Bez kategorii

Narodziny

   Swoje pierwsze, jedyne i bardzo wyczekiwane dziecko zobaczyłam dopiero po dobie od porodu. Ze względu na znieczulenie zewnątrzoponowe nie pozwolono mi podnosić się z łóżka przez 24 godziny. Po czterech dniach ciężkiego krwotoku nawet nie byłam w stanie podnieść głowy, nie mówiąc o dźwignięciu całego ciała…Szok ułatwiał oczekiwanie. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawy z tego, co się wydarzyło a raczej na jakie przeżycia powinnam się dopiero przygotować…

   Najtrudniej było rano. Znieczulenie przestawało działać a rozum powoli zaczął rejestrować zaistniałe fakty…A fakty były takie, że położono mnie na sali z kobietami, które miały zdrowe dzieci. Karmiły je na moich oczach, przytulały, przyjmowały rozentuzjazmowanych gości. Przyszedł fotograf, żeby zrobić dzieciom zdjęcia do lokalnej gazety. Spytałam czy na Oddziale Intensywnej Terapii też może zrobić zdjęcie. Odmówił…

  Badanie ultrasonograficzne początkowo wykazywało, że Michał powinien ważyć „kilo trzysta”, kolejne wskazywało na „kilo trzydzieści”. Szokiem dla mnie była wiadomość po porodzie, że malutki ważył tyle, co mocno nadpoczęta paczka cukru. Odebrało mi to sporo nadziei. Czułam jakby szanse Michała na przeżycie gwałtownie zmalały. Jeszcze w szpitalu we Włocławku pielęgniarka wmawiała mi, że dziecko urodziło się w 26 tygodniu. Ja twierdziłam, że to 27/28 tydzień. Te kilka dni różnicy mocno nadwyrężyło moją wiarę w szczęśliwe zakończenie. Dzieci poniżej  28 tygodnia najczęściej umierają lub rozwijały się z bardzo ciężką niepełnosprawnością. A ja szukałam racjonalnych argumentów na to, że wszystko się ułoży. I te argumenty znikały z każdą kolejną wiadomością…

   Odliczałam czas, żeby móc pojechać do synka…Podniesienie się z łóżka, to chyba największe, najcięższe doświadczenie w moim życiu. Ubytek krwi sprawił, że moje ciało było wiotkie, nie potrafiłam go kontrolować. Głowa leciała mi do tyłu, na boki. Ręce były tak słabe, że nie mogłam się na nich wesprzeć. A kiedy udało mi się dźwignąć ból brzucha po cesarskim cięciu był tak przeraźliwy, że osłabiał mnie jeszcze bardziej…Ale najgorsze było przejście z łóżka na wózek inwalidzki. Moje ciało gięło się pod naporem masy a płuca były niewydolne. Dusiłam się! Brakowało mi powietrza, nie wpływało do mnie. Nie miałam siły głębiej oddychać…

   To było najdłuższe 100 metrów w życiu. Nie potrafiłam cieszyć się, że jadę do syna. Myślałam, że kończy się moje życie. Marzyłam, żeby wrócić do łóżka. Na leżąco mogłam chociaż złapać powietrze. Ale ciekawość…nie wiem…jakiś macierzyński instynkt kazał mi brnąć na przód. Na same wspomnienie łzy płyną mi do oczu…

   Michał leżał w zamkniętym inkubatorze. Był śliczny. Nie miał cienkiej, prześwitującej skóry spod której wystawały naczynia krwionośne tak jak to bywa u większości wcześniaków. Był po prostu miniaturą zdrowego dziecka. 39 centymetrów, 740 gramów. Nie wiem, co wtedy czułam. Szok był tak wielki, że nie potrafiłam cieszyć się z widoku własnego dziecka. Jakoś nie umiałam sobie wytłumaczyć, że dziecko leżące w tym plastikowym pudle to mój synek, który był jeszcze niedawno w moim brzuchu, któremu śpiewałam piosenki i zabierałam na spacer do lasu. Przedwczesny poród nie pozwolił mi psychicznie przygotować się na rozwiązanie ciąży. Byłam taka odarta z emocji. Pusta w środku. Nie umiałam niczego z siebie wykrzesać. Błagałam tylko Boga, by móc złapać oddech…

  

   Moim synem opiekował się młody lekarz. Dobrze pamiętam jego twarz. Miał okulary z antyrefleksem i dredy na głowie. Kiedy rozmawiał z pacjentem uciekał wzrokiem na boki. Niezwykle mi pomógł. Przy moim charakterze musiałam wszystko wiedzieć i On mi wszystko mówił. Tak było mi łatwiej oswoić się z nową sytuacją. Najgorsza prawda jest dla mnie lepsza od kłamstwa. I tak jest do dziś.

  Pierwsze dni po porodzie bałam się odwiedzać synka. Nie chciałam się do Michała przyzwyczaić, bo wtedy ciężej było by mi pogodzić się z Jego stratą. Cały czas liczyłam się z tym, że moje dziecko umrze. Uspokoiły mnie dwie pierwsze przeżyte doby, ale tydzień…tydzień to było już coś! Ta symboliczna miara czasu miała dla mnie ogromne znaczenie. Moja psychika przestawiła się na zupełnie inne tory myślowe. Nastawiłam się na walkę, znów byłam sobą!

   Te kilka dni dało mi ogromną nadzieję, która już nigdy we mnie nie zgasła, nawet w krytycznych momentach. Ja po prostu czułam, że moje dziecko będzie żyło. Zbudowałam w sobie ogromny spokój. Musiałam tylko przetrwać te ciężkie chwile przy moim synu, musiałam przy nim być. Czułam, że jeśli od niego odstąpię, to w tym momencie przyjdzie śmierć. Dlatego czuwałam. Pilnowałam Michała, żeby nie umarł.

   Rozmawiałam z Michałkiem, opowiadałam mu wszystko co tylko przyszło mi do głowy. Chciałam, żeby mnie słyszał. Kupiłam książkę z baśniami, śpiewałam piosenki: „wola kruszy skały i jest na wszystko sposób i klucz do własnych losów, w swych rękach dzierżysz sam”. Piosenka z „Tomcia Palucha”, znałam ją od dziecka. Albo „wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa pieśni o Małym Rycerzu”. Już w ciąży wiedziałam, że mój syn będzie miał na imię Michał. Mój Mały Rycerz…

   W kolejnych dobach nastąpił kryzys. Cienkie, niemal pergaminowe jelita zaczęły pękać. Brzuch zrobił się zielony a dziecko napuchło. Po zachowaniu pielęgniarek wiedziałam, że jest bardzo źle. Kazały mi rozmawiać z Panią Doktor.

   Był wczesny ranek. Dyżurująca lekarka potraktowała mnie bardzo źle. Miała pretensję, że ją obudziłam. A ja nie przyszłam pytać o pogodę na dworze, tylko dlaczego moje dziecko tak źle wygląda…z czasem wdała się sepsa… Czułam się zlekceważona i upokorzona. A przecież miałam prawo wiedzieć, co się dzieje z moim synkiem. Co mogę zrobić, jakie są rokowania. Pani doktor była skupiona wyłącznie na swoim samopoczuciu. Czułam się samotna wśród ludzi…

***

   Michała przewieziono do innego szpitala na Oddział Chirurgii Dziecięcej. Diagnoza: Martwicze Zapalenie Jelit – NEC. Potrzebny był zabieg chirurgiczny i usunięcie części jelit. Syn był w stanie krytycznym i miał 7 procent szans na przeżycie…

     

***

  Idę do niego zajrzeć, przytulić. Ciężko mi teraz…

  

  
  

 

6 thoughts on “Narodziny

  1. Ilonko Ty już wiesz jak ciężko jest mi kiedy czytam Twoje przeżycia, wspomnienia pisałam Ci o tym, ale kiedy patrzę na Wasze zdjęcia i kiedy poznaję Cię bliżej dzięki Twojemu blogowi to wydaje mi się a raczej jestem tego pewna że to właśnie te przeżycia ukształtowały w Tobie tak cudownego, wrażliwego, pięknego człowieka jakim jesteś!!! to wlasnie zle doswiadczenia otwieraja nam oczy na swiat, na zycie, na drugiego czlowieka…………….

    1. Z pewnością wydoroślałam w kilka tygodni…a doświadczenia ukształtowały mnie taką, jaką jestem teraz. To wszystko sprawiło, że dawnej, infantylnej Ilony już nie ma. Jest za to silna i mocno stąpająca po ziemi Iga. I poznałam, czym jest prawdziwe szczęście. To wiedzą próbuję się z Wami dzielić, aby w tym zaganianym świecie nie umknęła Wam prawdziwa wartość życia…

      1. bardzo lubię Twojego bloga bo dzięki niemu mogę Ciebie i Twoją rodzinę bliżej poznać i to może wydawać się śmieszne bo przecież się nie znamy ale jesteś mi bardzo bliska i mamy wiele wspólnego 🙂 np. storczyki – kwiaty – uwielbiam mój mąż śmieje się kiedy z nimi rozmawiam, dla mnie góry to jak drugi dom:) uwielbiam wspinać się, spacerować, podziwiać piękne widoki przysiąść przy strumyku i posilić się bułą z zółtym serem 😉 mój małżonek zawsze mawia że powinnam zapisać się do klubu wariatów czyli.. miłośników wspinaczki górskiej :)))). Dobrze że poznałam Igę super z niej kobieta:). pozdrawiam

  2. Twoja psychika jest naprawdę mocna. Moja nadzieja po bardzo wczesnym porodzie uleciała (znałam realia tak wczesnego i kruchego życia). Dopiero od niedawna mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwą mamą 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *