Bez kategorii

Risotto leśne

Pragnę się rozwijać, uczyć nowych dań. Te – tradycyjne – już dość dobrze opanowałam. Sięgnęłam więc po przepisy na potrawy, które znam tylko z nazwy. Tym razem spróbowałam przyrządzić Risotto. Pozostało wybrać, czym chcę doprawić ryż. Przeczytałam kilkanaście przepisów i postawiłam na kurczaka i grzyby.

Ponoć to trudna potrawa. Eee tam…Cała trudność polega na tym, że trzeba co chwilę podlewać ryż bulionem (więc trzeba stać przy garach). Ale o tym za chwilę. Tymczasem gotowałam tenże bulion na kościach wołowych. Część wywaru miała stanowić bazę do zupy pomidorowej, resztę zużyłam do Risotto.

Jarzyny obrał mi Michałek. Ten zaradny pięciolatek potrafi już oskrobać marchewkę i pietruszkę, zdjąć łupiny cebuli. Robi to tak dokładnie, że praktycznie nie muszę już poprawiać. Kiedy dziecko wykonywało swoją część zadania, ja mogłam skupić się na przygotowaniu składników do drugiego dania.

(Przepis podaję po naniesieniu kilku moich poprawek). Trzy torebki ryżu (surowego) należy lekko zeszklić na patelni, po dodaniu z dwóch łyżek oliwy z oliwek. Na drugiej patelni smażyłam na oliwie dwie posiekane na drobną kosteczkę i osolone cebule. Odłożyłam je do miseczki. Na tej patelni lekko podsmażyłam pokrojone na maleńkie kawałeczki trzy piersi z kurczaka. Osoliłam je uprzednio, oprószyłam pieprzem, tymiankiem, mielonym kminkiem.

To Michał pokroił mi mięso na drobne części. Znudził się dopiero w połowie siekania drugiego kawałka piersi. Jestem dość surowym jurorem i kiedy mięso było za grube, wracało z powrotem na deskę. Potem dziecko maleńkimi rączkami mieszało kurczaka z ziołami, które samo nasypało. Wygonić syna z kuchni? Bez awantury się nie da…Nawet nie próbuję.

Namoczyłam we wrzątku kopiatą garść suszonych podgrzybków. Gdy zmiękły, posiekałam je drobno i wrzuciłam do ryżu. Wlałam dwie chochelki bulionu i zaczęłam gotować na małym ogniu. Dodałam liść laurowy, ziele angielskie i owoce jałowca. Gdy ryż wchłaniał wywar, dolewałam kolejne porcje aromatycznego rosołu. Kiedy ryż był w połowie ugotowany (trzeba przegryźć ziarenko), należy dodać kurczaka. Risotto gotuje się na małym ogniu. Kiedy ryż potrzebował pięć minut, by być idealnie ugotowany (al dente), dodałam cebulę. Te ostatnie kilka minut to czas na doprawianie. Trzeba kosztować, czego jeszcze w potrawie brakuje. Tego nie jestem już w stanie wytłumaczyć. Jeśli rosół był esencjonalny, risotto też będzie pycha. Na koniec dodałam trochę śmietany 30stki, żeby danie było aksamitne. Trzeba je od razu podać, to też jest pewne ograniczenie. Potem już potrawa zaczyna przypominać farsz na gołąbki. A w przepisach było wyraźnie zaznaczone, że nie może to być zbita masa. Przed podaniem dodałam więc ostatnia porcję bulionu.

Niestety Jacek spóźnił się dobre 20 minut na obiad i mój ryż, serwowany na talerze, był już bardzo miękki. Tego w tym daniu trzeba pilnować, żeby ryż miał wyraźną strukturę, nie był rozgotowany. Danie wymagało jeszcze na koniec doprawienia zielonym tymiankiem, ale nie miałam. Smak? Leśny, aromatyczny. Pycha!

Michał zjadł całą dużą miskę Risotto, co oznacza, że było bardzo smaczne. I nawet nie grymasił na obecność niewielkiej ilości grzybów w swojej porcji (do obiadu tylko dla nas, dałabym ich jeszcze więcej). Z pozostałego wywaru powstała pyszna zupa pomidorowa.  I tak mi się marzy, żeby podać ją z makaronem w kształcie gwiazdek. Gdy byłam dzieckiem, uwielbiałam wyławiać go z talerza. Moje wyjście z domu jest jednak możliwe tylko wtedy, gdy jest Jacek. Nikt inny nie potrafi obsługiwać tracheostomii i gastrostomii Szymona. Pozostałam więc przy zwykłym, cienkim makaronie.

A nasz Niemowlaczek wypił wczoraj 60ml z butli. Jeśli będzie w stanie zjeść 70ml, cztery razy podczas dnia, gastrostomia nie będzie już potrzebna. Zupkę też udaje mi się zapakować do buzi. Jakieś 60-70ml. Jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę…nasz synek pozbędzie się rurki.

Po południu Szymek zjadł też 100ml deserku łyżeczką. To już spełnia warunek samodzielnego odżywiania się. Oczywiście łatwo nie było, bo złośliwy jęzorek wypluwał pyszne jabłuszko z bananem wprost na korek od tracheostomii. Śliniaki? Niepraktyczny wynalazek. I tak wszystko ląduje na opatrunku. Już moje dziecko bardzo się o to stara. Ha ha ha! Natomiast genialna okazała się rada koleżanki, by wyciąć w śliniaczku dziurę na korek, wtedy opaska, czy bandaż, pozostaną czyste. Kupiłam więc wczoraj śliniaki na wyprzedaży w markecie i będę obszywać brzegi nacięcia, by się nie troczyły.

Problemem Szymona jest bardzo słabe napięcie mięśni w okolicach łopatek. To powoduje, że podpiera się na rączkach jak półtoramiesięczne dziecko (ma niemal 9). Jego  ramiona nie mają podporu i główka lata na boki szukając stabilizacji. Zaburza to odruch ssania, powoduje też oczopląs. Żeby nakarmić syna, musiałam go opatulić poduszką. Wtedy funkcja ssania wróciła. Wszystko jest to bardzo skomplikowane do wyjaśnienia, a ja muszę ciągle doszukiwać się nowych rozwiązań, by poradzić sobie z deficytami dziecka.

Powoli jednak jakoś wszystko zaczyna się układać. Oby nie zapeszyć…

***

5 thoughts on “Risotto leśne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *