#wgóryzmpd

Turystyczna Rodzinka PTTK 2017 – warsztaty w Samotni

Postanowiliśmy wziąć udział w VI edycji ogólnopolskiego konkursu „Turystyczna Rodzinka” 2017, dlatego każdy z nas odręcznie spisał te przygody, które najbardziej utkwiły mu w pamięci. Szymonek (z moją pomocą) opowiedział choćby o tym, jak się zanosi ze śmiechu na widok brodatych kóz. Na Michałku natomiast duże wrażenie wywarło spotkanie z Arturem, za sprawą którego święta Bożego Narodzenia były wyjątkowo wzruszające. Posiłkowaliśmy się zdjęciami i samodzielnie wykonanymi ilustracjami. Dzienniczek „Kilka wspomnień sznurkiem związanych” został wyróżniony przez firmę Disney Polska i nagrodzony warsztatami w malowniczo położonym schronisku Samotnia. Doceniono nas spośród ponad 700 aktywnych rodzin z całego kraju i przyszło nam spędzić weekend 20-22 kwietnia 2018 roku wśród ludzi, którym nie trzeba było tłumaczyć, dlaczego ciągnie nas w góry…i po co znowu tam jedziemy…

Auto zostawiliśmy pod Tarasami Wang, a większe bagaże przepakowaliśmy do podstawionego auta terenowego, które dostarczyło je wprost do schroniska. Mieliśmy duży komfort wędrowania po Karkonoszach, bowiem wózek, żywienie medyczne młodszego syna, reklamówka z przekąskami i plecaki z ubraniami na zmianę zostały zabezpieczone przez organizatora warsztatów.

Wcześniej zajrzeliśmy do ewangelickiego kościoła i na pobliski cmentarz, który poświęcono w 1844 roku. Użytkowano go ponad 100 lat, a wpisy w księgach parafialnych wyraźnie świadczą o nieprzychylnych warunkach życia mieszkańców Karpacza i okolic. Tak było również w przypadku pogrzebu gospodyni schroniska Riesenbaude Juliany Caroliny Henrietty Kober, którą znosiło w zamieci śnieżnej czternastu mężczyzn, a  ze względu na zaspy śnieżne potrzebne były sanie. Na cmentarzu przy Wangu spoczęli również właściciele nieistniejącego już schroniska „Schlingelbaude” i „Brotbaude” (obecnie dom wczasowy Stokrotka), dzierżawca schroniska „Kleine Teichbaude” (schronisko Samotnia), pastorzy oraz wielu przejezdnych, którzy spędzili ostatnie miesiące swojego życia w Karkonoszach. W marcu 1945 r. na górskim cmentarzu pochowano dwie kobiety z Karpacza Górnego, zabite podczas nalotu samolotów szturmowych, a po zakończeniu wojny grzebano tu także ofiary tyfusu. Pochowani są również uciekinierzy z Jeleniej Góry i Cieplic. Symboliczny jest napis na nagrobku Hermanna Breitera: „Tu spoczywają, złączeni w pokoju” – czytamy na pamiątkowej tablicy – Po wysiedleniu ludności niemieckiej utworzyła się mała polska parafia ewangelicka, lecz zmarli chowani już byli na cmentarzach komunalnych. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy ówczesne komunistyczne polskie władze próbowały usunąć wszelkie ślady świadczące o niemieckiej przeszłości tych terenów, niektóre nagrobki usunięto, zniszczono lub skradziono. Od kilku lat trwają starania o rekonstrukcję obiektu. Gdy podczas prac porządkowych odnaleziono w garażu stare nagrobki z górskiego cmentarza, postawiano je ponownie na ich właściwych miejscach. Pozostałe płyty nagrobne znalazły swoje miejsce w „Alei Pamięci” w północnej części cmentarza, gdzie symbolizują wszystkie dziś już nie istniejące mogiły. Od roku 2001 przy kościele Wang znowu odbywają się pochówki, a parafianie mogą zostać pogrzebani w urnach. We wrześniu 2001 roku złożono tu prochy Henryka Tomaszewskiego – tancerza, mima, choreografa, reżysera, założyciela i dyrektora Wrocławskiego Teatru Pantomimy. W kwietniu 2014 roku, zgodnie z wolą poety, zostały złożone na cmentarzu prochy Tadeusza Różewicza – poety, dramaturga, prozaika i scenarzysty. Kościół Wang –  usytuowany powyżej Kotliny Jeleniogórskiej, w połowie drogi na Śnieżkę – również i nas urzekł swym pięknem. Zbudowany został sosnowych bali w Norwegii, a po rekonstrukcji w Karpaczu dobudowano krużganki, wieżę oraz wykonano okna w krużgankach i w ścianach wewnętrznych, których pierwotny kościół nie posiadał.

Następnie udaliśmy się na pobliski niebieski szlak, a na rozdrożu przy Spalonej Strażnicy skręciliśmy w prawo i podążaliśmy wzdłuż szumiącej Łomnicy, z której unosiły się chłodne opary wilgoci. Michała korciło, by obrzucać nas śniegiem, zalegającym jeszcze w zacienionych nieckach. Pozwoliliśmy sobie na chwilę wygłupów, unikając jednak przemoczenia ubrania. Wczesna wiosna w górach jest kapryśna. Kiedy słońce wyłania się zza chmur, jest bardzo ciepło i pot spływa wędrowcom z czoła. Kiedy jednak robi się pochmurnie, natychmiast wzmaga się wiatr smagający lodowatymi podmuchami ciało, przyprawiając je o dreszcze.

Na wysokości Domku Myśliwskiego odbiliśmy na drogę, bowiem szlak był zamknięty ze względu na okres lęgowy bardzo wrażliwego i płochliwego ptaka. Przestraszone cietrzewie rzadko wracają danego dnia na obszar tokowiskowy, a w Karkonoszach żyje około 40 sztuk tych dużych ptaków z rodziny kurowatych.

Droga do Strzechy Akademickiej, a potem do Samotni jest nam bardzo dobrze znana. Pod koniec kwietnia zbocza Karkonoszy nadal pokryte były w wielu miejscach śniegiem.

Do schroniska dotarliśmy bardzo wcześnie i mieliśmy dużo wolnego czasu. Chabrowe niebo kontrastowało z siwo-białą granią i kocioł Małego Stawu zdawał się być wyjęty wprost z baśni…Kto dotrze do Samotni, już na zawsze zachowa w sercu niezwykły sentyment do tego miejsca.

Mąż usiadł na kawałku skały, wygrzewał się w słońcu, które to również doświetlało zbocza Karkonoszy. Krążyłam gdzieś pomiędzy czułymi ramionami Jacka, doglądaniem Szymonka w wózku i Michałkiem, układającym stosy z kamieni. Zrozumiałam wtedy, jak ciężko jest mi zatrzymać się na chwilę w miejscu i przyjąć założenie, że dziś niczego nie muszę. Przywykłam do mnogości zajęć i minęło sporo czasu, zanim się wyciszyłam.

Wypiliśmy z Mężem po małej szklance czeskiego piwa, co było doskonałym pomysłem. Chłodny, gorzkawy napój mocno orzeźwił i zdjął z nas resztki napięcia. „W górach jest wszystko co kocham” – pomyślałam wtedy.

Z każdym upływającym kwadransem pod Samotnię docierali kolejni laureaci konkursu. Dzieci rozpierzchły się gdzieś wokół schroniska, nawiązywały pierwsze znajomości. Wieczorem wszyscy zebraliśmy się na sali i każda turystyczna rodzina miała możliwość przedstawienia się w dowolny sposób. Były więc zagadki, kalambury, rebusy i wiele przyjemnych niespodzianek, a policzki bolały nas ze szczerego śmiechu. Jako ludzie mający spory dystans do siebie, postanowiliśmy całkiem dosłownie potraktować sugestie organizatorów i przebraliśmy się za myszki ze znanej wszystkim kreskówki. Próbowaliśmy wyginać nasze ciała, by przypominały litery alfabetu – tak przedstawiliśmy nazwę miejscowości, w której mieszkamy. Wyszło nam to dość pokracznie, a wszelkie niedociągnięcia żartobliwie komentowaliśmy.

Wkładamy wiele wysiłku, by synowie mieli dzieciństwo wypełnione pięknymi wspomnieniami. To dbałość o prawidłowy rozwój Michała i Szymka motywowała nas do planowania kolejnych podróży. Byliśmy jednak bardzo szczęśliwi, że PTTK i Disney’a wyróżnił naszą rodzinę za aktywność w 2017 roku i żal nam było zmarnować choćby jedną chwilę podczas tego weekendu. Kiedy więc Jacek zaproponował, byśmy poszli zobaczyć wschód słońca na Śnieżce, zgodziłam się. „Jeśli uda mi się dobudzić dzieci o 3 w nocy, to idziemy” – małżeństwo postanowiło zgodnie, a w naszych oczach rozbłysła iskra szaleństwa tak charakterystyczna dla miłośników gór. Chyba niewiele osób traktowało poważnie naszą deklarację o nocnym zdobyciu najwyższego szczytu Karkonoszy…A my już dawno zrozumieliśmy, że większość postawionych przed nami barier jest jedynie wytworem naszego własnego umysłu. To niesamowicie ekscytujące: mierzyć się z samym sobą, pokonywać kolejną granicę wytrzymałości.

Michał chwilę się ociągał, natomiast Szymon był gotowy do aktywności zaraz po obudzeniu. Noc była przyjemnie wilgotna, pachniała lasem…Siedemnaście stopni Celsjusza to temperatura, przy której dobrze się wędruje. Wyposażeni w latarki czołowe oraz dodatkową odzież, ruszyliśmy w stronę kapryśnej Królowej Sudetów. Najtrudniejszy do pokonania jest odcinek pomiędzy Strzechą Akademicką a Równią, gdyż jest on dość długi i ze znacznym przewyższeniem. Potem już sporo wędrowaliśmy w śnieżnym tunelu po grani, aż do Chaty Śląskiej. Na kopulastej górze błyskały światła, szybko zrozumieliśmy, że nie jesteśmy tu sami.

Mieliśmy spory zapas czasu, jednak coś – irracjonalnie – kazało nam przeć naprzód i dynamicznie pokonywać kolejne oblodzone stopnie. W jednym miejscu zmuszeni byliśmy zejść ze szlaku, by ominąć szeroką czapę śliskiego lodu. Posiłkowaliśmy się wtedy łańcuchami, które były bardzo zimne i skłoniły nas do założenia rękawiczek. Znaczący wysiłek wywołał mdłości, lecz po kilku głębszych oddechach dla uspokojenia serca i natlenienia mózgu, znów gotowa byłam do zaatakowania szczytu.

Śnieżka powitała nas przeszywającym wiatrem, który szybko owiał nasze rozgrzane szybkim marszem ciała. Otuliliśmy się kapturami i wyczekiwaliśmy złotego krążka, wyłaniającego się nad horyzontem o świcie. Niebo przybrało różową poświatę, lecz gęsta powłoka chmur mocno przysłoniła docierające do ziemi promienie. Dopiero, gdy słońce wzbiło się wyżej, stoki rozświetliły się złotą łuną, a każda kropla rosy skrzyła się niczym drogocenny klejnot.

Gdziekolwiek skierowaliśmy wzrok, krajobraz godny był uwiecznienia na fotografii. Dziękowałam Bogu za partnera, który potrafi okazać mi tyle troski i wsparcia, że gotowa jestem brnąć z nim na przód, jakikolwiek kierunek mi wskaże. „ Ja widziałem już wschód słońca na Śnieżce. Cieszę się, że i Ty mogłaś zobaczyć jak tu jest pięknie o świcie” – powiedział Jacek, a ja byłam dumna, że znów postąpiłam zgodnie z zasadą „Strach powstrzymuje od działania. Działanie powstrzymuje od strachu”.

Najpiękniejsze kształty są dziełem Matki Natury. Nowoczesne rzeźby, kielichy, postaci z kreskówek…Dostrzegam Wiewóra z Epoki Lodowcowej. Ciekawe, gdzie zgubił orzeszka zanim zamarzł u podnóża góry.Byliśmy w Karkonoszach w grudniu ubiegłego roku, ale dopiero teraz uzmysłowiliśmy sobie, jak grubą pokrywę śnieżną mieliśmy pod stopami, wędrując po Równi pod Śnieżką. Przerażające!

Wróciliśmy do schroniska chwilę przed śniadaniem. Z ogromnym rozbawieniem wspominam reakcje Turystycznych Rodzin na wieść, że szczyt został przez nas zdobyty i…zaraz idziemy tam z całą grupą ponownie. Mamy siłę, mamy chęci. Nie marnujemy żadnego dnia. Kto nam obieca, że jutro będzie należeć do nas?

***

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *