ZWIEDZAMY

Zakładki do książki. Stok Dzikowiec.

Tata Łukasz wymyślił ferie z synem w górach, „Nie mam nic przeciwko” – odparłam. Ale chwilę później przyszło otrzeźwienie: przecież to dziecko nie ma ani ubrań na taki wyjazd, ani butów. Samo wykupienie hotelu i instruktora narciarskiego to przecież nie wszystko. Pojechałam z synem do pobliskiego Decathlonu. Do koszyka trafił kombinezon narciarski, buty śniegowce, rękawice narciarskie i rękawiczki zimowe, czapka i komin, dwa polary. Zamówiłam też przez internet kominiarkę i kask oraz spodnie ocieplane, a dziadkowie wyszukali bieliznę termiczną i drugą parę ocieplaczy na nogi na zmianę. Jestem wysoce sceptyczna…Czy Michał będzie miał cierpliwość, by nauczyć się jeździć? Przecież on cały czas ma zaburzenia koordynacji ruchowej, niepokoję się. Namawiałam Łukasza na zakup nartosanek (jako tak zwany plan B), ale nie podjął tematu. Michał natomiast na ich punkcie oszalał i suszył mi głowę nieprzeciętnie.

Od dłuższego czasu pytał, czy może jakoś „zarobić” na swoje przyjemności. My wypłacamy mu trzydzieści złotych kieszonkowego i mija wiele długich miesięcy, zanim uzbiera się kwota, pozwalająca na zakup choćby paczki Lego czy sprzętu sportowego ( i to oczywiście przy założeniu, że syn nie skusi się na wcześniej na jakieś chrupki czy gazetkę). Przez wiele dni robił zakładki do książki z koralików Ikea, a ja spytałam na facebook’owej stronie Kurlandii, czy znajdą się jacyś chętni na to dziecięce rękodzieło. Cel: samodzielny zakup nartosanek przez syna.

Czytelniczki bloga, fantastyczne kobiety z różnych stron kraju, doceniły przedsiębiorczość i pracowitość Michałka, złożyły zamówienie na kilkanaście zakładek. Powstały naprawdę ładne, schludnie wykonane przedmioty, a syn pękał z dumy, że jest taki zaradny. Zbudowanie w dziecku poczucia własnej wartości jest niezwykle ważne, jeśli chcemy wychować samodzielnego, aktywnego i przedsiębiorczego człowieka. Dzięki takim akcjom Michałek rozumie wartość pieniądza. Wie, ile trzeba włożyć pracy, by uzyskać satysfakcjonującą wypłatę, uczy się zaradności i – co bardzo istotne – odpowiedzialności. „Bo jeśli komuś obiecałeś zakładkę, to teraz musisz dotrzymać słowa i przedmiot wykonać” – strofowałam.

To było wiele dni misternego układania koralików. Zgrzaną zakładkę podkleiliśmy na filc, by była bardziej wytrzymała (z racji stosowania bardzo mocnego, szybkoschnącego kleju, pomogłam dziecku) i zostały nacięte ozdobne frędzle. Potem – nie mniej pracochłonne – było adresowanie kopert. Syn pisał tekst w zeszycie w wąskie linie, a potem wycinał go i wklejał na białą kopertę (Michał bez linijek pisze tragicznie). „Hallera. Po jakiemu to jest?” – dociekał, fundując mi przy tym wybuch śmiechu.

Gotowa przesyłka została wyperfumowana i wysłana na poczcie. Lizanie znaczków było żmudnym zadaniem. Nieszczęśliwie było ich chyba pięć czy sześć na każdym liście i bardziej lepiły się do języka, niż do papieru. Pani na poczcie pożyczyła synowi gąbkę do namaczania, jednak stanowczo prosiła o zwrot bezcennego przedmiotu przyniesionego przez nią osobiście z domu. To, że u nas na wsi przesyłki szybciej spleśnieją, niż zostaną rozniesione po domach, wiem od dawna. Jest tam jednak gorzej, niż myślałam…

Prosiłam o wpłatę dowolnej kwoty na zakup nartosanek. Każdy nabywca dał więc tyle, ile uważał za słuszne, a kwota szybko przyrastała. Jacek – na moją prośbę – zgłębił temat jakości zimowego ślizgu i wyszperał w Juli fantastyczne, wytrzymałe nartosanki, które udźwignęły ciężar ojca i syna. Reszta pieniędzy trafiła do dziecięcej skarbonki na spełnienie kolejnego marzenia w przyszłości.

Pierwsza tura listów już dotarła i Michał zebrał sporo pochwał. To było bardzo miłe. Czytałam synowi maile od nowych właścicieli zakładek, a dziecko dodało kilka słów od siebie w podziękowaniu za zakup.

– Mateuszu. I jak? Fajne zakładki? Jesteś szczęśliwy? Dla Ciebie zrobiłem, żeby Tobie sprawić przyjemność – mówił Michał do nieznanego chłopca. Mama kupiła dla niego zakładkę w kształcie postaci ze znanej bajki. Ten wzór zaczerpnęliśmy gdzież z internetu, można też poszukać schematów do haftu krzyżykowego. Przy bardziej skomplikowanych pracach lepsze są koraliki Hama, bo mają więcej odcieni, niż te nasze – Ikea Pyssla. Są jednak kilkakrotnie droższe.

– Bardzo fajne! A ta z Minionkiem najlepsza na świecie.” – odpowiedział zadowolony chłopczyk. Jego mama liczy, że Mateusz zainspiruje się działaniami Michałka. To niebywałe, żeby dziecko – wysoce nadpobudliwe psychoruchowo – siedziało po kilka godzin dziennie z pęsetą w ręce i układało precyzyjne wzorki z drobnych koralików!

Nartosanki czekały na syna na poddaszu. Ochom i achom nie było końca. „Huuuuurrra! Huuuurrrra!” – wrzeszczał pracowity blondynek. W ubiegłą sobotę pojechaliśmy znów na wzgórze Dzikowiec pod Wałbrzychem i Michał był przeszczęśliwy! Wypróbował sanki z kierownicą, a te gnały jak szalone, aż – ponoć – trzeba było zapierać się nogami, bo hamulec nie dawał rady zmniejszać prędkość jazdy. Kask był absolutnie niezbędnym elementem wyposażenia do tej zabawy! Raz syn się wywalił na jakieś muldzie zbrylonego śniegu, a sanki poleciały wprost na głowę dziecka. Co by się stało, gdyby czaszka nie była osłonięta? Naduchliwy chłopczyk był doskonale przygotowany, a ja tym harcom przyglądałam się zza szyby pobliskiej restauracji.

Szymon ostatnio walczył z uporczywym katarem. Nie miał gorączki, ale ogromne ilości wydzieliny zalewały wątłe oskrzela dziecka. Synek wymiotował katarem, którego nie umiał ani samodzielnie wydmuchać, ani też porządnie przełknąć. Dni były bardzo ciężkie, a noce katastrofalne. Sterty zarzyganych ubrań, koców i pościeli…brak tolerancji na mleko, a nawet czystą wodę, chlustanie i krztuszenie. Jacek zdecydował się skrócić o jeden dzień wizytę – na drugim końcu kraju – u Mateuszka. I choć Męża nie prosiłam o wsparcie, ten wrócił do domu, by dać mi odrobinę wytchnienia. Jacek doskonale rozumie, jak wygląda życie z zakatarzonym, ciężko porażonym dzieckiem. Słaniałam się na nogach ze zmęczenia, a Szymon przez kilka dni wychudł wyraźnie i był bardzo udręczony zalegającą w zatokach i gardle wydzieliną. Mój Mąż nie jest wylewnym człowiekiem, nie potrafi lub nie chce ubierać w słowa każdą swoją emocję – tym się od siebie różnimy. Decyzja o powrocie była dla niego trudna, bo czekał z utęsknieniem na spotkanie z najstarszym synem i chętnie zostałby ten czwarty dzień w Chełmie. Mąż okazał mi swoją miłość i przywiązanie. Doceniam.

Osłabiony Szymon nie był gotowy, by oddychać mroźnym powietrzem na stoku narciarskim. Siedział więc w wózku i czekał, aż Tatuś i brat wyszaleją się na śniegu. Chętnie zostałabym z synkiem w domu, ale Mąż mówił, że byłoby mu wtedy bardzo smutno. Siedziałam więc w restauracji prawie trzy godziny, popijając herbatę z odrobiną rumu, zajadając się smacznym żurkiem w chlebie i czytając wszystkie zaległe wiadomości w internecie. Co jakiś czas Jacek i Michał przychodzili, dzielili się z nami swoją radością. Nartosanki okazały się wspaniałym zakupem! Michał wyszalał się, wybiegał nadmiar energii. Mąż odżył wyraźnie. Każda wyprawa poza cztery ściany domu, wskrzesza w nim nowe siły i chęci do życia. Znika napięcie z jego twarzy, częściej się uśmiecha i posiada więcej cierpliwości. Mieszkanie na Dolnym Śląsku ma wiele zalet, a mnogość atrakcji do odwiedzenia, jest jednym z najsilniejszych atutów. Za rzadko z nich korzystamy – do takiego wniosku doszliśmy po tej wycieczce.

Planowaliśmy zjeść posiłek w lokalu z widokiem na ośnieżone wzgórze. Ciocia i Wujek z Boguszowa zaprosili nas jednak na obiad i nie przyjęli odmowy. Zjedliśmy więc posiłek z sympatycznym Starszym Małżeństwem, do którego i zamierzaliśmy przyjechać – po zabawie na Dzikowcu – na kubek gorącej herbaty. Michał podziwiał kolekcję minerałów zgromadzonych w mieszkaniu, przypominającym dom Babci Lodzi. Fascynuje się kryształami, właśnie dostał zaproszenie z Uniwersytetu Przyrodniczego do katedry geologii, by móc lepiej zgłębić temat. Ciocia upiekła blachę puszystego, drożdżowego ciasta z owocami i kruszonką, jej Mąż zgodził się pokazać mi stare, rodzinne fotografie.

Dzięki uporowi i pracowitości Michałka, spędziliśmy miły, rodzinny dzień. Syn zaczyna rozumieć, że włożona energia powraca w postaci wspaniałych przeżyć. A ja uśmiecham się na wspomnienie starych świerków, przykrytych grubą kołderką, połyskującego śniegu. „Mamo! Błyszczy się jak brokat. Aaaaaleeee pięknie!” – Michał podziwiał podwałbrzyskie krajobrazy, ma duszę romantyka.

***

* przykładowe źródło http://manufakturaszaraka.blogspot.com/2015/09/minions.html

 

 

cdn

7 thoughts on “Zakładki do książki. Stok Dzikowiec.

  1. Bardzo dobrze, pieniądze, które zarabia się samemu mają zupełnie inną wartość dla dziecka. My za dzieciaka z rodzeństwem zbieraliśmy puszki, chodziliśmy na grzyby i jagody, a w skrajnych przypadkach zbieraliśmy ślimaki 😀 a potem i tak wszystko wydawaliśmy na bajki i filmy w wypożyczalni VHS.

  2. 🙂
    to ja polecam coś bliżej niż Dzikowiec, co prawda nie ma tam towarzystwa cioci i wujka ale też jest sympatycznie, na wzgórzu są ładne widoczki, w słoneczny dzień jest tam naprawdę pięknie, o wiele bliżej a droga wije się zakrętami koło Walimia
    przełęcz Sokola a konkretnie wyciągi Górnik (po drodze jest jeszcze Rzeczka-Na Stoku ale tam jest stroma górka i widoki schowane za drzewami)
    http://przeleczsokola.pl/
    http://www.nartyrzeczka.com/
    to jakieś niecałe 100km
    w pod koniec 2017 rusza Wielka Sowa więc to jeszcze bliżej
    zdolny Michaś, cała mama ;]

    1. U nas każdy katar to były całonocne wymioty i rzeczywiście Sinupred nam BARDZO pomógł przede wszystkiem obywało się bez antybiotyków pozdrawiam A

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *