Z ŻYCIA WZIĘTE

W Chełmie

Ciężko jest opisać słowami, jak bardzo martwiła mnie pięćset kilometrowa podróż do Mateuszka. Kilka dni przed wyjazdem biłam się z myślami, czy mam na to wszystko siłę. Siedem godzin jazdy z dwójką dzieci, z czego jedno ma problem z wysiedzeniem na czterech literach, a drugie ma nowy – niesprawdzony jeszcze pod względem funkcjonalności – fotelik samochodowy. Do tego ledwo wróciliśmy od mojej mamy, nie zdążyłam nacieszyć się domem oraz nawiezionymi ze strychu drobiazgami. Mati oraz Jacek mieli jednak na początku marca urodziny, więc nie mogło chłopców i mnie zabraknąć przy zdmuchiwaniu świeczek…

Podróż minęła przedziwnie szybko. Dobre drogi zrobili na wschód…Rozmowa z Mężem się kleiła, dzieci były nadzwyczajnie niedokuczliwe. Jakby opatrzność sprzyjała temu olbrzymiemu dla mnie wysiłkowi. Zajechaliśmy w porze obiadowej. Po chwili odpoczynku Jacek odebrał swoje dziecko wprost spod furtki. O postępach syna dowiedział się więc dopiero dzięki wizycie w szkole Mateusza.

Oj było powodów do dumy! Mati bardo dobrze się uczy, jest zrównoważony i spokojny. Uczęszcza na dodatkowe zajęcia z tańca, języka angielskiego, gry na fortepianie. Wypytywaliśmy chłopca o jego zainteresowania, taniec lubi. W piłkę nie gra, choć zbiera karty sportowe, wymarzonego psa nie ma, nawet chomika. „Nie ma czasu”.

Nigdy nie zapomnę, jak mnie to dziecko przywitało…Objęło mocno rękoma za uda i silnie przywarło. Byłam zaspana po poobiedniej drzemce i zaskoczona. Dobrze się czuję w roli Cioci, aczkolwiek przez cały pobyt wyśmiewaliśmy fakt, że jestem dla Mateusza „macochą”. Ha ha ha. „Maco-chooo” – nawoływał synek Jacka, śląc łobuzerski uśmiech. Mogę być nawet Pan Pikuś, byle dziecko mnie witało z takim entuzjazmem. Tego dzieciaka nie da się nie lubić, fajny chłopczyk. Z Michałem zgodnie się bawili, trochę wygłupiali, robiąc w domu raban. Nieduże mieszkanie w bloku tętniło życiem, Dziadkowie mieli istną szkołę przetrwania. Babcia szukała wytchnienia u sąsiadki. Ha ha ha.

Michał był głośny, jak zwykle. Do tego ruchliwy i gadatliwy. Nie wypełniał definicji grzecznego dziecka w taki sposób jak Mati. Wybity ze swojego rytmu dnia, oderwany od obowiązków oraz możliwości spożytkowania energii, Michałek pobudzał się. Małe pomieszczenie i dużo bodźców to nie środowisko do funkcjonowania dziecka nadreaktywnego. To jednak cena tego, byśmy chociaż przez kilka dni w roku mogli być w komplecie. Było warto, mimo wszystko.

Dostrzegłam, jak trudne jest nasze życie. Dzięki pomocy Dziadków, wyrwaliśmy się na dwie godziny na spacer bez dzieci i czuliśmy się wolni. Szymcio zadowolony był na kolankach u Dziadzia…

W Kurlandii nie ma tego luksusu, każda wyprawa – nawet do sklepu po bułki – to ogromne przedsięwzięcie logistyczne. Trzeba przygotować się na każdą ewentualność, szczególnie na wymioty dwulatka. A tu dreptaliśmy z Jackiem…noga za nogą. Trzymaliśmy się za dłonie. Pamiętam jego opowieści o tym jak marzył, by móc swoją żonę prowadzić za rękę na spacerze. Trochę w życiu musiało się wydarzyć, ale na reszcie trafiliśmy na siebie. A ja lubię ten drobny, czuły gest. Mam nadzieję, że dożyjemy później starości i będziemy się prowadzać pod rączkę po jesiennym parku…

Często słyszę pytanie, jakimi ludźmi są moi Teściowie. A ja odpowiadam przekornie pytaniem: „A jacy mają być, skoro wychowali dwóch synów na porządnych ludzi”? Dzięki nim Anka i ja mamy wspaniałych mężów. Teściowie mogą ze spokojem przyglądać się temu, że zarówno Krzysiek jak i Jacek czują się dobrze w swoich małżeństwach. Co innego dało by większe poczucie spełnienia rodzicowi, jeśli nie szczęście jego własnego dziecka?

Wędrówka po mieście mocno wyziębiła mój organizm. Ale warto było, bo Jacek wybrał sobie prezent urodzinowy. Mój Mąż stał się elegancki, znów się zakochałam. Ha ha ha. Co jakiś czas motyle spontanicznie zrywają się w brzuchu pomimo tego, że wiele lat jesteśmy z Jackiem parą. Cudownie jest odkrywać siebie na nowo. Coś zaiskrzyło, pojawiła się wzmożona chęć, by bardziej zatroszczyć się o naszą relację. Tuningowi poddałam również siebie. W mojej szafie zawisła rozkloszowana sukienka, czarna w drobne białe groszki. Wyszperałam też na wyprzedaży żakiet. Brakowało mu dwóch, skóropodobnych guzików, ale to przecież żaden problem. Urwałam z innego miejsca, gdzie były mniej potrzebne i zapełniłam widoczne ubytki. Na targu zgarnęłam ostatnią parę kozaków, przez co ich cena była znacznie obniżona. Buciki są śliczne. Czarne, z małą sprzączką i na niewysokim obcasiku.

Oczywiście euforia dość szybko zamieniła się w ogromne poczucie winy. Pojawiły się natarczywe myśli, czy przypadkiem nie poszalałam za bardzo. Cały czas brakuje nam trzech kaloryferów, ościeżnicy…Odgoniłam się od dokuczliwych głosów w głowie, niczym od namolnej muchy i dałam sobie prawo do tego, żeby nie chodzić w mocno spranych już ciuchach. Potem poszło już lawinowo, będę robić sobie pazurki i zafunduję pilling kawowy. Nasz ekspres produkuje cudowny kosmetyk. Ha ha ha. Za kilka dni będę gotowa do przywitania wiosny. Jeden gest zrobiony z myślą o sobie, naładował mnie energią. Chociaż w moim charakterze leży dbanie o wszystkich, tylko nie o siebie, to jednak powinnam czasem postawić swoje potrzeby na pierwszym miejscu i to bez wyrzutów sumienia. Może się kiedyś tego nauczę.

Czas płynął dość szybko. Zdążyłam wpaść na kawę do sąsiadki i poznać jej dzieciaki. Ładne diablęta, trzeba przyznać. Ojciec obcokrajowiec sprezentował im w genach ciemne źrenice i loczki na głowie. Jacek do swojej Chrzestnej pojechał sam w czasie, gdy Mateusz miał zajęcia z muzyki. Ciocia Zosia jest ciepłą osobą, bardzo rozsądnie wypowiada się na różne tematy. Tym razem zrezygnowałam z wyciągania Szymka na mroźny wiatr. Musi nabrać odporności po chorobie i ząbkowaniu, więc Ciocię odwiedzę przy następnej okazji. W komplecie pojechaliśmy na wycieczkę na wieś…

Nasi synowie oglądali krowy w oborze. Szymonek miał okazję poznać różnicę między maminym „mu”, a krowim, donośnym „muuuuu”. Ha ha ha.

Gospodarze sprezentowali nam świeże mleko. Jako dziecko chodziłam po ciepłe jeszcze mleko i nalewałam ciecz w specjalną bańkę. Tego smaku, lekko słodkawego i śmietanowego, nie zapomina się. W gospodarstwie Mirka były też dwa małe cielaczki i ozdobne gołębie. Największą atrakcją była jednak klacz. Mądre stworzenie muskało nas po twarzach zamszowym pyskiem, domagając się marchewki. Szymon też załapał się na koński całus…

…Mati wyraźnie bał się zwierzęcia, choć ciekawość była silniejsza. Fajny koń, byle by metr dwadzieścia dalej. Potem jednak zwierzę oswoiło sobie dziecko.

A Michał? Najchętniej wcisnął by w zwierzaka całe siano w stajni i wszystkie warzywa. Dostał jednak komunikat, z którym musiał się pogodzić: każdy z braci po równo.

Nie zazdroszczę rolnikom. Praca od świtu do nocy, siedem dni w tygodniu. Szczerze szanuję jednak wielopokoleniowe rodziny oraz życie w zgodzie z naturą. Z chęcią spędziłabym latem na wsi kilka dni. Jest szansa, że moje dzieci nie będą malowały w przedszkolu fioletowych krów. Aaaa, bo zapomniałam się pochwalić. Michał idzie od września do pierwszej klasy, a Szymcio do przedszkola – na początek na dwie, trzy godziny. Dzięki temu grupa integracyjna przetrwa.

Drugiego marca Babcia Stasia zrobiła sernik na zimno z dziewięcioma świeczkami. Odśpiewaliśmy Mateuszowi „sto lat” wraz ze wszystkimi towarzyszącymi przyśpiewkami. Dziecko dostało karty kolekcjonerskie. Ale była radość, gdy w zestawach pojawiały się rzadkie egzemplarze! Za moich czasów zbierało się karteczki z kolorowych notesików. A potem chłopcy przywarli do konsoli, co powodowało, że cierpła mi skóra. Odrywałam ich od monitora zabawami kreatywnymi. W ruch poszła więc ciastolina oraz zestaw planetarny, który świecił w ciemności.

Zamek z rycerzami i smokami też zajął synów na dłuższy czas. Mateusz dbał o to, by Nelka zamieniała się w latającą poczwarę. Biedna mała…Ha ha ha. Uciekała od dzieci w najciemniejszy kąt.

Cieszyłam się z powrotu do domu. Nigdzie nie jest mi lepiej. Jacek też stęsknił się za naszą kawą z ekspresu i wygodną kanapą. Postanowiliśmy wcześniej zrobić ponad stukilometrowy łuk i odwiedziliśmy przyjaciół. Michał zgodnie bawił się z Ulą. Boki zrywaliśmy, gdy udawali męża i żonę. „Trzecie, jest trzecie! – krzyczeli szczęśliwi rodzice, gdy na świat przyszła kolejna lalka czy miś. Podejrzałam też, że poród odbierał nasz syn, nacinając brzuch kredką. Zdaje się, cesarskie cięcie. Ha ha ha. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby Ula została kiedyś moją synową. To mądre i uczuciowe dziecko.

Maria i Tomek są świetnymi ludźmi. Gospodarz naszykował nam dwa pudła przetworów, dzięki czemu spiżarnia wypełniła się domowymi ogórkami, burakami i sokiem z malin. Ten sok to bezcenny podarunek. Wystarczy przeczytać etykietę sklepowych syropów, by docenić gest Marii i jej Męża. Ja zrewanżowałam się serwując kanapki, dla dzieci w kształcie kota, robiąc oponki i smaczny obiad. Gospodyni chętnie pomagała w przygotowaniach i podpatrywała, jak wygląda Iga w swoim żywiole. Zapowiedziałam, że przy dłuższym pobycie mogę obiady gotować, by odciążyć Przyjaciółkę, ale do swojej kuchni Marysi nie wpuszczę. Jacek bywa zdruzgotany, gdy na stole pojawiają się smaki, które nie powstają spod mojej ręki. Ha ha ha.

Na Podkarpaciu spadł śnieg, a mi jeżył się włos na głowie na myśl o długiej podróży. Szczęśliwie zimowy puch zdążył stopnieć, zanim zdążyłam udusić uda z kurczaka w sosie ziołowo – cebulowym. Zrobiłam miękkie mięso i pyszny, gęsty sos bez odrobimy mąki. Przed jazdą miałam jednak żołądek ściśnięty w pętlę, więc podzióbałam ziemniaki zostawione na talerzu przez Michała. W domu było czternaście stopni, ale dla mnie i tak nie ma milszego miejsca na ziemi…

***

3 thoughts on “W Chełmie

  1. Cudowna podróż,mimo sporego poświęcenia 🙂 A Mati jak wyrósł! No mniejszy klon Jacka,wypisz wymaluj… 🙂 Fajnie,że znów przez chwilę mogliście być w komplecie.

  2. Ale cudnie Iga!!! A jak Mateusz się zmienił, jak wyrósł!:) Iga, czy pisałaś w jaki sposób Twój mąż trafił tak daleko na zachód czy mi umknęło? Chętnie o tym poczytam:) Zabawy z lodem cudne, sama marzę o wypadzie nad zamarznięte jezioro, zupełnie co innego niż w sezonie… A tu ciągle nie ma czasu, ciągle coś… Mimo, że do poj. Łęczyńsko-Włodawskiego mam ok godziny jazdy;) Pozdrawiam Was serdecznie!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *