w pozycji bezpiecznej, którą to Michałowi przypomnieli zgromadzeni wokół ratownicy.

7. Sprawdzasz funkcje życiowe przykładając palec wskazujący i środkowy do tętnicy szyjnej.

Ratownik generalnie dość dużo i szybko mówił. Widziałam, że Michał nie rozumie słowotoku, więc zaczęłam tłumaczyć synowi po swojemu: prosto, zwięźle i głośno. Prowadziłam takie zajęcia nie raz jako wolontariusz w Ratownictwie Wodnym Sława, zawsze otaczał mnie wianuszek dzieci i ich rodziców. Tu fantom nie był przygotowany, by poćwiczyć oddechy i zobaczyć unoszącą się klatkę piersiową, szkoda. A kiedy Państwo – Czytelnicy bloga – ćwiczyliście z dziećmi udzielanie pierwszej pomocy? Wakacje się zbliżają, taka wiedza może być cenna jak życie.

Organizatorzy imprezy próbowali zapewnić dzieciom rozmaite zajęcia, głównie jednak tym młodszym. Zabawa masa solną, malowanie buziek, testowanie markowych zabawek, układanie budowli z wielkich klocków…Wrocławskie Humanitarium też przygotowało ćwiczenia dla trzy-czterolatków: mieszanie dwóch substancji i łączenie kolorów w próbówkach. Długo syn tam nie posiedział, ale podobała mu się zabawa sprzętem laboratoryjnym. Poziom trudności nie ten. Gotowego węża z brokatem, przypominającego gluta, można było zabrać na pamiątkę do domu. Tylko po co? Ha ha ha. Dobra, wzięliśmy, fajny był. Sączył się w damskiej torebce.

Obiektywnie rzecz biorąc nas zatrzymały na dłużej dwie atrakcje: sadzenie kwiatów i zdobienie dla nich doniczek oraz roboty Lego. Michał ma prawie dziewięć lat, swoje zainteresowania i pasje pielęgnowane od maleńkości. Wyrósł po prostu. „No co? Zrobiłem Ci fioletowego kwiatka, tak jak chciałaś – żebyś nie marudziła.” – i z rozbrajającym uśmiechem pierworodny wręczył mi prezent, który przygotował na stanowisku ogrodniczym z okazji zbliżającego się Dnia Matki. Nie za bardzo miał ochotę się stamtąd oddalać, bo rozdawano jego ulubione ciasteczka w kształcie misiów. Robił więc rundkę wokół parawanu, by znów zaczepić stojącego tam futrzaka. Przymknęłam na to oko. Pod innym zadaszeniem skończyły się rośliny, a takie piękne mieli poziomki, nie zapalaliśmy się.

Potem zatrzymaliśmy się przy robotach i przed mężczyzną na szczudłach, który robił zwierzątka z balonów. Można było wybrać kolor balonika, a szczudlarz pompował go i zawijał w zabawne kształty. Szymon dostał kotka, a Michał miecz, którym potem naparzał się z napotkaną Kinią – córką mojej serdecznej koleżanki Magdy. Rozmowy matek znacznie umiliły okres oczekiwania przy stanowiskach, Maż wyłonić się z cienia tylko po to, by kupić lody. Szymuś mógł więc zobaczyć jak powstał jego zwierzaczek, który zaraz potem nie wytrzymał upału i strzelił. Nie dziwię mu się, skwar był piekielny.

Na stanowisku pszczelarskim zakupiliśmy kawałek plastra miodu. Był lepki, słodki i ciągnący się jak guma. Pozostawiam lekko cierpkawy smak w ustach. Mina dziecka z zaburzeniami czucia…”Nie chcem już.” – krzywił się Michał. A ja ucięłam dłuższą pogawędkę na temat murarki ogrodowej, naszych siedemset kokonów i tysiąc dwieście rurek trzcinowych. Dostałam nasiona Ogórecznika Lekarskiego i Ostropestu Plamistego w ramach dalszej walki o odrodzenie się populacji pszczół.

Po festynie nasunęły nam się dwa wnioski. Po pierwsze: w przyszłości szukamy bardziej kameralnych imprez w cieniu. Po drugie natomiast…wertujemy oferty dopasowane do wieku starszego syna, lub możliwości młodszego: Szymcio lubi zwierzęta i muzykę. Cieszymy się jednak, że wystarczyło nam mobilizacji do wyjścia z czterech ścian domu. No i dostałam piękny prezent, własnoręcznie zrobiony przez Michała. Fioletowe bratki z żółtymi środkami stoją teraz na stoliku w ogrodzie i codziennie na nie patrzę. Od dziecka mam wrażenie, że te rośliny spoglądają na ludzi skośnymi oczkami.

Z okazji mojego święta dostałam też od dziecka kolczyki zrobione na ZetPeTach i bransoletkę. Nie widziałam, by któraś mama przyszła do szkoły w biżuterii zrobionej przez swoje dziecko. Czym innym jest pochwalenie syna i ciśnięcie wykonanego przez niego przedmiotu w kąt, a zupełnie inne znaczenie ma założenie rękodzieła, choćby jeden jedyny raz, by po prostu docenić prezent, a przede wszystkim starania jego autora. Ja biżuterię będę nosić często, jest piękna! Musimy tylko nawlec koraliki na żyłkę i zrobić zapięcie (teraz są na drucie). Biżuterię na moich uszach zauważyła ukochana syna – Laura. „Skąd ma Pani te kolczyki?” – zaszczebiotała. „Michał mi zrobił” – odparłam. „Tak myślałam” – uśmiechnęła się, chyba chodzą razem na te zajęcia. Dziewczynka wyraźnie mnie lubi i lgnie do mnie. Fajne, miłe dziecko.

Dwudziestego szóstego maja chłopcy złożyli mi wspólnie z Tatą życzenia. „Noooo… – migdalił się Michał – żebyś nie była garbaaaata…żebyś byyyłaaaa kochaaaana…i taka…zdroooowaaa”. Posmarkałam się. Ja bardzo dziękuję za takie życzenia, ha ha ha! Tego poranka, podczas śniadania, syn wyginał kręgosłup w pałąk. „Chcesz mieć krzywe plecy jak mama? Będą cię bolały i urośnie ci garb!” – straszyłam syna, bo to jedyna skuteczna metoda, żeby gagatek się pilnował. No to mam swoje metody wychowawcze.

***

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *