Z ŻYCIA WZIĘTE

„Halołin”

Odkąd zaczęłam spotykać się z Jackiem, bardzo się zmieniłam. Nabrałam przekonania, że naszym życiem możemy prawidłowo zarządzać jedynie my sami. Rad słucham zawsze, niekoniecznie się do nich stosuję. Przestałam przyjmować bezrefleksyjnie wszelkie informacje, jakimi jesteśmy zalewani. Ostatnio przyszło mi walczyć z uporem dziesięciolatka, który chciał w Halloween odwiedzać domy w przebraniu wampira…”Marzyłem o tym!” – histeryzował, kiedy się nie zgodziłam. W szkole od kilku tygodni to był gorący temat: cukierek albo psikus…Stroje, słodycze, drobne złośliwości dla ludzi, którzy nie akceptują tego – przywleczonego ze Stanów Zjednoczonych – zwyczaju. Fajna zabawa, syn kipiał z emocji. „Kupisz mi zęby?” – uparcie dopytywał.

Mieszkamy na wsi, gdzie jest wielu starszych, schorowanych ludzi. Nie widzę powodu, dla którego mój syn – dla poprawy własnego samopoczucie – miałby nadwyrężać spokój tych osób. W Halloween dzwonek do drzwi rozbrzmiewa co kilka minut i to do bardzo (kładę tu nacisk na słowo „bardzo”) późnego wieczora. Dzieci w żaden sposób nie rewanżują się za poświęcony im czas, dlatego nie widzę głębszego sensu we wspieraniu takiej inicjatywy. Zaproponowałam Michałowi, że mogę mu pomóc przygotować się do kolędowania…Krótkie przedstawienie dla gospodarzy, do tego wierszyki, pastorałki, piękne stroje, a po zmroku powrót do domu. Bliskie naszej, polskiej tradycji i w zgodzie z wartościami, które wpajamy naszym dzieciom.

Michał przygotowuje się do przyjęcia pierwszej komunii świętej. Sumiennie wypełniamy obowiązki w tym szczególnym dla nas czasie. „Jeśli zdasz u Księdza dziesięć przykazań, to mogę się z tobą przebrać, potańczyć w rytm disco polo. Cukierki też dla Ciebie kupię. Będziesz miał to swoje Halołin. W domu.” – zaproponowałam synowi kompromis. Ucieszył się! Zdał na piątkę. Strój wampira dostał i te zęby wymarzone również. Dynie bym z dzieckiem wydrążyła, gdyby nam się chciało tego dnia babrać w miąższu i lepkich pestkach. Nie uważam, bym stała się przez to pomiotem szatana. Potańczyłam z mężem, do zabawy zaprosiliśmy też przyjaciela syna, Michałek się wyskakał. Śmiechu było co nie miara! Szymciowi daliśmy spokój, on nie lubi tego typu rozrywek.

Michał, z zaczesaną do tyłu grzywką, wyglądał jak hrabia Dracula…

…ale ja wygrałam tego dnia internety. Ha ha ha! Poprawiłam wielu osobom humor. Na potrzeby tego zdjęcia syn pożyczył mi swoją replikę strzelby z tysiąc osiemset – któregoś tam – roku, znalezioną podczas wywozu gabarytów w gminie. Żart dedykowany był wybitnie natarczywym gościom.

Mąż nie był skory do całusów. Ciekawe, dlaczego? Po niefortunnej wizycie u fryzjera i kipiąca z przemęczona, dość podobnie wyglądam przecież każdego wieczoru. Ha ha ha.

Długo jeszcze uśmiechałam się wspomnienie min dzieciaków, gdy otwierałam im drzwi. „Ciebie znam…” – mamrotałam charczącym głosem i wskazywałam zielonym paluchem. Rozdałam siatkę słodyczy, a moja cierpliwość skończyła się dopiero wtedy, gdy uporczywie wciskany dzwonek, wybudzał Szymonka ze snu…Mam takie poczucie, że nie zawiodłam ani dziecka, ani samej siebie.

***

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *