Z ŻYCIA WZIĘTE

Dzień Dziecka

Gminny Dzień Dziecka zaplanowano w niedzielę, kiedy to Jacek miał w grafiku dzień roboczy i to od dziesiątej do dwudziestej. Obiecałam Michałowi, że jeśli będzie grzeczny, pojedziemy ze mną i braciszkiem na zabawę do dmuchanego zamku. W sobotę syn mocno szalał i dałam mu ultimatum: albo spokornieje, albo niedzielę przesiedzi w domu – niech sam decyduje i ponosi konsekwencje swoich działań. Rozmowy wychowawcze poskromiły znacznie niesfornego blondynka. Pojechaliśmy na zabawę, która odbyła się na odkrytym boisku piłkarskim.

Na miejscu naszym oczom ukazały się dmuchańce. Początkowo nie było przy nich żadnej kolejki, więc Michał mógł się wyszaleć na wielkiej zjeżdżalni. Potem zawarliśmy układ: dziecko idzie tam, gdzie może się bawić – matka stoi w kolejce do największej atrakcji. Szymcio – z perspektywy wózka – przyglądał się ludziom, a potem dostał balonika i był zachwycony. Potrząsał go i próbował złapać tak, by skosztować go buzią. Parę siniaków załapał na rączce od tego machania. Muszę uszyć gąbczasty ochraniacz na pałąk – kolejna misja dla matki.

Na zjeżdżalni spotkał Amelkę i Maję. Jedna z dziewczynek to ta, która naszego syna upomniała podczas występu. Miałam sposobność rozmówić się z jej mamą i powspominać zabawną sytuację. Poza zjeżdżalnią, przy której zaczęła się gromadzić kolejka na pół godziny stania, hitem okazały się być worki bokserskie. Michał zginał je, kład się na nich, a potem z impetem z nich spadał. Nie obyło się też bez mocnego uderzana ich pięściami. Mógł spożytkować nadmiar energii w kontrolowany sposób. Zastanawiam się, czy nie sprawić nam takiego wora do ogrodu. Pomyślę.

Na scenie odbywały się występy dzieci, a potem młodzież zaczęła grać i śpiewać znane hity. Całkiem dobrze się tego słuchało. Wszyscy zgromadzeni mieli okazję zatańczyć wspólnie Poloneza. Pocieszyła mnie myśl, że są jeszcze dzieci, które potrafią oderwać się od monitorów komputerów i poganiać po boisku. Czyli świat do końca jeszcze nie oszalał, zagłada nam nie grozi póki wszelkie ślepia nie będą wlepione w ekrany. Ha ha ha. Ufff.

Po drugiej stronie trawiastej murawy były warsztaty kulinarne. Michał zrobił i zjadł ze smakiem zdrowe kanapki i Nutelkę z banana oraz prawdziwego kakao. Powiedział, że była pyszna. No to będziemy robić w domu, lepsze to niż trzy czwarte słoika cukru i konserwanty.

Szymon pokazywał paluszkiem „tu tu”, więc dostał do potrzymania marchewkę. Młodszy syn wyrywa się, wszystko chce robić jak inni. Tylko to ciałko jak skorupa, w której jest uwięziony…Zanim trafi do buzi to dziabnie się w ucho i oko.

Czapki z kartonu Michał nie chciał robić. Nuda – biorąc pod uwagę, ile lat robimy kreatywne rzeczy. Za to zabawy bańkami mydlanymi sobie nie odmówił. Szymcio śledził lot wilgotnych kul i marszczył brwi, gdy któraś z nich rozbiła się o jego buzię. Gdzieś miałam przepis na wspaniałe, mocne bańki. I wcale nie robi się ich z płynu do mycia naczyń, tylko jest to mikstura różnych składników. Zapamiętałam glicerynę i lubrykant, resztę muszę sprawdzić. Będę robić w najbliższym czasie.

Do stoiska z popcornem też ustawił się długi sznureczek ludzi, więc zaproponowałam dziecku, że kupimy chrupki w drodze powrotnej w spożywczym. Zaparkowałam auto niemal przed drzwiami, dałam synowi sześć złotych i wysłałam go na zakupy. W tym czasie jakiś „inteligentny inaczej” kierowca obił mi auto, gdy próbował odjechać spod spożywczaka. „Kiedy szedłem na zakupy, Pani jeszcze za mną nie stała” – tłumaczył się jak idiota. Innymi słowy zaparkował, poszedł do sklepu, wrócił z zakupów, ruszył i walnął w moje auto, które stało już dobre kilka minut na parkingu. Ręce opadają. Mam ryskę i lekkie wgniecenie, ale machnęłam ręką. Auto ma lat siedemnaście i nie oczekuję, że będzie wyglądało jak nowe. Przeraża mnie jednak fakt, że tacy ludzie dostają prawo jazdy.

Michał wrócił z paczką chrupek, kilkoma galaretkami i paczuszką orzeszków w lukrowej skorupce. Do tego oddał mi resztę: dwa złote. Mam samodzielne dziecko, do tego doskonale wie co wolno, a czego nie powinien jeść. Syn był bardzo grzeczny i byłam z niego dumna, bo niedzielne popołudnie spędziliśmy w miłej, spokojnej atmosferze. Można? Można.

A pierwszego czerwca rano Michałek dostał od rodziców zestaw gumeczek Looms. Nasze miały znaczek CE, więc mam głęboką nadzieję, że nie zawierają szkodliwych ftalanów.  W przedszkolu były również atrakcje, wśród których syn wymienił dmuchańce i byka rodeo. A potem przyszedł czas na niespodziankę.

Jeszcze na placu zabaw pod przedszkolem wręczyłam synowi karteczkę z zagadką. Bazgrzę jak kura pazurem, dlatego dziecko miało trochę kłopotów z odczytaniem treści. Na pomoc przyszła spora gromadka koleżanek. Odczytały hasło, a potem jeszcze podpowiedziały Michałowi odpowiedź: „Idź tam, skąd listonosz nosi listy nam…”. Przespacerowaliśmy się na pocztę. Wręczyłam synowi swój dowód osobisty, wtajemniczyłam Panią z okienku, a synek przebierał nóżkami z ciekawości, co tam Pani mu poda zza lady.

Dostał paczkę oraz kolejną wskazówkę „Koło rybek jest kogucik”. Odpakowaliśmy pierwszą niespodziankę i na całej Poczcie słychać było „Łaaaał, graaaa!”. Memory dźwiękowe firmy Aleksander. Można robić podobne z plastikowych opakować z jajek niespodzianek, albo z buteleczek po małych, pitnych jogurtach. Tymczasem pobawimy się grą gotową, a plansza nam się przyda jeszcze nie raz pewnie przy innych okazjach.

Dopytywałam się, gdzie Michał ma okazję widywać rybki i po dłuższej chwili, udaliśmy się do domu. Syn pobiegł w stronę akwarium, a ja za nim dopełzłam. Stawy odmawiają posłuszeństwa, z trudem chodzę po schodach.

Obok zbiornika był gliniany kogucik – zabawka logopedyczna. Wlewa się do niej wody i ptaszek wydaje świergot. Nie zabrakło też kolejnej podpowiedzi: „Teraz znajdź z przedszkola bucik”. Syn nie miał dobrego dnia. Katar potęgował niedosłuch, niedosłuch – jak zwykle – obniżał u syna koncentrację oraz bystrość umysłu. Podpowiedziałam więc…”No gdzie buty z przedszkola kładziesz???”. I pobiegł do przedpokoju…

Dwa kastaniety do naszej kolekcji instrumentów, świetnie ćwiczą łapki. Do tego miały fajne obrazki: marynarz i pirat. Kartka zawierała kolejną zagadkę „W butach były dwie nagrody, teraz Szukaj Nelki wody”. I poleciał Michał do psiej miski. A tam dmuchajka logopedyczna firmy Goki.

Jeśli kontrolujesz strumień powietrza z buzi, styropianowa piłeczka będzie unosić się w powietrzu i nie spadnie. „Teraz nasyp psom jedzenia…” i dziecko pobiegło do spiżarni po karmę. A na półce krosno wraz z włóczkami…

…oraz kolejna zagadka „…i sweterek do zrobienia 🙂 A gdzie lustro mamy duże?”.

Po maratonie do kibelka i łazienki…- „Michał nie tak szybko, bo kolana mi odpadną” – trafiliśmy do sypialni, gdzie leżała cała gama dzwonków Goki (generalnie bardzo fajna firma, mają porządne zabawki edukacyjne).

„Właśnie jesteś już na górze. Pościeliłeś swoje łoże?”. Już wcześniej, w drodze na pocztę pytałam syna jak nazywa się duże łóżko. Pobiegł w podskokach do swojego pokoju. A tam, pod kołdrą zestaw drewnianych korali do nawlekania.

Wspaniałe ćwiczenie nie tylko na chwyt pęsetowy, ale i na koncentrację uwagi. To była ostatnia karteczka: „W tym nikt Ci nie pomoże! Bądź grzeczny, sprzątaj sam. Żyj długo i zdrowo nam! Tata i Mama”.

Musiałam upomnieć się o buziaka. Dodałam jeszcze, że zabawki są kupione w dużej mierze dzięki Tacie Łukaszowi, który przesłał pieniążki na większość z nich. Ten pojawił się po południu i przeszedł pierwszą w życiu lekcję wychowawczą. Michał zdziwił się, że Tata nie działa pod jego dyktando i przesiedział obrażony sam w pokoju dobre pół godziny, aż zrozumiał, że czekamy na niego na dole i nie damy sobą komenderować. Ależ Michał był zdziwiony! Tata prosił o wyjście z pokoju i nie uległ tupaniu, jękom oraz próbom krzyków. To była trudna lekcja dla obu. Tak, tak. Pierwszy raz – choć z bólem i obiekcjami – Łukasz zachował się jak dojrzały Ojciec. Parę razy negował i podejmował polemikę ze mną. „Masz dziecko wyrehabilitowane, z którego postępów jesteś dumny? To nie oceniaj naszych metod, tylko nas wspieraj”. I udało się! Zamiast kolejnej paczki Lego i koncertu życzeń w sklepie, była wyciszająca zabawa koralikami, grą memory oraz trochę wygłupów w ogrodzie. A potem – o przyzwoitej porze – kąpiel i czytanie książeczki do snu. Aaaa i po drodze był też Mc Donald – z okazji Dzień Dziecka się zgodziłam, a potem wizyta w Biedronce i Michał wyszedł z jedną (słownie: JEDNĄ) paczką chrupek i jajkiem Kinder, które mógł otworzyć w kolejnym dniu roboczym. Coś dotarło…Ufff.

Potem zjawił się w domu Tata Jacek i wręczył Szymonkowi kocyk uszyty przeze mnie. Wcześniej młodszy syn dostał korale do nawlekania „Tu tu” – pokazywał palcem Szymek, a ja wręczałam mu autka do rączki i wspólnie nawlekaliśmy na patyczek. Michałowi w tym czasie minął wspomniany już foch i nawlekał koraliki, które potem założył biologicznemu Ojcu. Ten nieźle wyglądał w przymałej czapce kowbojskiej, z indiańskim łukiem i dziewczęcymi koralami w kształcie motyli, serc oraz kwiatków. Najbardziej jednak uśmiałam się, gdy Michał został przez ojca wykąpany. Zawołali mnie do łazienki, a ja w odpowiedzi zwrotnej pozrzędziłam, że znów mnie ciągną po schodach. Ale potem nie żałowałam wysiłku, bo parsknęłam śmiechem na widok byłego Męża z przyssawką na czole, a potem moim oczom ukazał się Michał w wannie…

I wszystko jasne: jesteśmy kosmitami. Szymcio będzie ćwiczył odrywanie od siebie kul, a Michał będzie ćwiczył co mu do głowy przyjdzie…

Trójka genialnych rodziców zrywała boki ze śmiechu, a w tym czasie przyssawka na środku czoła zassała naczynia krwionośne i Michał poszedł dziś do przedszkola z różowym kółeczkiem na skórze. Brawo Jasiu! – ech. Pocieszyłam się myślą, że w dzieciństwie miałam takich plam sporo i nikt nie przejmował się tym, że poniósł wychowawczą porażkę. Więc i ja przywołuję się do porządku: nie zamierzam być matką z żurnala i pozwolę dziecku być „niezżurnalowym” dzieckiem.

Michał okazał się być sprytny i zaprezentował wspaniałe umiejętności zaplatania bransoletek.

„Zrobiem dla Maji, Amelki, Nikoli i dla Julci”.

„A potem?” – dopytywałam syna…”Dla Darii” – odparł Michałek. Dopytywałam, czy lubi dziewczynkę, czy jest dla niego miła. Okazało się, że bardzo się lubią. Jest to bardzo ciekawe…Dlaczego? Bo my z rodzicami Darii nie znosimy się wzajemnie od dwóch lat. To Ci sami ludzie, którzy nam rozpalali ognisko pod domem i Szymon nie mógł oddychać. Dwukrotnie wzywaliśmy policję do sporów sąsiedzkich na wynajmowanym mieszkaniu. Jaki z tego morał? Dzieci mają własne serduszka i się nimi kierują wbrew konfliktom rodziców. I bardzo dobrze, jest to dla nas – dorosłych – bardzo mądra lekcja życia…

***

5 thoughts on “Dzień Dziecka

  1. Super zabawki dla dzieciaczka, chętnie wykorzystam dla mojej córci. A z jakiej firmy są koraliki?
    Nie wyobrażam sobie dnia bez „Kurlandii”. Wasza mądrość i ciepło rodzinne nie raz mi pomogły. Serdecznie dziękuję

  2. Iga, świetny pomysł z tymi wierszykami i schowanymi prezentami. Sama też robię takie niespodzianki i chłopcy szukają prezentów, ale takiego długiego maratonu to jeszcze nie mieli. Michał jest szczęściarzem 🙂
    My dosyć szybko ewakuowaliśmy się z gminnego dnia dziecka. Pojechaliśmy jeszcze do Wrocławia na przedstawienie dla dzieci. Żałuję, że nie spróbowałam tej nutelli z bananów 🙂

  3. a propo marchewki, jutro na TVP o 20:40 będzie „Chce się żyć” pewnie już oglądaliście
    niedawno był reportaż u Jaworowicz o pewnej kobiecie, urodzonej z porażeniem mózgowym która jest pisarką, w wieku 5 lat „napisała” swój pierwszy wiersz, komunikuje się za pomocą znaków i bardzo prosiła o możliwość sfinansowania „cybe-roka” bo chciałaby napisać książkę, ma już wydawcę, wszystko zapięte na ostatni guzik,myśli kłębiące się w głowie że jak sama wspomniała mogła by napisać ją w przeciągu kilu dni, jej młodsza siostra opowiada o niej jak jest kochana i mądra ale uwięziona w swoim niesłuchającym ją ciele. Dziś ma 25 lat i świetnie nauczyła się obsługi cyber-oka i teraz ma pełną komunikację ze światem. Jest moc w takich ludziach jak mają miłość wokół.
    Świetna realizacja dziecięcych fantazji z tymi karteczkami, mojemu też tak robię ale nie aż tyle na raz bo by zwariował ;P a co do Łukasza-on widzi swoje dziecko zdrowe i normalne, nie ma go na co dzień i nie widzi ile pracy wkładacie aby tak było, patrzy tylko na rezultaty które teraz dzięki wam nie różnią się od zachowań rówieśników Michałka więc chyba Łukasz by zrozumieć o co Wam chodzi będzie musiał się przekonać sam jaki jest wpływ świata zewnętrznego na jego syna tylko tego nie da się ogarnąć w jeden dzień.

Skomentuj ~Beata Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *