Bez kategorii

Wielkanoc 2012

    Szkoda, że wszystko co dobre tak szybko się kończy. Kilka dni spotkań z bliskimi i prawdziwego odpoczynku za nami…Było bardzo miło.
  
   Święta Wielkanocne rozpoczęły się u nas wyjściem Chłopaków do kościoła w niedzielę palmową. Jacek wrócił z pracy grubo po piątej a chwilę później był już w drodze z synem do pobliskiego kościoła. To była ich męska wyprawa a Ojciec wrócił zadowolony po wypełnieniu swojej misji: nauczył Michała tradycji. Michałek był grzeczny, wysiedział  całą mszę spokojnie, tylko ponoć co chwilę pytał „A co to?”…”Pan Jezus na krzyżu”…”A co to?”… Udało nam się kupić ładną palmę w kształcie serc.

  

   Połowę świąt spędziliśmy u mojej Mamy. Przepyszne jedzenie, ciepła, rodzinna atmosfera. Mama bardzo postarała się, żeby te święta były dla nas bardzo radosne. Czułam ogromną satysfakcję, że podzieliłyśmy się obowiązkami. Moje babeczki prezentowały się okazale.

  

   Mama jak zwykle ugotowała fenomenalny żurek, najlepszy na świecie! Na stole pojawiła się biała kiełbasa zapiekana w majeranku, tymianku, zielu angielskim i liściu laurowym. No i na moją prośbę gołąbki z mięsem, grzybami i ryżem, taki ciążowy kaprys. Coś pysznego.

   Mama zrobiła też koguta z masła, którego posypała papryką. Pozwoliła mi jednak przy nim pogrzebać i dodałam mu trochę więcej szczegółów, był piękny. Trafił do sąsiadki w podziękowaniu za pisanki.

  

   Babci Uli w prezencie ofiarowaliśmy zawartość koszyczka. Zachwycała się malowanymi kamieniami i umieściła je za szybą w witrynie. Zostanie jej pamiątka naszego wkładu w to, żeby święta były takie jakie sobie wszyscy wymarzyliśmy. Radosne i uroczyste.

   W sobotę rano wstałam wcześnie i skończyłam szykować tartę. Spody upiekłam w czwartek i zamknęłam w szczelnym pudełku. Pozostało wyłożyć ciasto budyniem i owocami oraz zalać galaretką. Potem dołączył do nas Michałek i farbowaliśmy jajka.

   

   Nie doczekał do końca farbowania. Za mało pozostawiliśmy mu swobody działania, więc się znudził. Perspektywa zabawy z wrzątkiem u tak żywego dziecka jednak mnie przerażała. Niewiele też mieliśmy czasu do wyjścia na święcenie Wielkanocnych potraw, więc na farbowaniu poprzestaliśmy. Malowanie skorupek czym popadnie synek zaliczył wcześniej w przedszkolu, więc nie czułam presji kształcenia dziecka w tym kierunku.

   Podczas świątecznego śniadania to Babcia Ula pokazała wnukowi jak tłuc jajka. Starała się bardzo i naprawdę świetnie spędziliśmy wspólnie czas.

  

   Zaliczyłam jednak pewną porażkę. Zapomniałam wysłać kartkę do serdecznej koleżanki i źle się z tym czuję. Ostatnio zalega u mnie korespondencja. Jeden list czeka na wysłanie już bardzo długo. Nie wysłaliśmy też ręcznie robionej kartki do Babci Ijisi. Nie mam pojęcia jak mi to umknęło, gdy podawałam Jackowi osoby do zaadresowania kopert. Myślę, że już byłam skrajnie zmęczona. No nieładnie się stało. Muszę wziąć sobie to do serca i nadrobić zaległości.

   W tym roku święcenie odbyło się w wiejskiej świetlicy. Sołtys z dumą witał przybyłych gości w inwestycji, która powstała za jego kadencji. Bardzo sympatyczny człowiek. Od kiedy wyjechałam dorobił się drugiego syna. Spotkałam też kilku dawnych sąsiadów.

  

   Ja już z widocznym brzuszkiem i moi chłopcy ubrani w podobne koszule: super rodzinka. A na tyłach świetlicy biologiczny ojciec i dziadek Michała. Tak, święciliśmy pokarmy razem. Dlaczego? To proste, dla szczęścia mojego syna. Dziadek został przez nas zaproszony, ale obecności Łukasza nie byliśmy pewni. Nie brakuje nam jednak…hmmm…mądrości życiowej i zdrowego rozsądku, dlatego nie mieliśmy zamiaru odbierać biologicznemu ojcu prawa do udziału w tej uroczystości wraz z nami. Jacek jednak sprawę postawił jasno: to On jest ojcem na dobre i na złe i to On przeprowadzi syna przez ceremonię święcenia. Uważałam, że jest to uczciwe a Łukasz też przyjął to naturalnie. Okazuje się, że po rozwodzie można naprawdę utrzymywać zdrowe relacje z byłym małżonkiem (choć nie będę kłamać, że jego towarzystwo sprawia mi przyjemność). A kto na tym najlepiej wychodzi? Dziecko oczywiście. Szkoda, że wielu ludziom osobiste urazy przysłaniają potrzeby dziecka. Daleko szukać nie musimy…

   Michał po święceniu popatrzył na ochlapany i pomarszczony z wody obrus i z wyrzutem do księdza powiedział ” Kto to zrobił?”. Takimi słowami zawsze zaczynamy dziecko ganić za przewinienie. Zrywaliśmy boki ze śmiechu. Ksiądz musiał się tłumaczyć.

   Pogoda pokrzyżowała nam plany związane ze spacerami oraz obowiązkowym dotychczas karmieniem konia – Baśki. Dziecko jeździło od jednej babci do drugiej a my próbowaliśmy się nie denerwować, że Michała nauczono odpalać zapałki. Wieczory spędzaliśmy w oczekiwaniu na kopniaki Szymona. Tatuś z entuzjazmem śledzi każdy ruch w moim całkiem dużym już brzuchu.

   W niedzielę popołudniu zawitaliśmy do naszych najlepszych przyjaciół. Z dumą prezentowali swój nowy nabytek do hodowli – brązowego labradora Potera. Olka z Michałem świetnie się dogadywali, czasami tylko wyrywali sobie plastikową koronę. Każde chciało rządzić a my rozmawialiśmy i podjadaliśmy smakołyki. Asia dostała ode mnie karton z babeczkami. Witek skończył kołyskę dla Karola. Czym chata bogata…

  

   Dziecko nas nastraszyło atakiem duszności potęgowanym przez powietrze z rozgrzanego kominka. Zdecydowaliśmy się nie nocować u przyjaciół i wracać do domu, gdzie zostały leki na rozkurczenie oskrzeli. Na strachu się skończyło i poniedziałek spędziliśmy najpierw w parku, a po drzemce w lesie.
  
   O siódmej rano Tata został postrzelony wodą z pistoletu, mi oberwało się w oko, gdy wyrwał nam broń. A potem zabraliśmy syna do parku, by tam strzelał sobie do woli. Miałam butelkę wody w torebce. Wzięłam też starą bułkę i Michał karmił jakieś ptaszory. Nelka próbowała na nie polować co było zabawne, bo była niewiele większa od nich.

   Potem popołudniowa drzemka…Narzeczony  namówił mnie na kolejny spacer i pojechaliśmy do lasu. Cudowna przechadzka. W zaciszu drzew schroniliśmy się przed wiatrem. Wzięliśmy ze sobą frizbi, żeby nam się nie nudziło a nasza Nelka zadziwiła nas niezmiernie. Okazało się, że mały piesek jest wielki duchem i aportował koło niewiele mniejsze od siebie. Jacek był zachwycony pieskiem.

  

   Długo toczyliśmy potem rozmowę, czy psa można kochać. Ja uważam, że tak. A Jacek na moje pytanie czy wyobraża sobie dom bez Nelki odpowiedział uśmiechem wyraźnie wskazującym na zaprzeczenie…

***

  
  

  

  
  
  

  
  

  
  

  

  
  
  

  
  

2 thoughts on “Wielkanoc 2012

  1. Super rodzinka – wnioskuję z opisu Waszych Świąt, jak i zdjęcia – bardzo lubię takie rodzinne zdjęcia, a kiedy już Szymek się urodzi, to jeszcze przybędzie Wam radości :). Babczki wyglądają smakowicie! My z Mają też farbowałyśmy pisanki, ale udało mi się znaleść takie farbki, co farbują na zimno, więc obyło się bez strachu o oparzenie;) W tym roku to my gościliśmy u siebie rodzinkę w Święta, bo Mikoś kończy ospę. Ale pomimo dużego zmęczenia przygotowaniami, byłam domna ze swojej pracy, smakowyłków, które przygotowaliśmy. Święta minęły bardzo ciepło i rodzinnie. Wiesz, zarażasz optymizmem i pogodnym podejściem do życia. Czerpię z tego, choć czasem przychodzą trudniejsze momenty, które gasza mój opytmizm. Dziękuję 🙂 Pozdrawiam słonecznie:)

    1. Witaj!Widzę, że atmosfera świąt była u Was równie radosna jak w mojej rodzinie. Miłe uczucie zadowolenia z siebie, prawda? Taka duża dawka endorfin.Możesz mi dać jakieś namiary na te farbki? Będę wdzięczna,Sądzę, że sekret optymizmu polega na nie rozpamiętywaniu tego, co było złe. Również na ignorowaniu ludzi, którzy niczego konstruktywnego nie wnoszą w nasze życie. Cały czas się uczę.U nas też bywają gorsze dni, ale jest ich niewiele. Nie mamy w zwyczaju się kłócić, raczej walczymy na argumenty merytoryczne. Czasem muszę ryknąć, ale w tej męskiej koloni trzeba mieć siłę. Mamy się z czego cieszyć, bo mamy siebie. I ty też bierz energię z tego, co Ci świetnie wychodzi. A jak masz gorszy dzień, to po prostu się wyżal. Możesz mnie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *