Bez kategorii

Późna kolacja

Chciałam Jackowi zrobić niespodziankę jak za starych dobrych czasów i naszykowałam późną kolację…

Na spotkanie z Dorotą zrobiłam sałatkę z serem gorgonzola. Niestety Jacek przyniósł wtedy do domu przejrzały szpinak do sałatki i zamiast go wtedy zaserwować, musiałam wymyślić jego nowe przeznaczenie. Sponiewierałam go więc na patelni z łyżką masła, ha ha. A jak liście zmiękły i skurczyły się, dodałam pozostałą połowę sera i go przetopiłam. Do tego ząbek czosnku, oregano zioło zielone i suszone, ciut pieprzu (nie soli!). I farsz do bułeczek miałam.

Potem zrobiłam ciasto z niecałej połowy paczki mąki, którą to mąkę oczywiście przesiałam. Z dwóch jajek, łyżeczki cukru, pokaźnej szczypty soli, drożdży i mleka zrobiłam zaczyn. Potrzebna była taka ilość letniego mleka, by połączyć mąkę na w miarę zwięzłą masę. Wtedy rozwałkowałam je na jakieś pół centymetra, oprószając mąką i wycięłam koła o średnicy 10cm (mam taki kubeczek pół litrowy).

Im więcej mleka (im luźniejsze ciasto), tym bułeczki będą bardziej przypominały drożdżowe, a mniej ciasto do pizzy. Ja wybrałam bardziej zwartą formułę.

Na krążki położyłam sporą porcję odsączonego z płynów szpinaku i uformowałam duży pieróg. Trzeba go skleić na krawędzi około cm i uważać, by między ciastem i farszem nie został bąbel powietrza. Wtedy on napuchnie, albo pieróg się rozejdzie.

Z resztek ciasta zrobiłam krążki z serem żółtym. Najlepiej wycięty szklanką okrąg posmarować keczupem, posypać startym serem i oregano. Ja o keczupie zapomniałam. Trudno się dziwić. Michał wykorzystywał każdą moja chwilę nieuwagi, by coś dosypać „od siebie”. Na przykład wlał mi połowę zaczynu do ciasta, zanim drożdże zdążyły zareagować z cukrem, dosypał mąki. Jego nie da się spuścić z oka, bo kataklizm w kuchni gotowy. Na dodatek znów wrócił „do formy” i przez godzinę pobytu u nas rehabilitantki Oli zmęczył mnie tak, że miałam serdecznie dosyć. No nie da spokojnie porozmawiać, wcina się w każde zdanie. I na nic upominanie…Przed i po wizycie gościa dziecko zachowywało się przyzwoicie. I ja tak sobie myślę…że jego chyba boli, iż Ola zajmuje się Szymkiem i jeszcze ucina sobie ze mną pogaduszki. Ciocia Ola nie jest Michałową Ciocią Olą. I moje starsze dziecko dostaje z tego powodu małpiego rozumu…

Zrobiłam też słodkie Rafaello. Przepis znalazłam w internecie, ale zmodyfikowałam go po swojemu, bo proporcje mi się nie zgadzały. Na szczęście w drodze do nas, Ola kupiła mi drożdże i kruche wafle i mogłam wykazać się kulinarnie. A deser robi się tak…

Pół szklanki wody, nieco więcej niż 1/3 szklanki cukru, jeden duży cukier waniliowy łączę na palniku i zostawiam do ostygnięcia. Ja, żeby przyspieszyć proces dodałam jakieś 150 g wiórek kokosowych. Miękkie masło (broń Boże nie przetopione) dodaję do masy, potem 1 i 1/3j szklanki mleka w proszku. Na koniec wsypuję 3 ukruszone wafle (nie mogą być sproszkowane, tylko skruszone na małe kawałki. Nie miksuje, lecz szybko mieszam łyżką i odstawiam do lodówki, by masa stężała, a nie wsiąkła w wafelki.

Potem biorę na ciepłą dłoń trochę gęstej masy kokosowej, wbijam w nią migdał, szybko (żeby się masło nie przetopiło na skórze) formuję kulkę i otaczam w wiórkach kokosowych (miałam 50g i zabrakło). Znów odstawiam do lodówki, a po chwili Rafaello jest gotowe. Przepyszne!!!

Potem pozostało ustawić to szybciutko na stole. Nie mam gadżetów, by ładnie podać dania. Ale umówmy się, o dwudziestej pierwszej trzydzieści, to i nie szczególnie mi się chciało. Po powrocie z pracy Jacek wręczył mi tulipanka. Buuu ha ha ha!

Tak, tak to szczotka do toalety, której nam brakowało na nowym mieszkaniu. Tym oto romantycznym gestem, mój Prawiemąż, zafundował mi atak śmiechawki na cały wieczór. I romantyzm szlag trafił. Ha ha ha!

Fajnie oglądało się razem Kuchenne Rewolucje, wyjadając smakołyki ze półmisków. Niestety w nocy znów się przekonałam, że w tym domu jestem ekspertem od wszystkiego. Musiałam syna porządnie odessać (skoro dziecko nadal charczy, dla mnie oczywiste jest, że trzeba zalać tracheostomię solą), przebrać po wymiotach (bo po którymś z kolei odkaszlnięciu, żołądek się zbuntował), zmienić opatrunek, bo Tacie wygodnie jest powiedzieć, że ja zrobię to lepiej. Ciekawa jestem, kiedy ja będę mogła odpocząć. Albo spytam inaczej, kiedy moi Chłopcy dadzą mi wypocząć? Chciałabym tak zwyczajnie zasnąć na wiele godzin i niczym się nie martwić. Cały poranek zastanawiam się, czy Chłopaków za nadto nie przyzwyczaiłam, że mogą na mnie polegać. Mam o czym myśleć…

***

1 thought on “Późna kolacja

  1. mniam mniam,wszystko wyglada tak smacznie,najlepiej poprosze jutro przepisy.Juz robilam kiedys mini pizze z Twojego przepisu kochana i wyszly pyszne.Zycze milej romantycznej kolacji,buziaki dla calej rodzinki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *