Bez kategorii

Wodołaz

   Wielu rodziców twierdzi, że kąpiel dzieci a szczególnie mycie głowy to istny koszmar. Dla mnie jest to nie do pojęcia: Michał kocha wodę. Jest ona cudowną, ciepłą i relaksującą cieszą i tak powinna być postrzegana przez malucha. Kąpiel natomiast to chwila wytchnienia dla rodzica, gdy dzieci są mocno pobudzone i dały w kość. Ostatnio wspomniałam, że mimo długiej zabawy z synem Michałek dał mi po południu popalić. I to właśnie kąpiel, nieco przyspieszona w czasie, ostudziła jego nadmierny entuzjazm do harców. Ja w tym czasie siedziałam sobie wygodnie i patrzyłam na zabawę dziecka. Nic nie musiałam robić. Syn sam przelewał wodę z różnych naczyń (parzył kawę, mieszał zupę), szorował szczotką kafle, mył płynem lalę, potem siebie. Pół godziny świętego spokoju. Tak do tego trzeba podchodzić. Ale nic nie przychodzi samo…

   Trening  z wodą zaczęliśmy dzięki inicjatywie mojej byłej Teściowej, gdy synek był małym niemowlęciem. Zachęcała dziecko do uderzania rączkami i nóżkami o lustro wody a każdą rozchlapaną strugę nagradzała gromkimi brawami. Dziecko początkowo było zaskoczone, ale widząc nasz entuzjazm szybko zaczęło kojarzyć tę czynność pozytywnie. Trochę mnie przerażała wizja popuchniętych kafli w łazience, mam ogromny szacunek do rzeczy. Ale z czasem zrozumiałam, że przynosi to więcej pożytku niż szkody. Trzeba było mieć tylko duży zapas chłonnych ręczników i rzucać je na podłogę, żeby ta nie stała w wodzie, potem nastawić pranie. Coś za coś.

   Woda utożsamiana była z dobrą zabawą i ogromem radości. Zasugerowałam się tym i w każdy ciepły dzień wystawiałam miskę na taras lub balkon i pozwalałam się dziecku chlapać do woli. Nie było ograniczeń czasowych, obserwowałam kark syna. Gdy był wyziębiony, trzeba było rozgrzać się w ciepłym kocu. A potem znów do miski, chlapu chlap. Jako dziecko nie znosiłam, gdy kazano mi wychodzić z jeziora a mi jeszcze było ciepło. Babcia i Mama były nadopiekuńcze. Traciłam fajną zabawę, przynajmniej ja tak to czułam.

  

   Niegdyś mieszkałam kilka minut drogi na pieszo od jeziora. Delikatne, piaszczyste zejście, mało ludzi. Raj dla dziecka a jeszcze bardziej dla przemęczonego rodzica. Chodziliśmy tam bardzo często na 3-4 godziny. Zawsze sami, jak to w moim małżeństwie wiecznie bywało… Michał często wracał do domu w mokrych ubrankach. Wiele kąpieli było spontanicznych. Zwyczajnie szliśmy na spacer do parku a lądowaliśmy w wodzie. Nie miałam nawet czym syna wytrzeć. Dziecko obsychało na słońcu, rozradowane do granic możliwości.

   Mój syn choruje raz, maksymalnie dwa razy do roku. Nie są to choroby gardła ani oskrzeli, lecz wirusówki objawiające się wyłącznie temperaturą 38 stopni, trwające 3 dni. W czwartej, maksymalnie piątej dobie dziecko wraca do przedszkola. Jestem przekonana, że mój sposób hartowania miał ogromny wpływ na odporność Michałka. Z Szymonem mam zamiar postępować podobnie. Nie będzie się zaziębiał przy każdym powiewie wiatru, nie będzie blady i rachityczny. 

   Przeraziły nas ubiegłoroczne wakacje. Dostaliśmy w sierpniu Mateuszka i pojechaliśmy z synami nad jezioro do dziadków. Wiem, że nie powinno się porównywać dzieci, ale byliśmy wręcz zszokowani, więc słowo komentarza się należy. Mimo, iż była już druga połowa wakacji dziecko miało opalone ręce tylko do granic rękawka koszulki. Michał był orzechowy, mimo stosowania filtrów… Kiedy mój synek zobaczył wodę wskoczył do niej natychmiast i wyleźć nie chciał. Mateusz trząsł się i zajęło trochę czasu, zanim oswoił się z wodą. Potem moje dziecko obsychało na słoneczku, Mati – owinięty dwoma grubymi ręcznikami. Widać było, że chłodna woda to dla niego egzotyczny luksus. A to był zaawansowany sierpień!

   Michałek uwielbia harce w wodzie, najbardziej młynki, gdzie woda rozchlapuje się wszędzie wokół. Starszy syn też chciał, żeby Tata zrobił mu młynek. Gdy woda pochlapała dziecku twarz, było bardzo rozżalone. Jakby zaskoczył się, że podczas zabawy w jeziorze można się zamoczyć również na buzi! Na szczęście biliśmy brawo na całą plażę, pół miejscowości słyszało naszą radość z wyczynu dziecka i Mati poczuł się wyjątkowo. Ufff…Takie metody stosowałam u roczniaka…Ale zadziałało na szczęście.

  

   Prawda jest jednak taka, że nasze dzieci różnią się diametralnie. Aż dziw bierze, że mając dom z ogrodem Mateusz nie zaznał kąpieli w baseniku…Nie mi to oceniać. Dziwić się jednak mam prawo.

   Dziwię się tym bardziej, że nie dostaliśmy zgody na zabranie Mateusza nad morze. Zabiegaliśmy o to już pół roku wcześniej, zbieraliśmy też fundusze na wczasy dla dwójki dzieci…Synek Jacka spędził jednak wakacje w domu i jedynym wyjazdem atrakcyjnym dla niego był wypad na wieś do rodziny. Z nami nie mógł pojechać na wspaniałe wakacje, ale mama chłopca sama nie zorganizowała też synowi wypoczynku. Żenujące, to mało powiedziane…Sprawa trafiła do sądu i jest w toku. Nasze wakacje były cudowne. Szkoda, że Mati nie mógł skorzystać. Często wspominaliśmy chłopca delektując się słońcem, jakoś tak serce bolało…

   Spędziliśmy niemal tydzień pod Gdańskiem. Zwiedziliśmy Muzeum Morza, Zoo, płynęliśmy statkiem pirackim. Michał wdychał jod i hartował się w chłodnej wodzie. Mieliśmy budkę plażową, żeby osłonić się przed wiatrem. Syn drzemał tam też po obiedzie, przy uchylonym wejściu do budki. Raz nie wzięłam Małemu czapki, więc założyłam mu na głowie wielki turban ze spodenek dresowych. Po tych wszystkich zabawach dziecko było zdrowe i wypoczęte. Katar? Jaki katar??? Kiedyś liczyliśmy: na 6-7 chorób Mateusza Michał jest chory raz…Z pewnością wakacje w mieszkaniu pomogły Matiemu nabrać odporności… Żal…

  

   Niejednokrotnie podczas spacerów po naszym mieście dziecko lądowało we fontannie. Pamiętam, jak jacyś ludzie głośno zachwycali się Michałem. Ten mały wodołaz wkładał głowę w strumień tryskającej zimnej wody. Wyróżniał się wśród dzieci: nie miał żadnych zahamowań a uśmiech miał od ucha do ucha. Był wytrzymały, choć najdrobniejszy ze wszystkich.

  

   Obecnie Michał uczy się nurkować. Wytrzymuje już parę sekund. Potem będziemy pokonywać kolejne granice. Jest szansa, że pielęgnując umiejętności dziecka w przyszłości osiągnie coś, czego mi się nigdy nie udało – będzie ratownikiem WOPR. Dziecko miało dwa lata, gdy znało podstawy reanimacji. Ćwiczyliśmy to w formie absolutnej zabawy – z przymrużeniem oka – na wielkim misiu. Były uciski (kilkanaście, jak wyszło, powinno być 30) we właściwym miejscu i dwa wdechy. I robił to dwulatek. Bo chciał! Myślę, że woda to jego żywioł, bo nauczył się czerpać z kontaktu z nią ogromną radość. Obserwował również mnie, gdy prowadziłam z dziećmi zajęcia z pierwszej pomocy przedmedycznej. Ciekawa jestem kto z mojego syna wyrośnie. Ratownik? Może?

   Wczoraj Panowie znów byli w Parku Wodnym. Michał już tak marudził o to wyjście, że w końcu ulegliśmy. Jak zwykle Tacie się nie chciało jechać ale wracał w euforii. Ha ha ha. Michał ponoć szedł pod wodą dobry kawałek. Szalał jak to ma w zwyczaju a potem był tak zmęczony, że z trudem wskoczył do łóżka. Przewidziałam to, więc zleciłam porządne umycie syna pod prysznicem na basenie. Tata jest bardzo opiekuńczy, więc czyste dziecko natychmiast położyliśmy spać.

   Gdybym miała pod opieką dziecko, które nienawidzi kąpieli, zaczęłabym od zakupu flamastrów do wody, szamponu w piance i innych akcesoriów do zabawy. Nagradzałabym entuzjastycznie każde zamoczenie twarzy i oczu. W kolejnych dniach dopiero wprowadziłabym trening mycia głowy. Są takie ronda na główkę, które zabezpieczają przed spływaniem wody z płynem do oczu i uszu. A najprawdopodobniej wsadziłabym dzieciaki razem do wanny i hulaj dusza piekła nie ma…Michał z pewnością byłby doskonałym  instruktorem. Bo w większości przypadków to rodzice generują stres podczas kąpieli: swoim zniecierpliwieniem i pośpiechem.

   Kiedyś byliśmy u przyjaciół, których córka nie znosi mycia głowy. Włożyliśmy dzieciaki razem do kąpieli. Olka mydliła gąbkę i szorowała plecy Michałowi, wylewała mu kubełki wody na głowę. Potem role się odwróciły. Dzieci są łase na komplementy, więc zagadując dziewczynkę wyszorowałam te tłuste kudły. Radości było tyle, że Ola się nawet nie zorientowała, kiedy miała czyste włosy. Grunt to świetna zabawa.

   Nie należy się spodziewać, że u kilkuletniego dziecka uda się stres związany z wodą zniwelować od razu. Powinno znaleźć się taki czas, gdy rodzice są wypoczęci i pełni entuzjazmu. I działać konsekwentnie, nie naciskając jednak za bardzo. Może wspólna kąpiel z którymś z rodziców? Michał uwielbia pluskać się z Tatą, to ich wspólny czas.

   Pamiętam nasz wyjazd do Pragi. Chłopcy poszli do brodzika pod prysznic. Śmiechy i piski było słychać w całym Hostelu. Kiedy weszłam do środka…o mój Boże…gdzie mop??? Należy liczyć się z tym, że jeśli mamy w dziecku przełamać strach przed wodą nasza łazienka być może będzie wyglądała podobnie…:) Grunt to zmienić własne nastawienie. Kąpiel to frajda. Naprawdę!

***

  
  

  

7 thoughts on “Wodołaz

  1. Super zdjęcia i wspomnienia z wodnych harców Michasia. U nas jest trochę trudniej szczególnie z Mają i wcale nie dlatego, że jakoś ograniczałam Mai kontakt z wodą. Pluskanie w baseniku uwielbia, z myciem włosów, to u nas różnie, w zależności od humoru… Jednak przyznam, że np. w czasie naszego tygodniowego pobytu na morzem, kiedy Maja miała niecałe 2 latka, Mała nawet stópek nie chciała zanurzyć… Trudno powiedzieć, czy bała się fal, czy woda była za zimna. Różnymi sposobami próbowaliśmy ją przekonać – zbieraniem muszelek, rzucaniem kamieni, noszeniem wody z morza do zabawy w piasku… Generalnie Maja ma pewną trudność w adaptowaniu się z nowościami, w nowych sytuacjach, ale teraz widzę, że robi się trochę odważniejsza, choć czasem najpierw puszcza brata, mimo że młodszy, by zrobił coś pierwszy… 😉

    1. Jeśli było to Morze Bałtyckie, to ja się nie dziwię dziecku. Sama też nie wchodziłam do wody, nie znoszę zimna. Nic na siłę, polecam wizytę na ciepłym basenie 🙂 A jak nawet nie polubi wody…każde dziecko jest inne i nie ma co na siłę przekonywać. Ja nie lubię wątróbki i nikt nie zmusza mnie do jej jedzenia 🙂 Ale dobrze robisz, że przekonujecie muszelkami itp. Nic więcej nie możecie zrobić. Po prostu niech się bawi córcia tam gdzie chce. Ja też wolę siedzieć na piasku, niż zamarzać w wodzie. Dlatego właśnie nie zostałam ratownikiem WOPR, tylko przedmedycznym. Pozdrawiam ciepło. A może wyślesz mi na maila Wasze zdjęcie? Będzie mi miło zobaczyć Waszą rodzinę. Naszą już znacie co nieco 🙂 Iga

      1. Miło mi, że chcesz poznać moją rodzinkę. Napisz tylko swój adres e-mail, bo do tej wiadomości, którą można wysłać do Ciebie z Twojego bloga, nie można dołączyć załącznika. Jutro wybiorę kilka naszych zdjęć i chętnie Ci wyślę:) Dobrej nocki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *