Bez kategorii

Zooterapia nie tylko dla dziecka

   O tym, że kontakt ze zwierzętami wpływa korzystnie na rozwój dziecka, słyszała pewnie większość z nas. Z racji wykształcenia (mgr ochrony środowiska i ratownik przedmedyczny) mój stosunek do zwierząt i postępowanie z nimi jest dość specyficzne. Dom musi być pełen zwierząt a dziecko powinno mieć z nimi jak najlepszy kontakt. Jako pierwsze w moim domu pojawiły się rybki…

   Michał jako tzw. wczesny wcześniak miał kłopoty z oczami. Mimo bardzo częstych wizyt okulisty u syna, doszło do odklejania się siatkówki w oku (mówiąc najprościej to taki ekran w oku, na którym wyświetla się obraz). Zjawisko to określane jest jako Retinopatia Wcześniacza. Moje dziecko przeszło w Bydgoszczy zabieg krioterapii (przylepianie zimnem siatkówki). Pani doktor dzięki częstym kontrolom wyłapała moment, gdy rozpoczęła się choroba. A rozwinęła się w zaledwie 3-4 dni…W retinopatii ponoć krytyczna jest 40 doba życia dziecka. A u Michałka choroba zaczęła się dużo później.

   Na zdjęciu Michałek po krioterapii siatkówki.

  

   Newralgiczne punkty zostały jeszcze potraktowane wiązką lasera (laseroterapia). Żeby ratować Michałowi wzrok przejechałam z nim ponad tysiąc kilometrów karetką na sygnale na trasie Bydgoszcz – Gdańsk. Miałam przespać noc na siedząco na szpitalnym korytarzu, lecz zostałam przyjęta na oddział jako pacjentka i dostałam łóżko. Przy okazji zrobiono mi jakieś badania, bo przecież od porodu byłam skupiona wyłącznie na dziecku. Nie zapomnę dobroci ludzi, którzy pomogli nam przez to wszystko godnie przejść…
  
   To właśnie w Gdańsku pielęgniarka postanowiła po raz pierwszy w życiu wykąpać moje dziecko…Zrobiła to pod bieżącą wodą a ja niemal dostałam zawału. A ona mi uświadomiła, że moje dziecko jest zwyczajne, tak jak ta kąpiel, której zostało poddane.

  

   Z Gdańskiem wiążą się niestety przykre wspomnienia…Pamiętam, jak po drugim zabiegu Pani doktor powiedziała, że nie gwarantuje powodzenia tej operacji i trzeba czekać na rezultaty. Znowu czekać!!! W drodze powrotnej do Bydgoszczy byłam jak odrętwiała. W radio usłyszałam, że jedno z dzieci leżących na tym samym oddziale co Michałek właśnie zmarło. Sytuacja była bardzo dramatyczna, gdyż brat bliźniak chłopca był z nim zrośnięty głową. Żeby uratować drugiego chłopca zespół lekarzy musiał natychmiast rozdzielić dzieci. Nie trudno się domyśleć, że do tak trudnych zabiegów lekarze szykują się miesiącami. Oni nie mieli czasu…A ja już nie miałam siły na to wszystko patrzeć.

   Znałam tę Mamę z widzenia, potem się polubiłyśmy. Obserwowałyśmy jak rosną i rozwijają się nasze dzieci. Po usunięciu konta na „nk” nasz kontakt się niestety urwał…

   Z karetki wyszłam w takim stanie, że personel był przerażony. Ponoć nigdy nie widzieli, żeby rodzic wyglądał gorzej niż pacjent. A ja się zwyczajnie rozsypałam na kawałki i naprawdę nie miałam siły wmawiać sobie, że wszystko będzie dobrze…

   Kiedy wyryczałam z siebie wszystkie żale i czułam się jak dętka przyszedł czas, żeby wziąć się w garść i zacząć działać. To wtłoczyło we mnie siłę, odwagę i wolę walki. Ja tak mam, że muszę wylać wraz ze łzami cały stres a potem mam miejsce na pozytywne emocje i myśli. Musiałam – jak to ja mam w zwyczaju – coś wymyślić. Nie znoszę bierności!!!

   Los otoczył nas cudownymi ludźmi, którzy widząc naszą determinację, sami dawali z siebie wszystko. Nigdy nie zapomnę oddania Pani doktor Lipkowskiej z Oddziału Okulistyki, która doglądała Michała po dwa razy w tygodniu, choć nie miała takiego obowiązku. To jej ciężka praca zaowocowała tym, że Michałek zbiera okruszki z dywanu, że je widzi. A moim marzeniem było, by Michał choć umiał zrozumieć, że „niebo jest niebieskie a trawa zielona”. Należało tylko ćwiczyć koncentrację uwagi na punkcie. Więc wymyśliłam kolorowe rybki 🙂

   Oj nasłuchałam się…”A po co Ci to? Mało masz obowiązków? A to kłopot. A znudzi Ci się.” A ja zrobiłam po swojemu, bo byłam święcie przekonana, że żółte i pomarańczowe rybki na błękitnym tle to świetna zachęta dla dziecka do rehabilitacji oczu. Jak inaczej zmusić roczniaka do ćwiczeń? Tak właśnie trafiło do nas 60 litrowe akwarium z welonkami.

 

   Wybrałam filtr kaskadowy kilka razy bardziej wydajny niż litraż. Fontanna dodatkowo natleniała wodę. Nie można mieć zbyt wiele ryb w małym zbiorniku. Wiadomo, welonki to straszne brudasy. Do tego wszystkiego dodałam błękitny szklany żwirek. Tak wiem…Welony powinny mieć okrągły żwirek, gdyż w nim grzebią pyszczkami, ale one miały misję do wypełnienia. Musiały się poświęcić 🙂 Ten gatunek ryb jest zimnolubny, więc nie potrzebowałam grzałki. Dużo zestawów akwarystycznych można kupić w niskiej cenie na allegro a prawdziwe okazje trafiają się na tablica.pl. No i miałam Ryboterapię 🙂 Nawet nie wiem, czy istnieje takie określenie :)))

   Czy pomogło, dowodów nie mam. Ale Michałek potrafił długo wlepiać swoje wielkie, orzechowe oczy w akwarium. Na jego wcześniactwo to było świetne ćwiczenie, więc na pewno miało wpływ na to, że teraz dziecko tak długo potrafi się skupić. A ja nie czekałam biernie na rozwój sytuacji, więc moje samopoczucie było dużo lepsze. Z czasem Michałek zaczął karmić ryby. Robił to z ogromną przyjemnością.

 
 

   Po kilku miesiącach akwarium zmieniłam na 200 litrowe. Dostałam je pod choinkę wraz z całym wyposażeniem. I tak jest do dziś. Tylko, że ryby się zmieniły…

   Kiedy pewnego dnia wróciłam ze szkolenia moje ryby pływały nieżywe na powierzchni wody. Padłam przed akwarium na kolana i wyłam…Płaczem się tego nazwać nie dało. Mój były mąż chciał mi zrobić niespodziankę i wyczyścić wodę. Do dziś nie wiem, co takiego zrobił, że zabił mi ryby. Ja zmieniałam wodę dziesiątki razy i nigdy nawet jedna sztuka mi nie padła. Płakałam jak oszalała. Akwarium to był mój podwodny świat. Ryby miałam od maleńkości. A On je zabił jednym, bezmyślnym krokiem. Do dziś nie rozumiem, jak można było zrobić coś tak idiotycznego…

   Kiedy wyławiałam swoje ryby zauważyłam, że jedna jeszcze oddycha. To był „glonojad” Zbrojnik Lamparci. Bardzo długo szukałam tej ryby, bo w małych miejscowościach trudno ją było dostać. Kiedy już mi się udało znaleźć musiałam za niewielki egzemplarz zapłacić spore pieniądze. Ale odżałowałam i miałam swoją wymarzoną rybę w specyficzne cętki. Przerzuciłam zbrojnika do maleńkiego zbiornika i zaczęłam czyścić akwarium docelowe. Podejrzewałam, że nagromadziły się w żwirze toksyny i podczas wymiany wody się ulotniły. To częste u welonek, które mają ogromną przemianę materii. Kiedy chciałam wyłowić glonojada okazało się, że akwarium jest puste. Myślałam, że mam przewiedzenie. Odsunęłam jednak szafkę i okazało się, że ryba była przyklejona do tapety. Cała zeschnięta i pokrwawiona. Byłam bliska załamania. Chciałam dobić rybę, by skrócić jej cierpienie, ale były mąż przekonał mnie, żebym poczekała i zobaczyła co się stanie. Rada okazała się słuszna, gdyż ryba doszła do siebie a obecnie ma chyba z 20 centymetrów. To moja ukochana rybka. Jest z nami do dziś. Na zdjęciu siedzi na korzeniu po lewej stronie. Maskuje się.

  

   Zakup akwarium okazał się bardzo dobrym pomysłem a moje ryby są ozdobą i przykuwają uwagę gości. Mam skalary, kiryśniki czarnoplame, dwie brzanki rekinie. I ryby, które mi odradzano: tetrę czerwoną. Ponoć skalary miały je zjeść. Jak zwykle zrobiłam wedle własnego uznania: odkarmiłam skalary dobrym pożywieniem aż Tetra podrośnie i udało się 🙂 Mam małe czerwone rybki, które pływają całym stadem. Tworzenie biotopów np. Malawi, zostawiłam zagorzałym akwarystom.

   Akwarium im większe, tym mniejszej pracy wymaga. Moje sprzątam raz na pół roku, raz do roku. Mam wydajny filtr. Czasami podmieniam 1/3 wody. To dobrze funkcjonujący ekosystem. Im mniej ryb, tym rzadziej należy czyścić zbiornik a okazy nie karłowacieją. Ryba dostosowuje wymiar do wielkości zbiornika. Mi tylko brzanka przestała rosnąć. Ale i tak jest spora.

   Kiedy się przeprowadziłam straciłam dwa skalary. Dotarły do nowego domu i nie wytrzymały…Siedziałam na podłodze i gładziłam swoje ryby po łuskach. Były takie piękne. Wytwory natury to dzieła sztuki. Trzeba było pogodzić się ze stratą. Ale było mi piekielnie smutno. Cóż…przyroda ma swoje prawa. Dwa kolejne skalary zatłukły się broniąc terytorium podczas składania ikry. Miałam dwie dobrane pary, które co kilka tygodni szukały liścia i szykowały go do złożenia jajeczek. Mogłam na to patrzeć godzinami.

   Na imieniny dostałam dwie piękne Bocje Wspaniałe od Jacka. Sprzątają nadmiar ślimaków świderków, które spełniają rolę czyścicieli dna. Ja jednak miałam ich już przeogromną ilość. Bocja jest piękną rybą. Zajmuje dolne partie zbiornika.

   Mówiąc o ryboterapii muszę przyznać, że bardzo mnie uspokaja to hobby, więc jest to kolejny argument za słusznością posiadania akwarium. Czasami wolę siedzieć przed akwarium niż przed telewizorem.

***

   O niefortunnym zakupie psa już wspominałam. Jednak nie tyle zakup był niefortunny, co mąż. Ale z tym już się uporałam 🙂

   Z Jackiem długo zastanawialiśmy się nad zakupem pieska. Nie chcieliśmy ograniczać naszego aktywnego życia. Jak jechać do parku rowerami? Jak pojechać z psem w góry, pójść na plac zabaw z kulkami? Do tego pedantyzm mojego ukochanego przeciw wszędzie gubionej sierści psa…Kiedyś jednak spotkaliśmy na spacerze szczeniaka Yorka. Jacek powiedziała, że takiego mogli byśmy mieć. Dzień później mieliśmy już psa w domu. Nie czekałam, aż mąż się rozmyśli 🙂 Znaleźliśmy pieska w internecie i postanowiliśmy, że jeśli będzie miał tak piękny pyszczek jak na zdjęciu, to go weźmiemy.

   I tak mamy tą naszą pchłę, która ma anielską cierpliwość do Michała. Bawią się razem, razem rujnują nam mieszkanie. Fajnie jest 🙂 Jedno wlepia ciastolinę w dywan, drugie ćwiartuje wszelkie papierki. Niekiedy mam ochotę zamknąć ich na balkonie ;P.

   Nie licząc szczepień koszt utrzymania pieska jest niewielki. Kilogram karmy na miesiąc 25 złotych. Do tego gotowane jarzyny z zupy, czasami ryż lub makaron jak zostaje po obiedzie. Mieszam je z karmą. Kiełbasa dla psa to niecałe 3,5 zł w Biedronce, starcza na 10 dni. Pieska strzygę już sama. Właściwie nie odczuwamy wydatku na zwierzaka. A jaka jest radość, gdy odsuwam róg kołdry i Nel wskakuje, żeby się tulić. Nelka nie odstępuje mnie na krok. To zdecydowanie Pańci pieseczek.

  

   Mamy ta swoją dogoterapię i radość z tego tytułu jest przeogromna. Jaki ma Michał profit z posiadania zwierzaka? Uczy się kimś opiekować: karmić, czesać, wyprowadzać na spacer. W parku ma kompana do zabaw, w domu również. Dziecko czy się delikatności. Kontakt dłoni z futerkiem zwierzęcia jest niezwykłym doświadczeniem. Zimna, plastikowa zabawka nie zastąpi  zwierzęcia. Poprzez kontakt z drobnoustrojami dziecko nabywa też odporności. Często z Nel dzielą się jedzeniem. Jak pies nie zje parówki od syna to Michał ją dokończy. Tak! Pozwalam na to. Pies ma wszelkie szczepienia, dziecko też ;P Przesadna sterylność to jeden z głównych powodów braku odporności u dziecka. Jeszcze dodaję świnkę morską – Juliana do kompletu…I jest super 🙂

  

   Zarówno pies jak i świnka mają włos zamiast sierści, więc w domu jest dużo czyściej i nie grozi nam alergia (jesteśmy na nią bardzo podatni).

   Ja widzę same plusy. Posprzątanie po piesku to jest niewielki obowiązek w porównaniu z wszystkimi jakie posiadam. Nel z nami wszędzie jeździ. była już kilka razy w górach, nad jeziorami. Bywa z nami w galeriach w specjalnej torbie. Potem możemy jechać do parku, który jest niedaleko sklepu. Nasze życie się nie zmieniło na gorsze. Dużo zmieniło się natomiast na lepsze, gdyż odczuwając bliskość pieska, nie czuję się samotna. Jacek przecież całymi dniami pracuje, a pies jest dla mnie jakąś formą pocieszenia w tym czasie. Bardzo źle znoszę samotność. Widząc jednak, jak bardzo Nel jest za mną, to czuję się kochana przez tego małego futrzaka. Naprawdę, czuję, że ten pies mnie kocha! A Jacek też cieszy się z tej psinki merdającej w drzwiach po powrocie Pana do domu.

   Świnka natomiast to nasza domowa przetwórnia odpadów organicznych. W całej zooterapii ma najmniejszy wkład. To raczej kolejne moje hobby. Po prostu lubię otaczać się zwierzętami. Tego samego uczę nasze dziecko.

   Koszt świnki to raz w tygodniu paczka wiórek za 2,5 zł (sprzątanie klatki zajmuje 10 minut). I karma za jakieś 10 złotych na miesiąc. Kupuję ją na wagę. Zioła sama zbieram na polach poza miastem i suszę na balkonie. Należy też kupić witaminę  C, gdyż świnka  nie przyswaja jej z pokarmu w odpowiedniej ilości. To koszt parunastu złotych, starcza na 2 miesiące. Często ludzie pozbywają się zwierzaka z wszystkimi akcesoriami za niewielkie pieniądze a nawet za darmo. Ja kupiłam Juliana na Targach Zoobotanika. To rasowy Sheltie. Był przeceniony ze względu na wcześniactwo, ja widocznie do wcześniaków mam szczęście, wiec zabrałam tego okruszka do domu. Oczywiście Jacek doskonale wiedział w jakim celu jadę na Targi. On ma do mnie wielką cierpliwość. Pozwala mi realizować moje marzenia, wiele jego marzeń również spełniło się u mojego boku. Świetnie się dogadujemy.

   Julek wita mnie rano donośnym kwiczeniem. Oznacza ono radość, ale przede wszystkim „Pańcia, daj coś dobrego jeść, najlepiej ogórka!”. Ale do klatki trafiają też kawałki marchewki, pietruszki, selera, sałaty, buraka”. Król Julian i tak wybierze to, co akurat mu przypasuje. To bardzo wybredny świn morski :))) A Michałek się doprasza, żeby móc coś śwince wrzucić do klatki.

   W naszym domu zwierzaki bawią się razem. Lubię ten nasz zwierzyniec. Jacek zachowuje do tego wszystkiego większy dystans, chociaż jak czasami patrzę na niego i Nelkę to nie mam wątpliwości, że zaraził się moimi pasjami. Tylko z nas dwojga jest mniej wylewny 🙂

  

***

  
   Jedną z form rehabilitacji Michała była hippoterapia, czyli praca z końmi. Moje dziecko nie boi się niczego. Ćwiczenia raz w tygodniu sprawiały dziecku ogromną frajdę. Syn karmił konia marchewkami, głaskał jego sierść, jeździł na grzbiecie, z czasem zaczął wykonywać ćwiczenia w siodle. Koszt zajęć nas przerósł: 12o złotych w miesiącu plus dojazd z 60 km. Poza tym za radą psychologów zrezygnowaliśmy z nadmiaru zajęć stymulujących rozwój syna. Nadszedł czas, by przejść do „normalności” a dziecko miało zacząć rozwijać się samodzielnie, bez takiego pakietu bodźców.

       

  
   Praca z końmi to również karmienie zwierzęcia. Samodzielne! Moja Mama histeryzuje, gdy ukochany Wnusio zbliża się do konia. A ja nie widzę powodów do paniki. Babcia potrafiła wyrzucić ostatni chleb za płot do konia, byle by Michał już tego nie robił. A mi ciśnienie skakało jak na to patrzyłam…Nie przypominam sobie, żeby moja Mama tak się zachowywała wychowując własne dzieci. Przy wnukach włącza się w umyśle dziwny program. Nie rozumiem tego.

  Należy zachować ostrożność i nie odbierać dziecku frajdy. Początkowo podawać dłoń maluszka wraz z własną. A potem pozwolić na coraz więcej.

  

   Ostatni raz Michał jeździł na koniu w zoo…Albo to był kuc?

  

   W „naszym” Ogrodzie Zoologicznym jest zagroda dla zwierząt.  Każde można dotknąć, pogłaskać a nawet nakarmić. Stoją tam automaty z karmą za złotówkę. Kiedyś kozy czy barany (nie pamiętam, chyba barany) tak otoczyły dziecko, że nie widziałam Michała. Myślałam, że go stratują. To był jeden z niewielu momentów, gdy się wystraszyłam. A Michałek był zachwycony! Nie boi się niczego 🙂

   W Gdańsku karmił kozy gałązkami wierzbowymi. W Gdyni oglądał wielkie ryby w Muzeum Morza. Nawet mógł włożyć ręce do akwarium w jednej z sal. W innych pomieszczeniach były przeróżne biotopy. Ryby słodko- i słonowodne.

  

   W Pradze syn zachwycił się niedźwiedziem polarnym. Kochany misiek jak zaklęty skakał do wody z rozbiegu i odbijał się łapami o szybę, tuż przed oczami Michała. Bawił się po prostu 🙂

  

   Mina dziecka…bezcenna.

   

   Pokazuję przyrodę tak, jak dawniej robiła to moja Babcia. Od najmniejszego, pozornie nieistotnego zwierzątka po całe ekosystemy. Wyraźnie Michał uwielbia kontakt ze zwierzętami i nie ma przed nimi żadnych oporów. A ciekawość przyrody towarzyszy mu od zawsze…

 

   Nie wyobrażam sobie, by mój syn nie mógł tego wszystkiego doświadczyć. Jako czterolatek jest bardzo obeznany ze zwierzętami. Nie jest zalękniony, wycofany. Zwierzęta dały mu bodziec, potęgowały czynione postępy. Czym innym jest pokazanie dziecku krówki w książeczce, a czym innym danie wymion do rączek i uczenie dojenia. Czasami nadmierna obawa o dziecko hamuje jego rozwój. A my chcemy, żeby nasze dzieci poznały świat i nauczyły się do niego odpowiedniego szacunku…

***

  

 

  

  

  

  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *