#wgóryzmpd

Wymarzone Boże Narodzenie. cz.2

Nic mnie w nie uszczęśliwiło w Wigilię, jak widok wyświetlacza termometru. Trzydzieści sześć i siedem…jedziemy w góry! Mieliśmy wpłaconą zaliczkę za pokój czteroosobowy w schronisku Strzecha Akademicka. Zaparkowaliśmy wana na parkingu przy Świątyni Wang, co kosztowało nas 30 złotych za dobę. Mogliśmy jednak być spokojni o auto, a zaraz obok zaczynał się niebieski szlak.

Był skrajnie oblodzony od samego początku. Ludzie schodzili ze ścieżki, by nie tracić przyczepności butów do podłoża. Poza nami nikt nie miał raczków! Nasz sprzęt kompletowaliśmy przez rok. Brakujące elementy ofiarowali nam w Szlachetnej Paczce pracownicy firm Veritas Group, Mycare24 i Pflegehelden. To właśnie był ten moment, gdy w pełni doceniliśmy ten dar serca. Szliśmy szybko, rytmicznie, a przede wszystkim bezpiecznie. I nie niszczyliśmy fenomenu natury, jakim są Karkonosze. Ostre kolce wbijały się w pokrywę lodową, dając stopom pełną stabilizację. Nie musiałam się obawiać, że Jacek wywróci się i przygniecie naszego synka. Michałek szedł śmiało, tylko z czasem zaczął uskarżać się na ból pięt. Założyłam mu bardzo grube skarpety frotte, ponieważ nowe buty obtarły dziecku skórę. Pomogło. Synowi wrócił humor.

Pakując plecak zawsze przygotowuję się na wszelkie ewentualności typu: przesikanie ubrań, biegunka, wymioty, przemoczenie, urazy, chłód, upał, głód i pragnienie. Noszę potem ciężki bagaż na plecach, ale przynajmniej mogę być spokojna, że nic nie popsuje nam górskiej wędrówki i jesteśmy bezpieczni. Swój plecak kupiłam w Go sporcie za niecałe sto złotych na wyprzedaży. Jest tak zbudowany, że można go powiększyć o 20 litrów. Od dołu i od góry są sznurki. To ważne, bo nie trzeba rozpakowywać całego plecaka, by dostać się do rzeczy na jego dnie. Ma też pas stabilizujący oraz specjalnie profilowane plecy, dzięki którym skóra się nie poci. Dołączono do zestawu przeciwdeszczową osłonę. Jestem bardzo zadowolona z wyboru.

Droga nie była trudna. Kilka kilometrów trasy przez świerkowy las szeroką ścieżką. Spokojnie można było przebyć tę trasę z dziećmi na sankach.

 

Czas marszu odczytany z mapy, zawsze powiększamy w naszych planach o 50%. To daje nam komfort wędrowania z niepełnosprawnym ruchowo synem. Szymcio często wymaga poprawiania w nosidle. Zdarza się, że się krztusi i musimy zrobić postój. Lubię mieć spory zapas czasu na sytuacje awaryjne. Dotąd taka taktyka doskonale nam się sprawdzała.

Pokój w schronisku Strzecha Akademicka był bardzo skromny, ale widok z okna zapierał dech w piersiach! Cudowne Karkonosze wokół nas. Uważana jest za jedno z dwóch najstarszych schronisk w Karkonoszach. Buda pasterska stojąca na Polanie Złotówka, służyła górskim wędrowcom już w pierwszej połowie XVII wieku. Pierwsi właściciele słynęli z nalewki z szyszek i powitalnej gry na rogu lub trąbie. Obecna nazwa pochodzi z czasów powojennych, gdy schronisko zaczęli prowadzić studenci krakowskich uczelni.

Mąż przygrzał barszcz z uszkami na małej, lecz wydajnej kuchence turystycznej. Gorący posiłek rozgrzał nas i pokrzepił. Kubeczek (250ml) barszczu w schronisku kosztuje 8zł. Ja miałam ze sobą półtora litra zupy w butelce, co pozwoliło nam zaoszczędzić 48 złotych. Rozsądne gospodarowanie funduszami pozwala nam na regularne wyjazdy w góry.

Kiedy Jacek z Szymkiem odpoczywali na łóżku, poszłam z Michałkiem za budynek. Starszy syn mógł bezpiecznie pozjeżdżać na „jabłuszku”, które targał ze sobą całą drogę. Wzniesienie było na tyle strome, że pozwalało się rozpędzić, a hamowanie następowało na szerokiej ścieżce prowadzącej do Samotni. Na pupie, na plecach, na brzuchu…Michał był kreatywny i za każdym razem próbował inaczej pokonać tę trasę. „Jaki Mikołaj, takie sanie” – kpiłam z syna, który ubrany był w czarne śniegowce, czerwony kombinezon narciarski z Decathlonu i czapkę z pomponem.

Naszym marzeniem był spacer po zmroku, więc spakowaliśmy się w mały plecak i poszliśmy niebieskim szlakiem do pobliskiego schroniska PTTK im. Waldemara Siemaszki, usytuowanego w kotle Małego Stawu. Samotnia to jedno z najstarszych schronisk w Polsce, a pierwsze wzmianki o domku nad stawem pochodzą z 1670 roku. Mieszkał w nim strażnik pilnujący hodowanych w akwenie pstrągów. Po 15 minutach marszu dotarliśmy do drewnianej budowli z charakterystyczną wieżyczką. Szliśmy pewnym krokiem w przeciwieństwie do innych turystów, trzymających się kurczowo drewnianego ogrodzenia. Ze względu na dodatnie temperatury śnieg stopniał, a po zmroku zamienił się w lód. Można to było przewidzieć.

Początkowo tu właśnie mieliśmy spać, jednak zarządca w pierwszej kolejności wyprzedawał kilkudniowe, dość drogie turnusy. Kiedy dotarliśmy na miejsce, sala była wypełniona ludźmi. Jedyne wolne miejsca były przy stole, przy którym siedział Starzec. Miał długą białą brodę i włosy, przypominał Świętego Mikołaja lub Ducha Gór. Ludzie omijali go i szukali dla siebie innego kąta. Zaprosił nas serdecznie do stołu, a my z entuzjazmem dosiedliśmy się do nieznajomego wędrowca. Wtedy jeszcze nie sądziliśmy, jak wiele dobra wniesie ta znajomość w nasze życie…

Starzec mówił dużo i niezbyt wyraźnie, ale nas to nie zniechęcało. Okazało się, że od dziesięciu lat wszystkie święta spędza w górach, a nazajutrz ma mieć okrągłą, sześćdziesiątą rocznicę urodzin. Zaśpiewaliśmy mężczyźnie „Sto lat.”, a ten poczęstował nas symbolicznym kieliszkiem wódki. „Spotkaliśmy naszego własnego Świętego Mikołaja i jest impreza.” – żartował Jacek. Michał – jak to syn ma w zwyczaju – garnął się do serdecznego człowieka, a ten miał oczy pełne łez wzruszenia. Nie mogliśmy mu dać nic poza chwilą rozmowy, ale On niczego więcej nie pragnął. Chwytał moje dłonie w pomarszczone, lecz silne ręce i dziękował, że spędzamy z nim ten wieczór. Powiedział, że widzi naszą miłość do dzieci i podziwia determinację. Ze swoim synem nie rozmawia od bardzo dawna, nie darzy go szacunkiem – mówił to z bólem.

Zrozumieliśmy jakie mamy wielkie szczęście. Nasze życie jest trudne, ale mamy siebie. Ten starszy człowiek pojechał na święta w góry, by nie być samotny. Kiedy okazaliśmy mu odrobinę zainteresowania, kiedy go wysłuchaliśmy… był szczęśliwy, a jego łzy bardzo mnie rozczuliły. Dzieci zachwyciły się Panem Arturem. Szymcio targał go za brodę, a Michał najchętniej nie schodziłby mu z kolan. Może nie warto czekać, aż ktoś w Wigilię zapuka do drzwi? Powinniśmy rozejrzeć się wokół i zaprosić samotnego człowieka do stołu. On sam na pewno nie przyjdzie, tego wieczoru to zrozumiałam.

Nasz Mikołaj postanowił spać w Strzesze, więc bezpiecznie odprowadziliśmy go do schroniska. Nie miał porządnych butów, ani własnej latarki, więc chwyciłam starszego mężczyznę pod ramię i oświetlałam mu drogę moją mocną „czołówką”. Michał szedł tuż za nami z własną lampką na głowie, a Jacek z Szymonkiem na końcu. W ten sposób cała trasa była oświetlona. Moi panowie wyglądali jak Minionki.

Mimo wczesnej pory, mężczyzna położył się spać. My zeszliśmy na parter do bufetu, gdzie graliśmy w remika, a potem śpiewaliśmy kolędy. Była nawet choinka.

Następnego ranka musieliśmy opuścić pokój do godziny dziesiątej. Nasz bagaż został jednak zabezpieczony w zamkniętej na klucz sali bankietowej. Pracujący w bufecie „Kajtek” okazał się bardzo serdecznym człowiekiem. Poczęstował nas ciastem i gorącą czekoladą. W ten sposób okazał nam sympatię i wsparł nas na kolejne godziny wędrówki z synem, cierpiącym na ciężką postać mózgowego porażenia dziecięcego. Dla kogoś to może drobiazg, ale dla nas to był jasny sygnał: „Dacie radę. Powodzenia!”.

Artur gdzieś zniknął na długo, więc do schroniska Lučni Bouda poszliśmy bez niego. Oglądaliśmy się często za siebie, mając nadzieję, że nas dogoni.

Kiedy tylko dotarliśmy na pierwsze wzniesienie, zaczęliśmy odczuwać dość silne powiewy wiatru. Rozpościerał się z niego widok na grzbiet górski z Pielgrzymami i naszą ukochaną Polaną, do której prowadzi drewniana kładka nad torfowiskami.

Michał kipiał z emocji, gdy kierowca ratraka do niego pomachał.

Chwilę później spotkaliśmy ratowników GOPR na skuterze. Wyrazili swój niepokój na widok zielonego ślizgu, który Michał ze sobą zabrał. Opowiedzieli o chłopcu, który zginął w Kotle Łomniczki, bowiem nie wyhamował przed przepaścią. „Jabłko” zabraliśmy z zamiarem znalezienia bezpiecznego miejsce przy samym czeskim schronisku, a za radę serdecznie podziękowaliśmy. Choć jestem ratownikiem, cieszyłam się, że okazano nam troskę. Dla Michałka to było wyjątkowe spotkanie: poznać ludzi, którzy na co dzień ryzykują życie dla innych. Naszym obowiązkiem jest takie przygotowanie się do wędrówki, by niepotrzebnie nie narażać GOPR-owców. Oni też mają matki, żony i dzieci i chcieliby wrócić do domu po pracy.

Następny odcinek przebyliśmy granią po czerwonym szlaku.

Wiało coraz mocniej, dlatego założyliśmy kominy na twarz, opatuliliśmy się kapturami. Wiatr podrywał drobiny lody i ciskał nimi z całej siły, aż piekła nas skóra. Szymcio – ku mojemu zdziwieniu – doskonale znosił te warunki. Schował buzię pod pachą Tatusia i nie go było widać. Michaś bawił się soplami w kształcie szczotki, które zrywał ze słupów, wyznaczających szlak. Kiedy w górach zalega gruba pokrywa śnieżna, wierzchołki drewnianych pali nadal są widoczne.

W oddali widać było Śnieżkę, którą zdobyliśmy wraz ze Skalnym Stołem we wrześniu. Jesteśmy w połowie zmagań, by zdobyć odznakę Klubu Zdobywców Korony Gór Polski. Z najwyższych szczytów zostały nam już tylko Rysy, na które wybieramy się na przełomie czerwca i lipca. Mamy siłę, mamy sprzęt. Czekamy na odpowiednią pogodę.

Z czerwonego szlaku zeszliśmy na żółty w stronę schroniska i napotkaliśmy słup graniczny. Starszy syn miał niezły ubaw, że jeden krok dzieli go od innego kraju. Noga do przodu…jest w Czechach, krok w tył i wraca do swojej ojczyzny. Obskakiwał ten słupek dłuższą chwilę. Dla niego to było niepojęte, że linia na mapie to w rzeczywistości kamienne oznaczenia, ułożone w dość równej odległości od siebie. Pouczająca lekcja geografii.

Po niecałym kilometrze widać było już budynek. Pierwszym obiektem, jaki powstał w tym miejscu, była buda pasterska postawiona na początku XVII wieku. Podczas wojny trzydziestoletniej miejscowa ludność i protestanci, uciekali w wysokie góry przed wojskami, grabieżami oraz chorobami i się tam osiedlali. Pierwsza pisemna wzmianka o funkcjonowaniu schroniska pochodzi z 1707 roku.

Lučni Bouda to też najwyżej położony w Europie browar (Paroháč, 1410 m n.p.m.). Warzą tu piwo od 2012 roku, wykorzystując wody z Białej Łaby. W budynku swoją placówkę ma także Horská služba. Jacek skosztował ciemnego piwa, które skomplementował. Czesi nie uznają grzanego alkoholu, dlatego nie byłam zainteresowana konsumpcją lokalnego specjału. Michał gulgał Kofolę, a policzki pełne miał knedlików z jagodami. Wzięliśmy ze sobą czeskie korony, co ułatwiło nam płatność za posiłek.

Szymek pod dłuższej wędrówce ma wkodowany odruch kroczenia. Nie dał mi posiedzieć. „Tu!Tu!” – kazał się prowadzać po sali i miał niezły ubaw. Moje bicepsy przestają się mieścić w rękawy bluzek…

Przy budynku teren był raczej płaski, więc ślizg się nie przydał. Warunki w górach zmieniają się bardzo dynamicznie. Porywisty podmuch wiatru wyrwał Michałkowi zabawkę z ręki i pofrunęła ona w stronę kotła Małego Stawu. W tym miejscu próbowałam nagrać film dla czytelników bloga. Sami zobaczcie z jakim skutkiem…

Zanim wyruszycie w góry sprawdźcie 10 razy czy macie wyposażenie, pozwalające Wam przetrwać załamanie pogody! Mimo bardzo silnego wiatru, humory nam dopisywały, bo było nam ciepło i czuliśmy się bezpieczni. Kiedy słońce skryło się za gęstą warstwą chmur, zrobiliśmy zupełnie inne zdjęcia. Bardziej mroczne.

Po powrocie do Strzechy grzane wino smakowało wybornie! Przy gotowaniu spora część alkoholu paruje, dlatego nie jest to mocny napój. Rozgrzewa, ale nie upaja. Znów spotkaliśmy naszego zaprzyjaźnionego Staruszka. Napisał on kilka słów na kartce pocztowej, którą chłopcy dostali wraz z pieczątką w prezencie od gospodarza schroniska. „Dziękuję bardzo Panu Bogu za to, że Was poznałem. 26.12.2017 Dzisiaj kończę 60 lat życia. Przykro mi bardzo że mam za mało energii, której nie mogę przelać na Waszą Rodzinę”. Poruszył mnie do głębi i naprawdę ciężko mi było powstrzymać łzy wzruszenia.

Jeszcze pamiątkowe zdjęcie…

…i postanowiliśmy iść razem na naszą ukochaną Polanę. Rozpościera się z niej przepiękny widok na Karkonosze. Ostatni raz Jacek był tam z „Włóczykijami” czy grupą „Sudety z plecakiem”…i przyznał się, że oczy miał pełne łez. To miejsce kojarzy mu się bowiem z ukochaną żoną i dziećmi…Teraz mogliśmy znów udać się tam razem. Mimo zimy, torfowiska były zalane wodą, więc nie dało by się tam dotrzeć, gdyby nie wybudowana infrastruktura. Nasz osobisty Święty Mikołaj całą drogę prowadził Michałka za rączkę i opowiadał mu o świecie. Tutaj – w stercie ziemi i gałęzi – dopatrzył brunatnego niedźwiedzia…

Zaczepiał wszystkich napotkanych turystów, fotografował się z nimi i zachęcał ich do rozmowy. Raz solidnie upadł na oblodzonej ścieżce, lecz interesowało go wyłącznie, czy nieumyślnie nie skrzywdził Michałka. Ten miał swojego dziadka na wyłączność i szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Wyjątkowo zrobił poważną minę do zdjęcia.

 

Kiedy naszym oczom ukazała się charakterystyczna skała, wiedzieliśmy już, że do naszego ulubionego miejsca dotrzemy za kilka minut.

Z Polany jest przepiękny widok na Karkonosze. Uwielbiam!

Dochodziła godzina szesnasta, więc powoli słońce zbliżało się do szczytów gór, a niebo przybrało najpierw żółtą…

…potem różową barwę.

 

Robiliśmy po drodze wiele zdjęć, a jedno sprawiło, że mieliśmy z Jackiem ciarki na ciele…

Przybliżenie…

Kłęby pary wodnej przybrały kształt twarzy człowieka. Rozpoznaliśmy w niej naszego zaprzyjaźnionego wędrowca. Czy to przypadek, czy może znak? Każdy niech osądzi wedle uznania. Ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Los zesłał nam skromnego, samotnego Staruszka, by spełniły się nasze marzenia o wyjątkowym Bożym Narodzeniu. Jak wiele można dać drugiemu człowiekowi samą tylko obecnością w jego życiu…To ważna lekcja dla  świata, nastawionego na konsumpcję dóbr materialnych.

Artur, dziękuję Ci za wszystko!!! Wiele nauczyłam się dzięki Tobie.

Kiedy doszliśmy do auta, wszyscy mieliśmy łzy w oczach. Nasz Mikołaj ocierał te swoje wielkie, smutne oczy…Pocieszała nas myśl, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie…

***

 

1 thought on “Wymarzone Boże Narodzenie. cz.2

Skomentuj ania Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *