Z ŻYCIA WZIĘTE

W poszukiwaniu czarnego bzu…

Pierwszy weekend czerwca Mąż miał spędzić na drugim końcu kraju u swojego synka Mateusza. Kupił nawet bilet na autobus. Okazało się, że chłopiec ma bardzo pracowity okres i ojciec z synem niewiele czasu spędzili by razem. Doszły do tego kłopoty z zorganizowaniem wyjazdu, bo rodzice Jacka w tym czasie mieli już zaplanowane zajęcia. Wyjazd  – po zasugerowaniu się zdaniem Matki Mateusza – został przełożony z początku, na koniec miesiąca, po zakończeniu roku szkolnego. Czy ja jadę? Nie. W aucie z zepsutą klimatyzacją nie będę dręczyć Szymka. Psy wyzioną mi ducha w tej nagrzanej do czerwoności puszce. Michał tylko marudził, że podróż go ominie…On Matiego uwielbia i perspektywa pozostania w domu była dla niego przygnębiająca.

Bilet został zwrócony, Jacek odzyskał osiemdziesiąt procent jego ceny. Zawsze mnie ciekawi, na jakiej podstawie przewoźnik urywa dla siebie sporą część sumy za niewykorzystaną przecież usługę. Pal licho te dwadzieścia procent, Mąż został z nami. I to na cały, kilkudniowy urlop. Lubię jak jesteśmy w komplecie – przecież to dość oczywiste. Jacek to najbliższa mi osoba.

W sobotę Mąż kręcił się po domu, w niedzielę już go mocno nosiło…Wsiedliśmy spontanicznie do auta, tankując za wydaną na dworcu resztę i pojechaliśmy sto kilometrów do Przyjaciół. Upewniłam się tylko, czy są w domu i czy rozpalą grilla. Pieczenie kaszanki to nasz ulubiony rytuał u Tytków. Pogoda była kapryśna, trochę dżdżyło. Witek zbudował wielką altanę, dzięki której mogliśmy spędzić czas na dworze i deszczyk nie był uciążliwy. Dał za to sporo świeżości i można było głęboko zaciągać się wilgotnym, przyjemnie chłodnym powietrzem. Żartowaliśmy, że zostawiliśmy cudowny upał pod Wrocławiem, żeby siedzieć w deszczu w jakimś tam Jędrzychowie trzynaście.

Kuba pilnował Szymka, Michał szalał z Olką. Ojciec Chrzestny Szymona pokazał mu czekoladowego szczeniaka.

Nie mogłam nasycić się pieczonym mięsiwem i przygotowaną przez Asię sałatką Grecką. Jacek zajadał się kiełbasą z grilla, na którą było sporo chętnych z hodowli labradorów „Z Alei Dębowej”. Łasuch nie podzielił się, nie dla psa kiełbasa!

Mogłam w końcu pobawić się z moim ulubieńcem Questem, który aportował obrzydliwie oślinioną i obłoconą piłkę. Lubię to bydle, a ono lubi mnie. I już mu nie wypominam, że kiedyś tak mnie szarpnął, że wyrwał smyczą kawał skóry z palca. Ha ha ha. Czarnemu psiku próbował dorównać brązowy Champion Polski Potter i jego syn Romeo – dla bliskich po prostu Romek. Moja ulubiona psina była jednak sprytna i tak się migała, że pozostałe dwa psy niewiele pobawiły się zabawką.

Skutkiem ubocznym kontaktu sierścią były małe, swędzące bąble na moich dłoniach. Dlatego właśnie mam nibyjorki…

Potem przyczłapał Benek, który zaklinował się przy porodzie. Labrador już chodzi, ale jeszcze plącze nóżki. Dla mnie to psie MPD, chociaż Witek zapewniał mnie, że rehabilitacja postawi psiaka do pionu. Gdyby nie moja alergia i Mąż pedant, pies byłby mój. Nawet z poplątanymi łapami wzięłabym go z chęcią. Nierealne.

Pogoda zaczęła nam sprzyjać, więc z pełnymi brzuchami wybraliśmy się na długi spacer. Tym razem bez konia, a za to z rowerami dla dzieci. Michał był mistrzem świata w wywracaniu się na prostej drodze. Mój Mąż jest osobą skrytą i trochę mrukliwą, jednak w gronie przyjaciół śle zabawne riposty, sporo się ze mnie natrząsa i jeszcze zdarza mu się zrobić coś szalonego, o co być może bym go nie podejrzewała. Tym razem ukradł Olce rower. „Wuuujeeek oddaaawaaaaj!” – krzyczała dziewczynka biegnąc do utraty tchu.

Zobaczyłam po drodze krzewy…”Asia, to jest czarny bez?” – i oczy zrobiły mi się wielkie jak spodki – „A ja jak zwykle nie wzięłam siatki”. W drodze powrotnej wyciągnęłam spod Szymka mały kocyk, który zabezpieczał dziecko przed uginaniem się w wózku i poszłyśmy z Przyjaciółka rwać wielkie, jasne baldachy. Najpiękniejszy bez znalazłyśmy na peryferiach pomnika przyrody jakim jest Aleja Dębowa w Nowym Targu, stąd już dwie minuty do domu Przyjaciół i ich hodowli labradorów.

Sama aleja jest zjawiskowa. Prawie trzysta pięćdziesiąt dębów po oby stronach drogi. Wiele, zwalonych wichurą drzew, które leśnicy zostawili w ich naturalnym położeniu. Można obserwować system korzeniowy starych dębów, których najgrubszy ma ponad trzy metry oraz z łatwością oceniać średnicę drzew. Poza jednym są tą dęby szypułkowe. Unikatowy egzemplarz to dąb czerwony. Koniecznie muszę zdobyć jego żołędzie i posadzić w ogrodzie.

Zrywanie białych kwiatuszków do kobiałki po truskawkach to było nużące zadanie. Zrobiłam Aśce bajzel w pokoju, a silny zapach czarnego bzu aż dusił. Wieczorem dzieci zmarkotniały i trzeba było szykować je do spania. Michał zasnął w aucie, trasa zleciała szybko. Zalałam czarny bez wrzątkiem z cukrem i cytryną. Dotleniona i rozentuzjazmowana wydarzeniami całego dnia, zasnęłam tak głęboko, że wystrzał armaty by mnie nie obudził…

***

6 thoughts on “W poszukiwaniu czarnego bzu…

  1. Na swojego psa można się odczuli. Ja miałam straszną alergię kiedy w domu pojawił się pies. Pani alergolog powiedziała, że prawdopodobnie objawy z czasem ustapia. Tak się stało. Może warto zaryzykować? PS tez miałam bąble, duszności itp. Ale teraz jest ok

  2. Sama jestem astmatykiem i dzieci też odziedziczyły. Pytałam więc Panią alergolog o możliwość posiadania yorka i stanowczo powiedziała nie. W psie, jak i kocie, alergenem jest specyficzne białko, podobno najwięcej go występuje w ślinie więc yorki też uczulają. Podobno zdarza się, że nie każdy kot ma to białko ale nigdy nie wiadomo, jakiego bierzemy (bo tylko brak objawów alergii świadczy, że jest ok).

    1. Kochana. Nie wiem dlaczego akurat tak Ci powiedziała Pani alergolog, ale mam dwa yorki, ostatnio mama przyjechała z trzecim i nie miałam ani jednej plamy do tej pory.A po kilku minutach z labkami miałam bąble swędzące.

  3. Proszę więc przeczytać, co rzeczywiście jest w psie alergenem:
    https://www.cbdzoe.pl/pds/alergie/
    To, że nie ma Pani objawów to tylko należy się cieszyć ale nie ma gwarancji, że po paru latach one się nie pojawią. Wiem po sobie. Dopóki spałam z psem w jednym łóżku było ok. Jak wyprowadziłam się od mamy po wyjściu za mąż niemal natychmiast uczuliłam się na psa. Niestety do takiego stopnia, że wizyta u mamy kończyła się atakiem astmy. Teraz jest trochę lepiej ale i tak nie mogę przytulać psa.

    1. U mnie bardzo wyraźnie widać, że alergenem nie jest naskórek czy ślina, tylko sierść. Moje psy, które posiadają włos głaszczę na okrągło, liżą mnie po rękach i nie mam żadnych, choćby najmniejszych objawów. Po kilku minutach czochrania labków miałam swędzące plamy na rękach i bąble. Zgodzę się jednak, że alergia może pojawić się w każdym wieku nawet na czynniki, które dotąd nie uczulały.

Skomentuj Iga Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *