Bez kategorii

Kilka przemyśleń o wychowaniu

Poniższy artykuł powstał na podstawie moich przemyśleń z ostatnich kilku tygodni. Zachęcam bardziej doświadczone Mamy i te z krótkim stażem, do dzielenia się doświadczeniami pod wpisem. Dla wszystkich z nas jasne jest, że dobro dziecka jest najważniejsze. Ale czy dla każdej z nas oznacza ono to samo i czy przypadkiem nie żyjemy pod presją kolorowych poradników, zamiast kierować się intuicją i zdrowym rozsądkiem? Opowiem, co mnie od jakiegoś czasu nurtuje…

***

Podjęta decyzja: chcemy mieć dziecko. Zaczyna się wysycanie organizmu kwasem foliowym i śledzenie treści kolorowych czasopism i poradników. A tam dziesięć skutecznych sposobów, jak radzić sobie z katarkiem u niemowlaka…Dziesięć metod walki z niemowlęcą kolką. Czasami naskrobią coś o atopowym zapaleniu skóry czy o alergii, ale od razy zaaplikują Ci kolejne kilka porad, jak skutecznie sobie z nimi radzić. Z okładek spozierają na nas pulchne, różowiutkie bobaski. Wybór wózka? Piętnaście modeli w różnych wielkościach i kształtach. Łóżeczko? Masz tyle możliwości: bujane, z wyciąganymi szczebelkami, z regulowaną wysokością. A wszystko do obrzydzenia błękitno-różowe. Tak piękne, że aż nierealne.

I przychodzi moment rozwiązania, na niektórych porodówkach kobiety traktowane są niczym ciężarne maciory. Boli? „Trzeba było nie rozkładać nóg przed gachem, to by nie bolało”, „Ma boleć, nie histeryzuj”. W ogóle fajnie, jeśli ktoś do Ciebie podejdzie i wykaże zainteresowanie. W poradnikach o tym nie piszą, jak w najpiękniejszym dniu życia potrafią obedrzeć Cię z godności. Ani o całym kalejdoskopie chorób genetycznych, o oiomach pełnych dzieci walczących o życie. Nie ma bezradności rodziców walczących z systemem. Kolejek po kilka miesięcy czy lat do specjalistów. Nie ma też mowy o żebraczych zasiłkach, z których trzeba utrzymać rodzinę, zanim powróci się do pracy.

Gdyby jakimś cudem gazeta chciała przygotować czytelników na realne zagrożenie, w artykule wypowiedź mojego lekarza brzmiała by: „Pani Ilono, Michał rodzi się przedwcześnie, ale zrobimy wszystko co w naszej mocy, by Panią i dziecko uratować. Proszę być dobrej myśli.”. Ja natomiast usłyszałam” Zatrzymać poród??? Za dwie godziny będzie po wszystkim, dziecko poszło na zmarnowanie”. Pierwsza ciąża, dwudziesty szósty tydzień…Czułam się do bólu osamotniona.

Siedem miesięcy na chirurgii oraz paru innych oddziałach i można było zabrać dziecko do domu. Kto napisze o wychowaniu dziecka z uszkodzeniami neurologicznymi??? O jego pluciu w twarz, drapaniu, gryzieniu, kopaniu i atakach szalonej złości? A może o tym, jak niemal zasłabłam, gdy dostałam z całej siły buciorem w splot słoneczny? A chciałam „tylko” przewinąć pupkę, żeby dziecku było sucho i dobrze. Albo o tym jak Michał wbijał sobie paznokcie w oczy, żeby wywrzeć na nas presję. Tego w gazetkach nie ma, bo nikt nie chce przyjąć do wiadomości, że to jemu mogło się przytrafić. Wystarczyło mieć o krztynę szczęścia mniej.

Chwała Bogu trafiliśmy na genialnego psychologa, który wytłumaczył nam z brutalną szczerością, że musimy wypracować własne metody postępowania i dostosowywać się do potrzeb naszego – więc bardzo konkretnego – dziecka. Przyszedł czas, by przełknąć informację, że nie mamy potomstwa wprost z kolorowego i upstrzonego euforią rodzicielstwa magazynu. Mamy dziecko szczególne, jak szczególne są jego potrzeby. Ograniczyliśmy więc do minimum wyjścia w miejsca publiczne, gdzie zaostrzały się Michałkowi zaburzenia integracji sensorycznej. Nauczyliśmy się wspólnie spędzać czas na łonie przyrody, wytłumiać nadmiar bodźców. Syn dostawał tyle informacji, ile jego mózg był w stanie przetworzyć: ciepło, zielono, przestronnie, cicho, mało ludzi. Jeden bodziec więcej jednoznaczny był z kolejnym atakiem agresji i autoagresji.

Trwało to latami, ale układ nerwowy syna zregenerował się. Teraz Michał umie wzorowo zachować się w galerii, na placu, zabaw, w kinie, teatrze, na poczcie i na stacji benzynowej. Słowem: wszędzie. Ale zdobył tę umiejętność we właściwym dla siebie czasie. Bóg jeden wie, ile pokory musieliśmy wykazać, by nie wychowywać dziecka na swoje podobieństwo. Ciężko było to zaakceptować Prymusce i Pedantowi.

I mija lat sześć, zbliżają się siódme urodziny. Dziecko świadome jest własnego ja. Ma własne zdanie na każdy temat, forsuje swoje pomysły. My – rodzice – pogodziliśmy się z niefortunnym porodem i wieloma latami trudnej rehabilitacji. Poukładaliśmy własne emocje: początek był słaby, ale przecież teraz możemy już być wzorowymi rodzicami! Nasze życie może być już pastelowo błękitne. Wszystko zaczyna wyglądać ładnie – normalnie – typowo.

Dokształcamy się, jak na rodziców idealnych przystało. Czytamy specjalistyczne poradniki, nie przegapimy żadnego programu dotyczącego wychowania dzieci. Wokół nas sztab psychologów. I zewsząd płynie przykaz: szanuj dziecko swoje! W dzisiejszych czasach rodziców wymaga się nadludzkiej wręcz cierpliwości i opanowania. Nie wolno podnieść głosu. Rękoczyn? Grozi za to kryminał.

I przychodzi taki dzień: 1 czerwca 2014 roku. Od rana w domu elektryzuje…

– „Michałku, odłóż zabawki na miejsce” – proszę syna.

– „Yyyyyy” – jęczy oburzone dziecko.

– „Michałku, połóż na miejsce, nie ma tego dużo. Musimy zostawić porządek, zanim pojedziemy na festyn”

– „Yyyyyy” – oponuje syn, wyraz jego twarzy wskazuje na odczuwanie męczarni.

– „Michał. Ma przyjść Karolek, nawet nie będziecie mieli, gdzie się pobawić. Rozrzuciłeś tory, odłóż je teraz na miejsce. Znasz zasady” – tłumaczę cierpliwie.

– „Yyyyy…” – no przecież krzywdę synowi wyrządzam…

Ta rozmowa trwała długo, potem jeszcze odbyliśmy podobną przy śniadaniu, bo przecież jajecznica ze szczypiorem i chlebek z masełkiem, to nie „Makdonand”. Podobną dezaprobatę Michał wykazywał, gdy poprosiłam go o pomoc przy Szymonku, zwróciłam uwagę, by nie dręczył Nelki…Pokój nadal wymagał sprzątnięcia, jajecznica ostygła, Szymonem zajęłam się sama, a pies uciekał w najciemniejszy kąt mieszkania.

Tłumaczyłam cierpliwie, argumentowałam, nawet odwoływałam się do ambicji mojego syna. Znam wszelkie psychologiczne metody: stałe zasady, stały rytm dnia, odwracania uwagi, ignorowania kiedy trzeba, pozytywne wzmocnienia, nagrody i kary. Znam to na wylot. W komunikacie zwrotnym dostałam niechęć, złość i frustrację. Nie, bo nie. Im bardziej wykazywałam się cierpliwością, tym bardziej syn dokręcał przysłowiową śrubkę i stosował coraz wyższy poziom presji psychicznej. Trwało to wiele godzin…W środku łkałam ze złości i bezsilności. Swoją dobrocią, cierpliwością nie osiągnęłam nic. Ale cały czas z tyłu głowy kołatało: szanuj emocje swojego dziecka, bądź dobrą-dojrzałą mamą. Hasła z kolorowych magazynów, zapisane wytłuszczoną, jaskrawą czcionką stały się wektorem moich działań. Nie udało mi się dziecka donosić, ale za to będę Mamą Na Medal…

Śrubka została przez Michała dokręcona tak, że miałam ochotę rozpłakać się, albo wystrzelić się rakietą w kosmos, pośpiewując „One way ticket”. Mimo, że kocham moją rodzinę, miałam ochotę od niej uciec. Po siedmiu godzinach psychicznej gehenny podjęłam decyzję: jestem złą matką, w dupie mam trofea! Mam szanować emocje syna, a kiedy On uszanuje moje? Ile jeszcze godzin muszę wykazywać się nadludzkim spokojem i godzić się na takie traktowanie?

Krzyknęłam. Powiedziałam w ostrych i głośnych słowach synowi, co sądzę o jego zachowaniu. Moja mowa trwała może ze 3 minuty. Rozeszliśmy się do różnych pomieszczeń, żeby ochłonąć. Po dłuższej chwili Michał przyszedł wyciszony i przeprosił. Było mu wyraźnie smutno, chyba nie spodziewał się, że tak utnę barbarzyńską zabawę z dokręcaniem przez niego gwintu w mojej głowie i sercu. Zapytałam syna, czy chce pojechać na festyn. Bardzo się ucieszył. Postawiłam jednak ostre warunki. Przejęłam kontrolę.

Dwie i pół godziny musiał mi pomagać. Rozwiesił pranie, a to była wieeeelka miska. Zamiótł do czysta kostkę przed domem. Umył materac do rehabilitacji, wyszorował aż lśniło. I przez półtorej godziny non stop zajmował się Szymonem. Grał mu na gitarze i śpiewał, opowiadał jakieś historie. Nie miałam dla niego ani krztyny wyrozumiałości więcej. Musiał ciężko odpracować swoje skandaliczne zachowanie. A wystarczyło rano w kilka minut sprzątnąć tory z dywanu…

Patrzyłam i oczom nie wierzyłam. Moje dziecko pomagało z entuzjazmem. Naprawdę cieszyło się, że może odrobić przewinienie. I zadałam sobie w duchu pytanie: dlaczego nie podniosłam głosu wiele godzin wcześniej?  Dzień mijał by w przyjemnej atmosferze. Byłby czas i chęć na przytulanie się, chwalenie i wspólną zabawę. Dlaczego nie zareagowałam ostro rano, gdy syn wyraźnie mnie prowokował? Dlaczego tak bardzo chciałam być mamą z żurnala???

Nie mówię o awanturach, rękoczynach i patologii (chcę to jasno podkreślić). Mówię o jednym, kontrolowanym komunikacie, wypowiedzianym w bardzo stanowczy sposób. Zastanawiam się bowiem, czy nie wyrządzam dziecku krzywdy, reagując nieadekwatnie do jego zachowania. On agresor – ja spokojna. Jaki daję synowi przekaz w ten sposób? Możesz mnie źle traktować i tak będę dla Ciebie wyrozumiała? Zdaje mi się, że tak właśnie rozumuje Michał. I to się nie sprawdza.

I jeszcze nurtuje mnie jedno, bardzo ważne pytanie. Jak człowiek, wychowany w cieplarnianych warunkach odnajdzie się w życiu dorosłym? Gdy zetknie się z mobbingiem, wyścigiem szczurów i parciem na wyniki. W tym brutalnym świecie nikt nie będzie liczył się z jego emocjami. Nikt nie będzie reagował ze spokojem i wyrozumiałością na jego prowokacje. Cały czas szukam odpowiedzi na pytanie, czy nie wyrządzam dziecku krzywdy okazywaniem tej – niekiedy- nadludzkiej wręcz cierpliwości.

Kiedyś było łatwiej…Nie było poradników, matki kierowały się wyłącznie intuicją i prostymi zasadami. Jesteś dobry – ja jestem dobra. Źle się zachowujesz, ja też zareaguję odpowiednio nieprzyjemnie. Świat był czarno-biały, dużo łatwiejszy do przyswojenia moim zdaniem przez obie strony.

Jest też Szymon. Dwulatek, który mimo wylewów i MPD staje się coraz większym bystrzakiem. Właśnie opanował do perfekcji wymuszanie krzykiem bujanie na rękach. I nieważne, że tuliłam go w ramionach ponad dwie godziny. Wychodzę do toalety na krótkie siusiu i jest histeria, bo przecież śmiałam Księciunia na te 2- 3 minuty odłożyć. Bywały dni, że przez dziesięć godzin nie mogłam zrobić nic, poza zabawianiem Szymona. Każde oddalenie się od dziecka równoznaczne było z wybuchem złości i prowokowaniem wymiotów. Jak mogłam pozwolić, żeby moje dziecko płakało?

Czułam się niekiedy ubezwłasnowolniona. Zjedzenie przeze mnie śniadania, czy wypicie ciepłej kawy z mlekiem graniczyło z cudem. Ataki złości potrafiły trwać i po półtorej godziny, szczególnie w nocy oraz nad ranem. Dla świętego spokoju brałam przed świtem dziecko do małżeńskiego łoża, by móc choć na chwilę jeszcze zmrużyć oczy. Zaczęłam gorzknieć, nawet nie wiem w którym momencie. Nie było już możliwości miłego spędzenia poranku z partnerem. Terroryzował nas niemowlak.

I wtedy dotarło do mnie, że mój syn wcale nie płacze. Że oczy ma suche, a te wszelkie wrzaski, prężenia, charczenia i sapania są jedynie aktorską sztuczką. Zbuntowałam się! Dałam sobie pozwolenie na to, by odejść do syna i zacząć zaopatrywać moje fizjologiczne potrzeby. Szymon walczył, wymuszał. Zagryzałam zęby i robiłam to, co podpowiadała mi intuicja.

Dziecko słyszało mój głos, co jakiś czas podchodziłam też nakryć go kołderką i pogłaskać po policzku. Ale zostawałam syna w jego łóżeczku, a ja wracałam do swojego. Jest czas na bujanie i czas na spanie, ale to ja rządzę. Dzisiejsza noc była wypoczynkiem dla całej trójki. Metoda jednak działa!

Nie trzeba dzieciom dawać ogromu swobody, spełniać dosłownie wszystkie ich oczekiwania. DZIECI TRZEBA KOCHAĆ! Dzieciom trzeba pokazać, że potrzeby innych są na równi ważne. Pokazywać im świat realny, w którym nie zawsze dostaną to, czego pragną. Postępując z nimi trzeba się kierować sercem i zdrowym rozsądkiem. Żaden poradnik nie zna naszych pociech, naszych problemów i realiów lepiej niż my sami. Nie zamierzam już nigdy więcej czuć wyrzutów sumienia, że stanowczo ucinam zachowania synów i nie daję sobą manipulować. Ja też jestem ważna – mam odwagę to powiedzieć!

Jest już nowy dom, jestem nowa ja. Jestem szczęśliwsza ja, bo zrzuciłam z siebie ogromny ciężar. Nie chcę być idealna. Jak Boga kocham, mogę sobie to nawet wytatuować. O dziwo, nikomu nie wyrządza to żadnej szkody.

Nie ma gotowego poradnika p.t. „Jak dobrze wychowywać Michała G”, albo „Jak być wzorowym rodzicem Szymona M”. Tę wiedze mamy my – rodzice. I to jest największe odkrycie w mojej siedmioletniej karierze matki: nikt nie zna lepiej naszych synów, niż mój Mąż i Ja.

***

 

24 thoughts on “Kilka przemyśleń o wychowaniu

  1. Och Iga….wyrwałas mi to wszystko z ust,lepiej ując nie mogłaś..i tak jakoś mi lepiej na sercu ze nie tylko ja jestem zdaniem innych ”zła”mama,mama która skarci,mama na ktora nie działaja już sztuczki dziecięce…och Iga dziękuje!

  2. Świetny tekst, taki prawdziwy, o prawdziwych emocjach i prawdziwym życiu. Ja jestem mamą 3 dzieci, jeszcze dość małych dzieci. Niestety jestem w ich wychowaniu sama, bo mąż więcej pracuje niż jest w domu, a jak już jest to pozwala dzieciom na wszystko i niestety nasze podejście do wychowania się różni. Córka ma 5 lat, ma jeden jedyny obowiązek – sprzatać swoje zabawki. Żeby nie było tak łatwo, obowiązek najgorszy i nie do zaakceptowania… Ile ja z nią wojen stoczyłam, ile się odgrażałam, że wyrzucę wszystko, że nic nie dostanie, że będzie mieć karę… Nic nie daje, córa uparta jak osioł i gdy ja już wpadam niemal w furię ona zaczyna swoje histerie, płacze i szlochy… Kocham dzieci, każde najmocniej jak potrafię, ale są dni że pozabijałabym z bezsilności i tylko jakaś siła nadprzyrodzona mnie powstrzymuje… Ehhhh ciężkie jest życie i codzienność matki…

    1. Dzieci potrafią nami manipulować. A z drugiej strony manipulują nami piśmidła. A tu trzeba kochać i być sprawiedliwym. Stawiać jasne zasady. Tak jest dużo łatwiej i dla dziecka i dla rodzica. Czerń i biel.

      1. To co piszesz to najprawdziwsza prawda. ja mam też 2 dzieci, 2 latka chłopca i 9 letnią dziewczynkę. I tak się zastanawiam jak tą moją „nastolatkę” poprowadzic przez życie, żeby wyrosla na dobrego człowieka. Z jednej strony wpajam dobre zasady, tlumaczę, rozmawiam a tu nagle zderzenie ze szkolną rzeczywistoscią, szkoła przetrwania, kto będzie lepszy?….. Czesto zastanawiam się jak wypracować ten złoty środek… Tez jestem stanowcza, nie pozwalam wejśc sobie na „głowę”,jednak czasem są takie momenty i sytuacje że opanowuję się resztkami sił żeby nie wybuchnąć….. Życie dorosłe to ciężka harówa……

  3. Iga, jestes bardzo madra dziawczyna, zgadzam sie z Toba w pelni. Moj synek za chwile tez skonczy 2 lata, energie czerpie chyba z kosmosu, a charakter wyrabia sobie testujac nasza wytrzymalosc. Czsami trzeba przypomniec smykowi gdzie sa granice i mimo, ze ich nie widac, one caly czas sa. To jest madra milosc rodzicielska, ktora mu dajemy i w nim utrwalamy. Mam nadzieje, ze ona kiedys zaprocentuje, kiedy wypuscimy go w swiat.

  4. Jesteś jedną z niewielu mam, które czytam i nie podkoloryzowują swojego życia i dziecka.
    Dziękuję Ci za to, że nie pokazujesz, że nie wszystko jest takie idealne. Jak czytam te idealne mamuśki to mam wrażenie, że odbiegam od normy ;p
    Pozdrawiam Monika1512

  5. Ile razy ja czulam sie zla, gorsza matka bo musialam ryknac na swoje dziecko, ba nawet mi sie zdarzylo klapa dac… co ze mna jest nie tak? co ze mnie za matka ze daje sie poniesc emocja… ale czasem nie ma juz sily. I tak wkurzaja mnie te wszystki madre poradniki i matki, ktore pozwalaja na wszystko swoim dzieciom, bo ja nie jestem taka :/

  6. Nie mam jeszcze dzieci, ale pracuję z dziećmi w wieku przedszkolnym i czasem ich rodzicami.
    To dobry wiek, by powoli wprowadzać, jak ja to mówię- STOP, teraz rodzic ma chwilę dla siebie. Na początku sekundę, chwilunię. Nie biec od razu jak za zawołanie, dokończyć na początku choćby zdanie książki, potem stronę. Cierpliwe komunikaty są często za długie, zbyt rozproszone, szczególnie dla dzieci z nadpobudliwością. A nie roztoczenie nadmiernego parasola ochronnego nad dziećmi z trudnościami to wielka sztuka. Ciężko mi ubrać to zrozumiale w słowa, ale można ryknąć z empatią ;), ostre postawienie sprawy czy nauka konsekwencji własnych działań nie musi oznaczac nieszanowanie dziecka, zawsze można porozmawiać potem na spokojnie gdy jest na to czas i miejsce, tu i teraz najważniejszy jest komunikat.

    1. Ubrałaś to idealnie w słowa „ryknąć z empatią”. Właśnie o tym był artykuł. Żeby się nie produkować godzinami, tylko ucinać złą sytuację krótkim, acz stanowczym komunikatem. Czasami krzyknięcie chroni dziecko i jego otoczenie od niepotrzebnej, wyniszczającej psychicznie rozgrywki

      1. Kiedyś przeczytałam, ale nie znajdę co gdzie i jak, że dzieci nie są w stanie przyjąć tej ilości uwagi, którą im w dzisiejszych czasach poświęcamy. Panuje dzieciocentryzm, rodzic nie szanuje sam siebie, swojego czasu, dziecko widzi, że rodzic biegnie na zawołanie rzucając wszystko i potem się nie ma co dziwić, że zaczyna się zachowywać egocentrycznie i „bezczelnie”.

  7. Bardzo fajne jest to co piszesz
    Ja czasem też muszę dobitniej z synem pogadać bo inaczej nie da rady ale czasem mam wyrzuty bo jak teściowa łypnie na mnie okiem……….. to od razu mam wrażenie – kurcze chyba jestem złą matką…..

    bo te kolorowe pisma robią czasem z mózgu wodę, porady jak kąpać, pielęgnować się przydają ale inne psychologiczne artykuły są pisane chyba tylko dla wymyślonej idealnej rodziny

  8. bo dziecko to nie „łoś” że musi być pod ochroną ;P
    moje było grzeczne pokorne i poukładane, zawsze chętne do pomocy, mówiło „mamuś” jak coś chciało i nigdy się nie obrażało zawsze z uśmiechem szło w świat i tak poszło do przedszkola i tu się zaczęło, niestety nie każdy rodzic wychowuje swoje dziecko na kogoś dobrego i mądrego, mój trafił na niedobrych bliźniaków, piszę niedobrych bo naprawdę tacy są, rodzice z późnym rodzicielstwem mają taką trójkę, dostarczają im pełną rozrywkę, kupują najnowsze zabawki (prawie wszystkie) nie poświęcają im czasu a na efekty nie trzeba było długo czekać, dzieci praktycznie zajmują się same sobą, z auta od razu biegną do sal, same!,no chyba że do szatni powiesić kurtkę czy zostawić czapki, nie mają żadnych zahamowań i non stop słyszę żalenia matki że już nie daje rady, że nie wie co z nimi robić że są tak niegrzeczni i wogóle niedługo się sami pozabijają bo leją się non stop, a wiecej niech im kupi zabawek bo widocznie mają za mało, inna sytuacja była jak stałam w kolejce do jakiejś dziecięcej atrakcji, przed nami stała dziewczynka z rodzicami, moje dziecię dostało balonik dziewczynka też chciała, kolejka była na dobre kilkanaście minut stania rodzice tłumaczą że potem wezmą balonik bo teraz stoją w kolejce żeby nie przepadło, dziewczynka dostała tak wielkiej histerii że skopała tatę pobiła matkę i grzecznie tatuś powędrował po balonika, wręczając jej powiedział tylko „masz i przestań się tak zachowywać” oni nie widzieli w tym nic dziwnego ale mój 4 letni syn sam stwierdził że balonik się nie należał, sami rodzice rozpieszczają swoje dzieci przekazując im jasno że niezależnie jakie są i jak się zachowują i tak dostaną wszystko a te tylko patrzą co tu zrobić żeby mieć wszystko, od proszenia po histerie wymuszają płaczem i awanturami a rodzice dla świętego spokoju ulegają,
    po co to opisuję bo właśnie kolorowe czasopisma z uśmiechniętymi dziećmi, seriale i programy rodzinne mamią nas „słodkimi” dziećmi nie mówiąc o konsekwencjach naszych zachowań,
    idealna mama to taka która dba o bezpieczeństwo swojego maluszka, poświęca mu czas i opiekuje się nim w sposób racjonalny, czasem trzeba krzyknąć czasem tupnąć ale nigdy ulegać, powinno się dziecku jasno pokazać że im bardziej będzie drążył w awanturę tym gorzej dla niego się ona skończy. To nie porażka wychowawcza a uczenie dziecka pokory. Mój synek kiedyś wpadł w panikę w korytarzu przedszkolnym zaciągał mnie do szatni bo on nie może iść z gumą w buzi do sali bo pani będzie krzyczeć, wpadł w taką panikę że przestraszyłam się nie na żarty, od razu pojawiły mi się w głowie czarne scenariusze, co takiego pani robi dzieciom że aż tak moje się jej boi, -mama też krzyczy i jakoś mnie się nie boisz i nie słuchasz, usłyszałam że mnie nie bo nawet jak krzyczę śmieją mi się oczy więc on się nie boi 🙂 i tak właśnie dzieci postrzegają powagę sytuacji. Zaczęłam dostrzegać że moje dziecko zawsze przygląda mi się z zaciekawieniem jak coś od niego wymagam czy o coś proszę, jak krzyczę czy mówię spokojnie, jeśli pojawia się choć cień smutku czy złości z mojej bezradności od razu pokornieje. Nie raz pozwalam mu na dokończenie swojej histerii bo wiem że do póki się sam nie uspokoi nic do niego już nie dotrze a tylko pogłębi jego awanturę o nic, jeśli mi się udaje zamieniam jego wymuszanie w żart jeśli nie niech sobie płacze nic mu nie będzie (zawsze jednak kontroluje aby w przypływie swych złych emocji nie zrobił sobie krzywdy) ale dzięki temu wie że z mamą nie wygra i mamy zdanie jest ostateczne, co najwyżej po przemyśleniach może przyjść się dogadać o jakiś kompromis za to tato jest do ustawienia, zawsze ulegnie czy to po długim płaczu czy jak to nie skutkuje pod włos z innej beczki np wzbudzając poczucie winy „bo ty nigdy mi nie pozwalasz”. W wychowaniu nie tylko ważna jest wola matki tutaj powinna być współpraca obydwóch rodziców i konsekwencja, jak jedno mówi „NIE” to drugie również nawet jak się z czymś nie zgadza (powiedz że nie pasuje ale nie przy dziecku, następnym razem podejmie się inną decyzję). To samo dotyczy niejasnych sytuacji, kiedy coś dziecko wymusza na jednym z rodziców a drugie nie wie o co chodzi pozwala. Dziecka trzeba słuchać zanim powie się kategoryczne „nie”, wysłuchać jego racje i przedstawic swoje, czasem pozwolić na błędy aby samo się przekonało że nie miało racji, na tym polega prawdziwe wychowanie, bo idealnych rodziców nie ma!
    a po co ja to piszę jak to dobrze Iguś ujęłaś wyżej ;P
    tak jakoś się rozpisałam
    p.s. a pamiętacie „Balladę o Januszku” jak to właśnie sama mama chciała dogodzić swojemu kochanemu synkowi na tyle że go skrzywdziła swoją dobrocią to chyba idealny przykład że te superowe rady z gazet nie działają

    1. Twój komentarz byłby świetnym wpisem na bloga. Piszesz o tym samym, tylko innymi słowami. Genralnie: jak trzeba, to krzyknę i nie mam zamiaru czuć się z tego powodu winna.

  9. Kolorowe pisma wymagają bycia idealnym rodzicem i obiecują idealne dzieci. A co to znaczy rodzic idealny? To taki, który pozwala dziecku na wszystko? Czy raczej taki, który szanuje dziecko, ale i wymaga szacunku dla siebie? Może taki, który uczy, że na świecie są też inni ludzie, których potrzeby też są ważne, a dziecko nie jest pępkiem świata?
    A idealne dziecko? Czy to takie, które wpasowuje się w oczekiwania rodziców, czy takie, które potrafi być sobą?
    Uważam, że kolorowe gazety powinny zweryfikować nieco te pojęcia, a my – zaufać instynktowi, gazety odłożyć na stolik i przyjrzeć się naszym dzieciom i wspólnym relacjom:)

    1. Dziewczyny, jest jeszcze druga strona medalu- pisma, artykuły w kolorowej prasie pisane są dla mas, Wy wg mnie nie jesteście „typowymi” matkami. Tak jest ze wszystkim-napiszesz, że można podnieść głos, one usłyszą: drzeć mordę, ktoś napisze, że można spróbować wina w ciąży- uchleją się, dać klapsa=zlać..kolorowe gazetki pełnią rolę opiniotwórczą, no i mają się sprzedawać, niestety..

  10. Też mam synów w takim samym wieku jak Twoi (2 i 7 lat). Łudziłam się, że młodszy będzie spokojniejszy (czytaj grzeczniejszy) niż starszy, jednak kroczy szlakami brata i nie zamierza dać nam odetchnąć.
    Teraz mam więcej doświadczenia i jest mi ciut łatwiej radzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach, jednak nadal jest bardzo ciężko. Człowiek naiwny liczy, że jak coś powie to dziecko zrozumie, posłucha, cokolwiek… A tymczasem słowa działają jak płachta na byka; im ich więcej tym dziecko dłużej kontrargumentuje…

    Kiedyś wypowiadała się psycholog dziecięca, która wyraźnie powiedziała, że jak dzieci są zbyt natarczywe, drążą temat, roztkliwiają się itp. trzeba zdecydowanym komunikatem urwać rozmowę (czyli: Nie bo nie i koniec! – tak dosłownie powiedziała). Wiecie co? Nawet trochę to pomaga, cudu nie ma co się spodziewać ale zawsze coś!

  11. dlatego ja się nie oglądam na kolorowe gazetki i przede wszystkim na innych ludzi..duży udział w wychowywaniu mojej dwójki ma intuicja, przede wszystkim nie pozwalam sobie wchodzić na głowę i owszem, zdarzy mi się krzyknąć 😉 rozmawiam z mym czteroletnim synem o emocjach, o tym dlaczego się złości albo jest smutny ( a mam „egzemplarz” obrażalski i płaczliwy 😀 ) albo dlaczego ja się tak czuję..nie jestem idealna i nie mam zamiaru, szanuję swoje dzieci, słucham i rozmawiam, ale wymagam też szacunku względem siebie, dziadków i innych ludzi..mam to szczęście że mogę być z dziećmi w domu oraz że mieszkam razem z rodzicami, przede wszystkim mądrą mamą, a babcią dla moich dzieci, która nie rozpieszcza ich niemiłosiernie, a jest dla mnie odciążeniem, kiedy dzieciaki dają popalić 😉 daleka droga jeszcze przed nami jeśli chodzi o wychowywanie, ale z każdym zakrętem nabywamy przecież doświadczenia 😉

  12. Jestem pedagogiem i kiedyś nawet pisałam prace porównawczą na temat metod wychowawczych. Badałam nauczycieli, dzieci i rodziców. I proszę mi uwierzyć że nie ma osoby chyba osoby która by nie straciła cierpliwości do swojego dziecka. I jeśli nie przekracza się pewnych barier to jest to potrzebne dziecku żeby zrozumiało że źle postępuje. Bo naszym obowiązkiem jest nauczyć dziecko co jest dobre a co złe. Bo jeśli nie krzykniemy nie skarcimy to ono nieraz w ogóle nie widzi problemu. Sama jestem matką 5 letniej dziewczynki która na ogół jest grzeczna, ale miałam taki incydent w dniu dziecka. Chciałam ją zabrać na festyn, a że męża nie było musiałyśmy jechać autobusem, wymyśliło sobie że chce siedzieć pod oknem. A że nie było w ogóle wolnych miejsc to zaczęła płakać że ona chce i koniec ja na początku próbowałam tłumaczyć jednak to nie pomogło więc powiedziałam głośno i stanowczo że albo się uspokoi albo wysiadamy oraz że nie dostanie obiecanej zabawki. Uspokoił się choć nie było jej łatwo, zabawki nie dostała ale jak wracałyśmy i miałyśmy znów jechać autobusem to powiedziała ”
    „Mamo ja sobie wszystko pymyślałm ja w tym autobusie nie będę już płakała nawet jak nie będzie miejsca”.

  13. Iga, napisałaś o tym, o czym myślę juz od kilku tygodni. Tym bardziej, że jakiś czas temu wpadła mi w ręce kolorowa gazetka, na której bobas był różowy i uśmiechnięty,a matka wyglądała jakby zaliczyła codziennego fryzjera, kosmetyczkę i manikiurzystkę. Ideał. Ja sama padłam „ofiarą” kolorowych czasopism i wyobrażeń, że macierzyństwo jest idealne. O kolkach i ząbkowaniu wiedziałam wszystko. Tylko,że żadne z tych pisemek nie stworzyło artykuły, co robić, gdy dziecko urodzi się chore, urodzi się za wcześnie itd. Gdzie szukać pomocy, do kogo się zwrócić. Ja stałam się też „ofiarą” swojej teściowej, która w kółko powtarzała, że dziecko NIE MOŻE PŁAKAĆ! Bo przepuklina, bo zwalona psychika itd. A mój syn płakał, bo był chory, bo go bolało. Nie mogłam nic zrobić, ale o tym nie wiedziałam, tylko wyrzucałam sobie, że jestem zła matką. Że nie umiem zadbać o własne dziecko itd. Myślę, że co najmniej 80% matek łapie depresję poporodowa i wtedy już okazuje się, że jest faktycznie złą matką, no bo przecież pojęcie depresji to wymysł. Mój syn wchodzi właśnie w okres określania swojego „ja” w świecie, w okres słynnego buntu 2-latka i potrafi naprawdę odstawić cyrk, gdy czegoś chce, a nie może tego dostać. Poza tym pojawiają się u niego stany nadmiernego pobudzenia z racji tego, co przeszedł e wczesnym dzieciństwie. I prawda jest taka, że gdybym nie zareagowała mocniej, ostrzej, bardziej stanowczo, to mogę dziecko waliłoby mnie czym popadnie po głowie. Kolejna sprawa, to zauważyłam, że w stanie histerii każda próba uspokojenia kończy się jeszcze większym napadem. Radzi sobie pozostawiony w spokoju kilkakrotnie szybciej/lepiej niż przy próbach uspokojenia, przytulenia itd. Niektórzy patrzą na mnie dziwnie, usłyszałam nawet od bliskiej osoby, że wychowuje psychopate, ale mnie intuicja tak podpowiada i nie będę tego zmieniać. Tego, co działa oczywiście.
    My matki znamy nasze dzieci najlepiej, wiemy, czego potrzebują, co jest dla nich dobre. Nie da się przyłożyć wszystkich metod psychologii do wszystkich dzieci. Czasem trzeba szukać wkład uch rozwiązań.
    Jeszcze jedna kwestia: jakiś czas temu spotkałam się z sytuacją, gdzie opiekunka około 2-letniego chłopca dawała drapaka jak tylko na placu zabaw pojawiały się inne dzieci. Dosłownie wyglądało to tak, że wchodziło inne dziecko na plac zabaw, a ona zabawki pod pache, dziecko do wózka i w długą. W końcu zapytałam czemu wychodzi, plac zabaw jest duży, nasze dzieci nie wejdą sobie w drogę. A ona na to, że chłopiec płacze ilekroć jakieś dziecko zbliży się do JEGO zabawki. Pomyślałam ciekawe co z niego wyrośnie…będzie uciekał przed konfrontacja z innymi w dorosłym życiu??? Ciekawe co na to rodzice. Wiem, że poczucie własności u 2-letnich dzieci jest ogromne, ale ja mojego syna uczę, że może się zamienić z innym dzieckiem samochodem, łopatką, czy inna rzeczą, a potem oddać. Wilk jest syty i owca cała. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *