Stojąc przed wyborem zabawki często zastanawiamy się, która będzie najlepsza dla naszego dziecka. Często najprostsze rozwiązania są najlepsze. Szczególnie w pierwszych czterech latach życia naszej pociechy.
Zwykłe, drewniane klocki to doskonały produkt, który rozwinie wyobraźnię dziecka oraz motorykę w obrębie dłoni, tzw. motorykę małą, znacznie poprawi koordynację oko – ręka. Wykonane są z naturalnego, przyjaznego materiału, odznaczającego się dużą wytrzymałością. W dobie plastiku takie klocki to ukłon w stronę tradycji, która niesie za sobą doświadczenia wielu pokoleń. Nie wspominając już o obecnym trendzie na bycie „eko”.
Klocki, inspirując dziecko do twórczych zachowań, przyczyniają się do rozwoju mowy! Taki klocek może być wszystkim. Najpierw stał się cegiełką domu, następnie fragmentem lokomotywy. Na koniec Michałek poprosił jeszcze o „samolont”. Tak też powstał boeing 767. No prawie…:P
Tak małe dziecko nie oczekuje perfekcyjnego wykonania naszej budowli. Wystarczy zarys kształtu i na buzi dziecka maluje się uśmiech. „Ooooo, Mamo pać, samolont!”. To my dorośli chcemy doskonalić swoje dzieło, dziecko tego od nas nie oczekuje. Z czasem i ono zacznie rozwijać swoje zdolności konstruktorskie. Te proste klocki są do tego idealnym narzędziem.
Podczas pierwszych testów psychologicznych Michałek bardzo dobrze poradził sobie z odnalezieniem kształtów i właściwym ułożeniem kilku klocków (powtórzył kolejność elementów i ich układ na kartce). Problemy pojawiły się, gdy miał do zbudowania prosty wiadukt. Okazało się, że to zadanie jest dla jego wyobraźni zbyt trudne. To bardzo proste ćwiczenie pokazało kierunek pracy z synem. Zbyt słaba kontrola nad kształtowaniem przestrzeni…Ten obręb pracy mózgu był wyraźnie opóźniony.
Pracę zaczęliśmy od powielania prostych budowli, które układałam. Syn miał wykonać dokładnie taką samą konstrukcję. Dzięki temu zadaniu nauczył się szukać właściwych elementów a metodą prób i błędów zrozumiał, że nie da się ustawić klocka na wypukłej części walca. Nie upominałam syna, gdy wybierał niewłaściwy element. Czekałam, aż sam się o tym przekona. Pomagałam dziecku wtedy, gdy denerwowało się brakiem odpowiednich umiejętności. Nie chciałam, aby zabawa dawała Michałowi poczucie własnych ograniczeń. Ściągałam wtedy danego klocka z budowli, dawałam go synowi bliżej do obejrzenia albo wspólnie szukaliśmy właściwego elementu. Obecnie ćwiczenie to Michał wykonuje perfekcyjnie.
Przy okazji zabawy klockami możemy nauczyć dziecko nazewnictwa kształtów. Najpierw koło, kwadrat, trójkąt, na koniec prostokąt. Ta kolejność jest najłatwiejsza. Ucząc syna prostokąta mówiłam, że to długi kwadrat i tyle 🙂 Potem: walec, sześcian. Wystarczy. Na „prostopadłościan o podstawie trójkąta” przyjdzie czas w podstawówce 🙂
Klocki to również idealny pretekst do nauki kolorów. Niestety dzieci często mylą nazewnictwo kolorów, co w nas – rodzicach – budzi obawę o daltonizm. Jest na to bardzo proste ćwiczenie. Kładziemy kolorowe kartki A4. Nie używamy nazw kolorów. Prosimy tylko, żeby dziecko podało nam klocki w takim kolorze jak ta kartka. Zamiast kartek mogą być uszyte ze skrawków starych ubrań jednokolorowe woreczki. Przydadzą nam się wielokrotnie przy innych zabawach. Klocki są doskonałym narzędziem do tej pracy, gdyż w swojej prostocie obligują dziecko do błyskawicznych rozwiązań. Mogę dać autka, ale karoseria ma inną barwę niż koła, a ozdobne nalepki często utrudniają identyfikację właściwego koloru. Jeśli dziecko wybiera właściwy kolor do woreczka to znaczy, że daltonizm jest mu obcy i problem polega wyłącznie na zapamiętaniu nazw barw.
Jeśli mamy już woreczki, to możemy chować do nich klocki i poprosić dziecko, aby przez identyfikując dotykiem odpowiadało na pytania: ile jest tam klocków, jaki kształt ma klocek w woreczku (jeśli jeszcze dziecko nie zna nazw kształtów, to niech wyszuka taki sam element). To również doskonała zabawa na ćwiczenie pamięci. Wkładam klocek zielony, czerwony i żółty. Potem proszę syna, żeby nie zaglądając do woreczka powiedział mi, jakiego koloru są klocki w środku.
„Koniec zabawy? Sprzątaj klocki”. Zanim przyniesiemy pudło z kolejną zabawą, syn musi poskładać wszystko z dywanu. Bardzo konsekwentnie tego wymagam i na szczęście moje czteroletnie dziecko sprząta swój pokój i nawet nie muszę długo się o to ścierać. Dość często przypominam jednak Michałowi, co miał zrobić, gdyż podczas sprzątania bawi się jeszcze poszczególnymi klockami i zapomina o swoim zadaniu. Mały cwaniak ostatnio wziął się na sposób…”Michał śpsiąta, mama śpsiąta”. Jeśli bałagan zrobiliśmy wspólnie, to czemu nie. Pomogę. Poranny bałagan w pokoju musi jednak zebrać sam. Pomagam mu tylko segregować zabawki, gdyż nie znoszę wymieszanych układanek. To jednak Michał odkłada wszystko na miejsce. To nie mama przecież zrobiła ten „bajagan”.
Porządek musi być. Ułatwia on zabawę i pracę, harmonizuje przestrzeń dziecka, uczy dyscypliny a przede wszystkim ułatwia życie. W pokoju Michała zabawki ułożone są w kolorowych pudłach. Każdy taki pojemnik zawiera inną zabawę. W jednym są klocki, w innych ciastolina i foremki, plastikowe zwierzątka, przybory plastyczne, tor samochodowy, instrumenty muzyczne… O poranku, gdy chcę jeszcze poleżeć w łóżku daję dziecku jedno, góra dwa takie pudła. Po skończonej zabawie wymagam, żeby zabawki wróciły do odpowiednich pudeł. I tak się dzieje, bo jestem bardzo, ale to bardzo konsekwentna. Czasami sobie myślę, że moje dziecko będzie bardziej poukładane niż ja…sporo brakuje mi do ideału 🙂