KREATYWNIE

Walentynki 2017. Serce ze wstążki.

Wyciął serduszko z czerwonej tektury, podpisał dla „Łałry” i gotowy był wrzucić do skrzynki Walentynkowej, która stała w szkole przy wejściu. Doceniłam intencje syna, ale wytłumaczyłam niesfornemu blondynkowi, że to obciach pomylić się w pisaniu imienia „Ukochanej”. I że jeśli chce zrobić na dziewczynie wrażenie, to mama podpowie jak…. Zadałam mu pracę, która wymagała sporo cierpliwości, ale efekt był zachwycający.

Wcześniej naszykowałam mu dwie garści krwistoczerwonych płatków. Satynową taśmę o szerokości 2-2,5 centymetra, ucinałam co jakieś pięć – sześć centymetrów. Takie paski składa się następnie na pół, by wstążkę zwęzić, zbliża końcami i łączy je małym zszywaczem. Sądziłam, że praca będzie zbliżona do poprzedniej, ale Michał dał upust emocjom i szablon nowego serca powstał z kartki o formacie a4. Syn odrysował kształt na czerwonej, grubszej tekturce i wyciął bazę pod swoją kartkę z życzeniami dla Laury.

Czerwone płatki przytwierdzał klejem na gorąco tak, by wewnętrzna warstwa zakrywała szarą zszywkę na poprzednim rzędzie. Dociskaliśmy płatki nożyczkami, w obawie, że dziecięcy paluszek oklei się gorącym plastikiem. Michałek był bardzo dokładny. Widziałam jak mu zależy, by serce wyszło bardzo schludnie i ładnie. Już na początku dziecko zacierało rączki z radości i pokrzykiwało…””Boże jakie piękne! Zaraz siem rozpłaczem”. Oczywiście czerwonych płatków zabrakło, więc musiał ciąć wstążkę, a ja mu ją zszywałam. Gdybyśmy mieli mały, ostry zszywać, Michał mógłby to robić samodzielnie. Nasz sprzęt był jednak rozklekotany i miałam olbrzymi kłopot z łączeniem grubej warstwy wstążki.

Tam, gdzie nie udało się zakryć metalowych zszywek, Michał przyklejał płaskie perełki. Kilka dołożył też dla niepoznaki. Kiedy wszystkie rzędy były gotowe, przyłożył mniejsze, wewnętrzne serduszko, wykonane z tego samego papieru co duże serce Walentynki. Zostało trochę miejsca do wypełnienia wstążką…”To naklej tu jeszcze łukiem ze trzy-cztery płatki i będzie dobrze” – tłumaczyłam dziecku. „I jeszcze jeden Mamo! Tuuuu….” – Syn mnie strofował, bo chciałam sprawdzić, czy ma rację. – „Przecież Ci mówiłem, że tu jeszcze jednego brakuje, bo jest brzydko!” Nie dopuścił, by spod wewnętrznego serduszka wystawały strzępki wstążki czy zszywki. W duchu kipiałam ze szczęścia, że w dziecku rozwija się poczucie estetyki. Niedługo Michałek już nie da mi nawet dojść do słowa…”Wieeeeem!” – pyskuje coraz częściej. Wystarczy rzucić Pierworodnemu temat roboczy i mogę już spokojnie sączyć popołudniową kawę. Matka zaczyna być zbędna.

W sklepie chińskim kupiłam perełki i cyrkonie na samoprzylepnej taśmie. Była ona elastyczna, więc Michał swobodnie okręcał ją po rancie serca. Potem napisał – srebrnym, żelowym długopisem – dedykację dla ulubionej koleżanki z klasy, a z tyłu dodał jeszcze…”Walentynki 2017″. Zasugerowałam mu, żeby się nie ujawniał na kartce, dając tym samym Laurze szansę, by sama się domyśliła, kim jest jej tajemniczy Walenty. Michał jednak jest mało finezyjny, a do bólu bezpośredni…

Na korytarzu zobaczyła mnie rosła drugoklasista i przybiegła pokazać Walentynkę.
– Jaaaaka łaaaadna! Skąd masz?
– Od Michała. – odparła uradowana.
– Skąd wiesz? To nie jest nigdzie napisane. – Udawałam, że pierwszy raz na oczy widzę serduszko.
– Bo mi powiedział.
– (Dupek żołędny…- Pomyślałam w duchu – Miała sama się domyślić!). Aaaaa, wygadał się…
– Ja też dostałam. Dwie! – powiedziała Natalka, koleżanka z klasy. Zawsze otacza mnie wianuszek dzieci.
– Obie ode mnie…- wymamrotała Laura pod nosem.

Uczniowie najstarszych klas roznosili korespondencję. Michał też dostał pośpiesznie wykonaną karteczkę, która trafiła do skrzyni z rodzinnymi pamiątkami. Urocza literówka w nazwisku.

Uwielbiam te szkolne historie… Laura lata z sercem po korytarzu. Szczęśliwa, do końca dnia nie rozstawała się z ogromną Walentynką. Pytała, czy Michał wykonał kartkę samodzielnie. Zgodnie z prawdą odparłam, że dostał w woreczku zszyte płatki, które miał użyć wedle uznania, a potem trzeba ich było wspólnie sporo dorobić, bo syn chciał jej ofiarować duuuuże serce . Pokazałam jej zdjęcia rozentuzjazmowanego blondynka podczas pracy. „Starał się.” – odpowiedziała – „Bardzo go lubię. Nie kocham, ale bardzo lubię”. Ha ha ha. „On też Cię bardzo lubi. Z resztą…cała wasza klasa jest fajna.” – ucięłam temat, bo dziewczynka mi ufa i jest przez to bardzo wylewna. Pod tym względem Michaś i Laura są podobni: z rodzinnego domu znają jedynie troskę i dobro, więc brakuje im powściągliwości do ludzi.

Syn zrobił też kartkę dla klasowej prymuski Ewelinki, bo ostatnio Wychowawczyni często sadzała ją obok niesfornej gaduły. Michał polubił rezolutną dziewczynkę za to, że jest „dobra, miła i radosna”. Serce wypełnił kreatywnymi pomponikami, ale nie starał się już tak bardzo. Ewelinkę „tylko” lubi, a to bardzo wiele tłumaczy. Ha ha ha.

Czternastego lutego, z samego rana, dostałam po bukiecie tulipanów od każdego z moich ukochanych chłopaków. Ucięłam kwiatom końcówki łodyżek i wsadziłam do kryształowego wazonu. Z każdym dniem płatki rozchylają się bardziej i bukiet szczelnie wypełnia naczynie bielą, słoneczną żółcią i czerwienią. Starszy syn przygotował dla rodziców serduszka z dedykacją, które z radością wręczył, gdy tylko nas o świcie zobaczył. „Piękne, prawda?” – dopytywał, dopominając się pochwał. Piękne jest to, że dostaliśmy laurkę od cudem odratowanego dziecka, które wspólnie z Jackiem wychowujemy od tylu lat. Młodszy syn wiele samodzielnie nie zrobi, ale jeden jego uśmiech więcej jest wart, niż tysiące miłosnych sentencji. A Szymon uśmiecha się najpiękniej na świecie.

Walentynki uczciliśmy „we dwoje” dopiero piętnastego lutego. Opłaciliśmy trzy godziny rehabilitacji dla chłopców i urwaliśmy się z Mężem do kina na „Sztukę kochania” Marii Sadowskiej. To tego dnia były niedrogie bilety, uniknęliśmy szturchania łokciami przez setki par pędzących na walentynkowy seans, mieliśmy też opiekę dla synów – stąd taki nasz wybór. Film okazał się słodko-gorzką historią Michaliny Wisłockiej, osadzoną w realiach głębokiego komunizmu. „Kochać to ona umiała, ale nie potrafiła żyć” – wspomina ją córka Krystyna. Lekarka godziła się w swoich związkach na daleko idące kompromisy, wykraczające poza granicę szczęśliwej i bezpiecznej – dla kobiety – relacji. „I tak wiem, że on kocha tylko mnie.” – tłumaczyła Męża, który sypiał z wieloma partnerkami, związał się też z przyjaciółką Wisłockiej i stanowili razem bulwersujący trójkąt. Film skłania do refleksji nad granicami tolerancji w małżeństwie: na ile możemy się zgodzić, by nie zatracić własnej duszy w imię ratowania relacji? Przede wszystkim jednak wyraźnie obrazuje to, co znana Ginekolog próbowała tłumaczyć ludziom przez dziesiątki lat, a co i ja dostrzegam: seks jest jednym z fundamentów udanego związku. Widzę, jak duża czułość rodzi się w moim Mężu, gdy możemy być blisko, wsłuchując się we wzajemne potrzeby. Jacek przychodzi rano i obejmuje mnie, kiedy zmywam naczynia…odgarnia włosy z czoła czy pocałuje powieki (uwielbiam). Wracają uczucia, które towarzyszyły nam na początku znajomości. Nie da się zachować świeżości związku, nie angażując się w pielęgnowanie fizycznej jego strony.

Wisłocka doskonale to rozumiała. Poświęciła swoje życie (raniąc przy tym wielu ludzi wokół, w tym Krysię, dla której nigdy nie miała czasu), żeby „ludzie się nie zdradzali”. Minęło tak wiele lat, a Polacy nadal nie potrafią otwarcie rozmawiać o sprawach intymnych. Książka od dekad jest bardzo aktualna.

***

1 thought on “Walentynki 2017. Serce ze wstążki.

  1. No to rośnie mały amant. Ja myślę, że ona nie tylko po korytarzu latała z tym sercem, ale i spać z nim poszła 😀
    Film zbiera całkiem niezłe recenzje. Jakoś nie było kiedy się wybrać do kina, a miałam okazję statystować przy jednej ze scen. Fajna sprawa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *