ZWIEDZAMY

Wakacje w Trójmieście cz.1

W tym roku nie mogliśmy sobie pozwolić na zorganizowane wakacje, ale dostaliśmy zaproszenie od Przyjaciółki z internetu pod Pruszcz Gdański, z którego chętnie skorzystaliśmy. Wcześniej ustaliłyśmy z Jolą, że postaram się nie dokładać jej obowiązków. Przechodzi ostatnio dość trudne chwile i podeszliśmy do tego z dużym zrozumieniem. Robiliśmy więc z Jackiem zakupy, gotowaliśmy i szykowaliśmy suchy prowiant, a cały dzień spędzaliśmy bardzo aktywnie – jak to mamy w zwyczaju. Kobieta wielokrotnie pomagała nam przy aukcjach charytatywnych, przekazała na licytację przepiękne zabawki robione na szydełku. Teraz mogłam ją wyściskać i podziękować za okazane dobro.

Wcześniej jednak czekało na nas inne wzruszenie. Przejeżdżając przez Bydgoszcz, odwiedziliśmy oddział chirurgi dziecięcej w szpitalu im. Antoniego Jurasza. Michał przytulił kobietę, która uratowała mu życie! Doktor Daniluk-Matraś była bardzo poruszona naszą wizytą. Niegdyś wyjęła z Michała jelita, usunęła martwicę oraz zrosty i ułożyła wnętrzności na nowo w jamie brzusznej. Tej operacji nie przeżyłby dorosły człowiek…Potrzebna była chęć do życia, którą charakteryzują się marginalnie skrajne wcześniaki i bezbrzeżna miłość płynąca znad inkubatora, a przede wszystkim Ona: doświadczony, niebywale oddany Chirurg. Wyszarpała nam to dziecko od złośliwego losu!

Po drodze mieliśmy przygodę. Zaraz za zakrętem stało Volvo z pękniętą na pół felgą i niemal zerwanym kołem. Droga była tak wąska, że z trudem mijały się tam dwa auta, wiodła przez gęsty las. Całkowite odludzie, internet lichy. Kobieta wzywała na poboczu pomocy, więc się zatrzymaliśmy. Szwedzi. Nie mieli ani umiejętności, ani sprzętu, by skorzystać z koła zapasowego – tym zajął się Jacek. Zyskał na atrakcyjności z tym lewarem w jednej ręce i kluczem do zapieczonych śrub w drugiej. Ha ha ha. Ja wisiałam na telefonie, by uzyskać szybką pomoc dla auta, które było zaparkowane w dość niebezpiecznym miejscu. Na próżno, bezsilność…Wcale nie było mi do śmiechu. Wykonałam wiele telefonów, by wskazać Szwedom rozwiązanie ich problemu. Konsultant PZU, choć nie miał takiego obowiązku, podał mi namiary do najbliższych punktów z lawetą. Założony zapas był za mały jak na ten gabaryt auta i opon. Spędziliśmy tam ponad godzinę. Pomogliśmy.

Jola już na nas czekała. Mogliśmy rozprostować kości i wypocząć po emocjonującej podróży. To przedziwne uczucie…Znać kogoś tyle lat, a widzieć go po raz pierwszy. Ogrom emocji!

Dzień 1.

Gdynia. Szybka decyzja: dzielimy się na zespoły. Szymon i ja podążaliśmy w stronę plaży i morza, a Michał z Tatusiem zwiedzali sławny polski niszczyciel. ORP Błyskawica został wprowadzony do służby w marynarce wojennej w 1937 roku. Podczas II wojny światowej pływał po Atlantyku, Morzu Północnym i Śródziemnym, biorąc udział w kampanii norweskiej i ewakuacji Dunkierki, bitwie o Atlantyk i pod Ushant, operacjach „Torch”i „Overlord” (rozpoczęła się lądowaniem w Normandii, będącym największą operacją morsko-desantową w dziejach świata, której celem było przełamanie Wału Atlantyckiego) . Od 1976 roku pełni rolę muzeum morskiego *.

http://www.muzeummw.pl/?orp-blyskawica-,227

Była tam gablota z mundurem admirała floty Andrzeja Karwety, który zginął w katastrofie Smoleńskiej. Przejmujący widok…

W pobliżu niszczyciela zacumowany był również Dar Pomorza – trzymasztowy żaglowiec szkolny zakupiony przez społeczeństwo Pomorza w 1929 roku dla Szkoły Morskiej w Gdyni. Pod polską banderą przepłynął odległość równą około 25 rejsom dookoła świata. Odbył 102 rejsy szkolne i zasłynął jako pierwszy statek w dziejach polskiej bandery handlowej, który opłynął dookoła świat.*

 http://www.nmm.pl/dar-pomorza

Od zacumowanych okrętów do plaży było dość daleko, więc przycupnęliśmy z Szymkiem na betonowej opasce, gdzieś w okolicach Mariny. Stąd rozpościerał się widok na Morze Bałtyckie, a powietrze – wysycone jodem – przyjemnie nas orzeźwiało. Dużo tego cennego dla zdrowia pierwiastka znaleźć można w rybach, szczególnie świeżym dorszu.

Kiedy Szymcio zaczął jęczeć i wymachiwać paluszkiem „tu-tu”, wskazując na rybkę namalowaną na ścianie Akwarium Gdyńskiego, poszliśmy zająć kolejkę. Na pobliskim placu odbywały się uroczystości związane z obchodami Święta Policji. Po widowiskowej defiladzie ulicami miasta oraz koncercie orkiestry policyjnej, rozpoczął się pokaz antyterrorystów.

W oceanarium moglibyśmy z Szymonem spędzić dobę, a i tak byłoby nam mało! Przepiękne okazy ryb i wszelkich morskich stworzeń.

http://www.akwarium.gdynia.pl/

Ogromnie fascynują mnie Seleny, połyskujące jak masa perłowa w muszli. Te – niemal płaskie – ryby wyglądają niczym wyrwane z baśni, co i w Szymonie wywołało ogromne emocje. Syn wlepiał ślepia w ogromne akwaria, często wybuchał niepohamowaną radością.

W oceanarium warto też na dłużej zatrzymać się przy ekspozycji w gablotach…

Postanowiliśmy jeszcze posiedzieć nad morzem. Było chłodno, ale Michał – jak to Michał – w ogóle się tym nie przejmował. Rzucał się do zimnej wody, brodził w mokrym piachu. To już standard: w wodzie nikogo poza młodym Głodzikiem…Syn chce zostać ratownikiem WOPR i ma do tego predyspozycje: jest odporny na zimno, wysportowany, wytrzymały fizycznie i chętny do nauki. Aż dziw bierze, ile siły jest w tym chudym ciałku.

Mieliśmy wiele szczęścia, bo trafiliśmy na jakieś regaty i stalowo-sina tafla wypełniła się białymi żaglami, które się do nas zbliżały. Niesamowicie wyglądało to z góry… Coś wtedy podkusiło mnie, by wsiąść do diabelskiego koła. Mój błędnik – zgodnie z przewidywaniami – oszalał, widoki jednak wynagrodziły chwilową niedyspozycję. 55 metrów nad ziemią…wspaniale!

W drodze do auta minęliśmy jeszcze urokliwą fontannę na Skwerze Kościuszki.

Wieczorem spełniłam obietnicę daną Joli i przygotowałyśmy wspólnie sushi. Nawet dzieci spróbowały zawinąć własną rolkę i dobrze im to wyszło. Zuzia i Bartuś okazali się cudowni i przylgnęli nam do serc, uwielbiam ich! Japońskie danie z paluszkami krabowymi zjedliśmy ze smakiem. Mmmm…pyszne.

***

* pobrane z Wikipedii

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *