Z ŻYCIA WZIĘTE

Wiosnę w powietrzu czuć…

W ogrodzie zazieleniło się…Trawa ruszyła do góry, a na krzakach pojawiły się już kwiatostany porzeczki. Mamy bardzo maleńki ogródek, żeby pomieścić wiele roślin, musiałam sadzić je piętrami. Porzeczki i agrest są więc szczepione na pniu.

Rozczulił mnie widok poziomek, które – mimo, że mamy kwiecień – rozwinęły kwiaty i będą zawiązywać pierwsze owoce. Są to te poziomki, które moja matka siała z nasion, a potem mi ofiarowała ładne sadzonki. Rośliny dobrze się u nas czują, a ja mam swoje antydepresanty: kwiaty i słońce. Zachęcona ciepłymi promieniami, zabrałam dzieci na spacer…

Niby nic ciekawego. Ot wieś, z wieloma domami z ogrodem. Jedne posesje – typowo rolnicze, pełne maszyn, niekoniecznie uporządkowane. Inne to podmiejskie domy jednorodzinne, tak zwana noclegownia Wrocławia. Tu łan szlachetnych stokrotek, z ogromem białych jak śnieg płatków. Dalej wielka połać tulipanów: żółtych i czerwonych. Gdzieniegdzie przekwitająca już Magnolia i wielkie głowy lekarskiego Mniszka. „Ależ usiana kwiatami Forsycja! Niektórzy potrafią dobrze przycinać krzewy” – myślałam w duchu. To widać, bo niektóre krzewy kwitną na pędach dwuletnich, muszą być odpowiednio skracane. Świat jest pełen drobnych cudowności. Pędząc na autostradzie, nie dostrzeżemy większości z nich. Ale spacerując? To jest właśnie metafora życia.

Szymcio siedział w spacerówce, w specjalnym siedzisku stabilizującym kręgosłup, a Michał zasuwał na hulajnodze. Ciągle narzekał, że w sąsiedztwie nie ma żadnych dzieci i nikt go nie odwiedza. Urządziliśmy więc wyprawę poszukiwawczą. Tym sposobem poznaliśmy nową sąsiadkę, jej córkę i syna. Podeszliśmy i przedstawiliśmy się bez skrępowania. Nawiązała się miła rozmowa.

Lubię spacery, ale nadszedł już ten czas, gdy – po zakończeniu prac budowlanych – można po prostu usiąść we własnym ogrodzie i cieszyć się efektem ciężkiej pracy. Po wyczerpującym roku – mimo życiowej nadpobudliwości – z olbrzymią przyjemnością zasiadłam na krześle z technorattanu i wcale nie miałam większej ochoty ruszać się z miejsca. Szymon bujał się w pajęczej sieci…

…a z Michałem piłam kawę.

Rozleniwiłam się do tego stopnia, że przywiązałam do huśtawki sznurek, by nie musieć podnosić się z miejsca. Czasami pomagał mi Forest.

 

„Pomagał”, to może za dużo powiedziane, bo często bywało tak, że piesek ciągnął za sznurek w odwrotnym kierunku i Szymon przestawał się bujać. Mam trudne życie, ale nie narzekam. Nie pracuję w kopalni, nie wyjechałam na misję do Afganistanu, nie jestem wolontariuszem w Somalii. Mam dzieci szczególnej troski, z którymi trzeba bardzo, bardzo dużo pracować: ćwiczyć, uczyć. Nie uważam, by był to powód do tego, abym podupadła na duchu, żyła w poczuciu jakieś straty i pielęgnowała rozgoryczenie na świat. Świat się nie zmienił znacząco dla mnie, bo na to nie pozwoliłam! Jestem w udanym związku, cieszę się z każdego postępu naszych synów. Spełniłam swoje marzenie o posiadaniu roślin i zwierząt. Może trochę podróży mi brak, bo uwielbiam poznawać świat. Teraz czeka nas wyjazd w Beskidy i już się nie mogę doczekać!

Nie biegnę, nie ścigam się…spaceruję. Jestem bogata dzięki mnogości drobiazgów, które potrafiłam dostrzec. Zmieniłam się. Moi synowie nauczyli mnie żyć.

***

2 thoughts on “Wiosnę w powietrzu czuć…

  1. Na te błogie lenistwo polecam książki 🙂 „kosmiczni ogrodnicy” Dolores Canon (mam nadzieje że autorki nie pomyliłam), oraz „Misja” Michel Desmarquet” (można ściągnąć w pdf z internetu i czytać z telefonu w wolnej chwili), pozdrawiam serdecznie t

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *