#wgóryzmpd

Wielkanoc cz.2 Karkonosze

Zadzwonił telefon…Po chwili rozmowy gotowi byliśmy zrezygnować z naszych planów, by zobaczyć się w drugi dzień Świąt Wielkanocnych z Arturem. Ciepło wspominamy starszego Pana, którego poznaliśmy zimą w karkonoskim schronisku. Zrozumiałam wtedy, że samotność to wielka trwoga. I choć nasze życie jest trudne, zostaliśmy z Jackiem doświadczeni przez los, to jednak mamy siebie oraz naszych synów i to jest w życiu ogromne szczęście!

Kierunek Karpacz. Pierwsze wzmianki o tym mieście pochodzą z XV wieku, kiedy to zaczęto tu wydobywać złoto, kamienie półszlachetne i żelazo. W czasie wojny trzydziestoletniej (1818-1648) dotarli tu uciekinierzy z Czech, którzy schronili się w górach. Powstały w ten sposób wsie Przesieka, Karpacz Górny, Jagniątków i Budniki. Przybysze zajmowali się zielarstwem i wkrótce Karpacz stał się znanym ośrodkiem laborantów. Turystyka górska rozwinęła się za sprawą pielgrzymów, udających się do kaplicy św. Wawrzyńca na Śnieżce. Najintensywniejszy rozwój turystyki miał miejsce na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to doprowadzono linię kolejową z Jeleniej Góry.

W Karkonosze najczęściej ruszamy z parkingu pod Świątynią Wang. Odbijając na chwilę z trasy dochodzi się do punktu widokowego. Ewangelicki Kościół Górski Naszego Zbawiciela został przeniesiony w 1842 z miejscowości Vang w Norwegii. Zbudowano go z sosnowych bali bez użycia ani jednego gwoździa, a obecnie uważany jest za najstarszy drewniany kościół w Polsce.

Z Norwegii przywieziono zaledwie jedną piętnastą fragmentów świątyni. Brakujące części dorabiano w trakcie budowy na podstawie rysunków. W zrekonstruowanym kościele wybudowano krużganki, wieżę oraz wykonano okna w krużgankach i w ścianach wewnętrznych, których pierwotny kościół nie posiadał. Warto zwrócić uwagę na umieszczone pośrodku obiektu cztery drewniane kolumny oraz bogato rzeźbione portale, które są oryginalne a także rzeźbione lwy nordyckie. Na uwagę zasługuje bogato zdobiony krucyfiks z 1846 roku, wyrzeźbiony w jednym pniu dębowym.

Droga do Strzechy Akademickiej jest szeroka, mało wymagająca, ale w dolnym odcinku oblodzona nawet wiosną. Najbardziej czekam na ten moment, gdy zza drzew zaczynają wyłaniać się góry… …a potem grzbiet odsłania się i prezentuje w pełnej okazałości. Po drodze minęliśmy wielki głaz, ale orzekliśmy zgodnie, że mamy w tym miejscu już wiele zdjęć i panoramę Karkonoszy uchwyciliśmy z nieco innej perspektywy.

Artur wyszedł nam na spotkanie, co było bardzo miłe. Wymieniliśmy wiele serdeczności. Michał był przeszczęśliwy, że znów może być dla kogoś pępkiem kosmosu. A my cieszyliśmy się, że mogliśmy dotrzymać Staruszkowi towarzystwa w Wielkanoc. Przez całą drogę do schroniska toczyła się dyskusja na tematy wszelakie, lecz w porównaniu z Arturem uznać mnie można za milczka, ha ha ha! Jedni stronią od gadatliwego i narwanego mężczyzny, inni dopatrują się w nim wybitnych cech, godnych naśladowania. A dla nas to po prostu sympatyczny Święty Mikołaj z Samotni, który skradł nasze serca i który nas wiele nauczył.

Wielkanoc 2018 już zawsze kojarzyć mi się będzie z pięknie zdobionymi ciasteczkami, które dostaliśmy od Czytelniczki Kurlandii. Tym miłym gestem Aneta pokazała, że mimo częstej różnicy poglądów, możemy się wzajemnie szanować i lubić. Byłam bardzo wzruszona, gdy zostałam obdarowana tak pięknym rękodziełem, a ponieważ pierniczki rozdzieliliśmy w górach pomiędzy życzliwych nam ludzi, przyniosły nam one jeszcze więcej radości. Bo szczęście się mnoży, gdy się nim z kimś podzielisz…

Symboliczny upominek zostawiliśmy też dla pracującego w Strzesze Akademickiej „Kajtka”, który zawsze jest dla nas bardzo serdeczny i postanowiliśmy udać się do schroniska Lučni Bouda na knedliki, które bardzo sobie ostatnio upodobaliśmy. Artur miał iść z nami, ale jak zwykle zaczepiał wszystkich napotkanych turystów. Zniecierpliwieni poszliśmy bez niego, potem czekaliśmy w Czechach dobrą godzinę, zanim nas dogonił. Wielokrotnie odwracaliśmy się, poszukując wzrokiem siwego mężczyzny, który omyłkowo skierował się w stronę Śnieżki. Idąc niespiesznie mieliśmy czas, by dokładnie rozejrzeć się wokół.

Najpierw nasza ukochana Polana i Pielgrzymy w tle, a gdzieś w dole kocioł Małego Stawu i schronisko Samotnia.

Granitowa Równia pod Śnieżką położona jest na wysokości 1440-1446 m. n.p.m. między Spaloną Strażnicą, Przełęczą pod Śnieżką, Studniči horu i Lučni horu. To niezwykłe miejsce: śniegowa pustynia z zarysowanym na horyzoncie stożkiem najwyższego szczytu Sudetów. Przerażająca, przeogromna przestrzeń o powierzchni 9 kilometrów kwadratowych, gdzie szalone podmuchy wiatru podnoszą okruszyny lodu i z impetem ciskają nimi w twarze wędrowców. Ciężko uwierzyć, że stąpamy tam po niemal dwumetrowej warstwie zmrożonego śniegu, pod którą znajdują się rozległe połacie kosodrzewiny oraz subalpejskie torfowiska miąższości 2 metrów.

Był też wielkanocny…bałwan. Wspaniała gra kolorów, niebo zmieniało się tego dnia bardzo dynamicznie. Momentami zbierały się nad nami ołowiane chmury, co do złudzenia przypominało nadchodzący zmrok. Za chwilę znów ocieraliśmy pot z czoła, bo słońce mocno nagrzewało nam skórę. Góry są nieprzewidywalne.

Mąż zachwycał się śniegiem, zgromadzonym na słupach. Jeszcze kilka tygodni temu były to lodowe szczotki, którymi straszy syn chętnie się bawił.

Michał jest niezwykle wytrzymały i doskonale znosi wszelkie warunki podczas naszych wędrówek. Zaskakuje nas natomiast Szymon, który potrafi załapać się na dziesiątki lodowatych przeciągów, lecz już nie przeziębia się. To jest właśnie potęga rehabilitacji! Dzięki górom młodszy syn tak wzmocnił się oddechowo, że powoli zaczynamy zapominać o ciężkiej dysplazji oskrzelowo-płucnej. Aż trudno uwierzyć, że Szymek urodził się z odmą i ponad pół roku podpięty był do respiratora na oddziale intensywnej terapii. Teraz to aktywny, wesoły chłopczyk. Maminy pieruński, mały Włóczykijek.

Artur postanowił spędzić z nami resztę popołudnia i odprowadził nas najpierw do Strzechy, w której przechowaliśmy nadmiar rzeczy, a potem pod samą Świątynię Wang.

Wielokrotnie wywracał się na szlaku, bowiem jego obuwie nie było właściwe do wędrowania po górach w takich warunkach. Kiedy Jacek odpiął Szymona, wręczył Staruszkowi swoje raczki, by ten mógł bezpiecznie wrócić do schroniska. Słońce chowało się za górami i zaczęło robić się ciemno.

Długo jeszcze rozmawialiśmy o naszym towarzyszu, który bardzo marzył o śpiworze i tak zrodził się pomysł, by go odpowiednio doposażyć. Nie musiałam długo czekać, gdy odezwali się ludzie chętni do pomocy. Ktoś przesłał koce i nową bieliznę, ktoś inny śpiwór, mały plecak, w kolejnej paczce przyszedł duży plecak i puchowa kurtka, a Mąż podzielił się kilkoma swoimi ubraniami. Serce się radowało na widok pełnej wyprawki, która gwarantowała Starszemu Panu komfort termiczny i bezpieczeństwo. Dary te przekazaliśmy, gdy Artur woził ogromną wywrotką kruszywo i akurat przejeżdżał przez Wrocław.

Mężczyzna był zaskoczony troską, zakłopotany. Powiedział, że nadmiarem rzeczy podzieli się z innymi i nisko się ukłonił, ściągając z głowy swoją brązową, mocno sfatygowaną czapkę. Ja również dziękuję wszystkim osobom, którym zależało, by samotnemu człowiekowi okazać troskę i zainteresowanie.

Nie da się zmienić całego świata, ale można sprawić, by życie choć jednego człowieka napełniło się dobrem i szczęściem…A to już bardzo dużo!

 

Źródło:

  • „Sudety dla aktywnych” Robert Szewczyk
  • Wikipedia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *