ZWIEDZAMY

Tatry z Mateuszem. Dzień 1 i 2.

Nieoczekiwanie Mama Mateusza zgodziła się, by ten pojechał z nami w góry. Nie wiemy, co miało wpływ na zmianę decyzji kobiety (Wszystkie dotychczasowe spotkania odbywały się w mieście zamieszkania chłopca, lub nad pobliskim Jeziorem Białym u Dziadków). Najważniejsze, że dziecko mogło swobodnie nacieszyć się swoim Tatą i zgromadzić kilka wspólnych wspomnień. Myśli skoncentrowaliśmy na zapewnieniu naszym dzieciom odpowiedniej opieki oraz dostarczeniu im niezapomnianych wrażeń. Obowiązywała jedna zasada: wszystkich synów traktujemy tak samo. To się okazało większym wyzwaniem, niż nasza wyczerpująca, górska wędrówka…

Dzień 1

Jacek pojechał pięćset kilometrów w jedną stronę po swojego syna, przyjechali następnego dnia w porze obiadowej. Wystarczyło czasu, by zabrać chłopców na gokarty. Chcieliśmy uczcić jubileusz dziewiątych urodzin Michałka oraz serdecznie przywitać – pierwszy raz goszczącego u nas – Mateuszka. Uprzednio pokazaliśmy chłopcu łóżko ze specjalnie wysuwanym, jego własnym materacem, kupione niegdyś z myślą tej właśnie, szczególnej dla nas wszystkich chwili. Mati miał więc już własny kącik, co – mam nadzieję – dodało mu pewności siebie i poczuł się miło przyjęty w naszym rodzinnym domu. W naszej Kurlandii.

W stolicy Dolnego Śląska są dwa stadiony: Olimpijski i Wrocław. Ten drugi, zlokalizowany na odległych Maślicach, mieści w swoich podziemnych garażach tor do jazdy wyścigowymi autkami.  Nie jest to rozrywka, która by jakoś szczególnie mnie interesowała, a jej koszt tym bardziej nie zachęcił mnie do przejażdżki gokartem. Pogodziłam się jednak z myślą, że jestem jedna na czterech „chłopów”. Niech więc mają te swoje męskie uciechy, poczekałam cierpliwie opłacone dwadzieścia dwie minuty. Szymcio został ze mną, po dziesięciu minutach dołączył do nas rozentuzjazmowany Jacek. Mąż kipiał od adrenaliny i dopytywał, czy widziałam jak „zarzucał tyłem na zakrętach”. Duże dziecko.

Obserwowaliśmy jak Mateusz ściga się z Michałem. Starszy z chłopców radził sobie doskonale, choć nigdy wcześniej po takim torze nie jechał: śmigał autkiem szybko, ale rozsądnie.

Czasami gonił Tatę…

Michała słychać było z daleka…”Bruuum-bruuum-bruuuum-bruuuuum” – rytmicznie dodawał gazu, zamiast wbić nogę w podłogę i poszaleć trochę.

Mimo wszystko bardzo cieszyliśmy się, że syn poradził sobie z samodzielną jazdą, bo dotąd siedział tylko w gokarcie u Tatusia na kolanach i Mąż był przekonany, że Michałek szybko zrezygnuje. Chłopcy osiągnęli sukces na miarę swoich możliwości i wyszli ze Stadionu Wrocław zadowoleni.

Potem poszliśmy na kręgle w „Skajtałerze”, czyli wieżowcu zlokalizowanym w centrum miasta. Michał ma swój, absolutnie autorski sposób rzucania kuli. To nawet ciężko jest opisać…Efektem zmagań figlarnego blondynka jest runięcie całym ciałem na podłogę i dość celny strzał.

Sądzę, że w bowlingu najcenniejszym doświadczeniem dla syna jest właśnie samo to upadnięcie na twardy parkiet – bardzo silna i potrzebna stymulacja przy zaburzeniach integracji sensorycznej. Mateusz z trudem znosił niepowodzenia…Na poczekaniu wymyśliłam sobie kontuzję ręki, żeby spaść w rankingu punktów na ostatnie miejsce. Zdobyłam mistrzostwo w rzucaniu piłki do rynny wzdłuż toru, lecz udało mi się rozchmurzyć chłopca. Dzieci miały o tyle łatwiej, że włączyliśmy im ograniczniki i kula nigdy nie spadała z parkietu. Sytuacja sprzyjała rozmowom o tym, że w grze nie jest najważniejsza wygrana, lecz wspólne, rodzinne spędzanie czasu. Że nie żyjemy obok siebie, pochłonięci wyłącznie własnymi sprawami. Takich rozmów odbyliśmy jeszcze bardzo wiele przy innych okazjach, ponieważ problem powracał.

Nie udało nam się zobaczyć Wrocławia z tarasu widokowego na szczycie budynku. Kazano nam bowiem czekać na wolne miejsca późnym wieczorem, kiedy to miasto pogrąża się już w ciemności. Zdecydowaliśmy się na powrót do domu, musiałam jeszcze skończyć pakowanie i pozwolić Jackowi wypocząć przed podróżą. Mateuszek dostał od nas plecak, koc termiczny, pelerynę, piłeczkę do zabawy i wielofunkcyjny kompas, który pokazywał też temperaturę powietrza, wilgotność, miał w środku gwizdek, krzesiwo, lupę, miarkę do czytania z map i latarkę. Przez kolejne dni nocowała u nas koleżanka, która zajęła się kotem. Sansa w dzień była na dworze, po południu i w nocy mogła – dzięki Agnieszce – buszować w domu. Psy zabrał mój były mąż i wywiózł do Babci Uli, która odtąd miała na swojej posesji cztery yorki i stała się okoliczną atrakcją dla dzieci. Ha ha ha.

Dzień 2.

Wyjechaliśmy o dziewiątej rano, czterysta trzydzieści kilometrów jazdy nie zdążyło nas znużyć. Chłopcy trajkotali, wygłupialiśmy się przy muzyce Disco Polo. Zrywaliśmy boki, nieudolnie naśladując wokalistę zespołu Akcent. Pani Basia przywitała nas serdecznie w Białym Dunajcu. W kwaterze u Malika czekał na nas: olbrzymi pokój ze świeżą pościelą, lodówką, tv i balkonem, aneks kuchenny oraz odrębna tylko dla nas łazienka. Do dyspozycji mieliśmy wielką jadalnię z dużym telewizorem i piłkarzykami, ogrodzone boisko, duży plac zabaw z trampoliną, parking i grill. Wszystko w cenie 25zł za osobę, a za Szymka – z racji własnego posłania i małych wymagań co do zużycia mediów – płaciliśmy tylko piątaka.

Popołudnie spędziliśmy na Krupówkach. Po piętnastu latach nadszedł czas na zmianę moich butów trekkingowych. Były już mocno wygniecione od środka, przez co stopa nie miała właściwej ochrony. Odpowiednie znalazłam w Inter Sporcie. Zaczerpnęłam opis z ich strony internetowej: „Wysoka konstrukcja za kostkę, bardzo dobrze stabilizuje stopę, a w połączeniu z wytrzymałym wierzchem ze skóry i syntetycznego materiału wraz z membraną Aquamax bardzo dobrze zabezpieczają przed deszczem czy nawet śniegiem. Paroprzepuszczalne właściwości membrany, sprawiają że pot i nadmiar ciepła są odprowadzane na zewnątrz, pozostawiając uczucie wysokiego komfortu. Podeszwa środkowa z poliuretanu doskonale amortyzuje uderzenia o twarde, kamieniste podłoże i odpowiednio wspiera. Ponadto, podeszwa zewnętrzna z wytrzymałej gumy oferuje przyczepność na zróżnicowanej nawierzchni.” Priorytetową rolą butów trekingowych jest to, by kostka była sztywno ustabilizowana, ma to chronić przed urazami (zwichnięciami i wszelkimi otarciami). Nie mniej istotna jest podeszwa buta, która amortyzuje uderzenie stopy o nawierzchnię! Po dłuższym marszu, nawet po gładkim asfalcie, czuje się każdy ruch na podbiciu stopy, każdą nierówność i każdy kamyczek. Pozostaje też kwestia komfortu termicznego…W upalne dni dobry but oddaje nadmiar ciepła. Kiedy niespodziewanie spada deszcz, a temperatura potrafi obniżyć się o dobre piętnaście i więcej stopni, wodoodporny trekking chroni nogi przed przemarznięciem.

Przy okazji spaceru po głównej ulicy Zakopanego, oczarował mnie asortyment sklepu Greenpoint. Ładne, damskie ubrania w cenach od czterdziestu złotych. Kupiłam spodnie z dobrej bawełny, wiązane na sznureczku alladynki. Kiedy natomiast pojawiał się temat gotowych dań z mikrofali czy frytury, podtykałam chłopakom pod nosy domowe naleśniki z borówkami. Nie mam nic przeciwko góralskiej kwaśnicy, baraninie czy karkówce. E – jedzenia jednak się wystrzegam, już wolę stać przy garach nawet podczas urlopu. I tak – umówmy się – nie był to urlop wypoczynkowy (typowy „leżing”), raczej walka z własnymi słabościami i psychiczny reset. Ugotowałam więc na dwa-trzy dni gar sycącej zupy z białą kiełbasą, boczkiem i ziemniakami, innym razem pomidorową na dwóch pęczkach włoszczyzny i czterech ćwiartkach z kurczaka z dobrym, pięciojajecznym makaronem Czanieckim. Dwukrotnie podczas urlopu zrobiliśmy też grilla, a oscypek na olchowym dymie smakował wyśmienicie.

Resztę posiłków jedliśmy w pobliskiej Polaniorce. Sugeruję jednak zamawiać dania z dowozem do domu, bo za trzynaście złotych można zjeść pełny obiad z zupą. To samo danie w restauracji jest ponad dwukrotnie droższe, ale oczywiście o tym nie ma ani słowa w karcie dań. Informacje te są tylko na ulotkach rozdawanych po kwaterach noclegowych – taki myk.

***

7 thoughts on “Tatry z Mateuszem. Dzień 1 i 2.

  1. Pani Igo sory za glupi komentarz ale ja nie znam zadnego faceta ktory by golil nogi i chodzil w tak bardzo krotkich spodenkach. wiem ze to nie moja sprawa ale jakos nie moge przetrawic tego

    1. W tym wpisie jeszcze nie są takie złe, w kolejnym są bardziej damskie. A Pani Iga czyta i myśli „jakie prostaki przecież wygląd nie jest ważny, tylko serce, wnętrze, a mój mąż jest bardziej męski niż zarośnięty drwal” td.
      Opowiada Pani jednak o najbardziej osobistych sytuacjach z życia, ja to czytam z ogromnym zainteresowaniem, ponieważ też mam w rodzinie niepełnosprawne dziecko.
      Uważając to pytanie za całkowicie normalne, wykazując się ciekawością odnośnie niespotykanego w moim otoczeniu pzypadku, zadam pytanie – w jakim celu Pan Jacek goli nogi?

Skomentuj Iga Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *