#wgóryzmpd

Skalny Stół 1281 m., Śnieżka 1602 m. n.p.m.

Z cyklu W góry z MPD. 9 września 2017 roku.

Plan był ambitny: dwa wysokie szczyty jednego dnia. Auto zaparkowaliśmy w Wilczej Porębie i udaliśmy się czarnym szlakiem w stronę Skalnego Stołu. Po drodze minęliśmy kamień z napisem „Rejon wydobywania złota-srebra XIII-XV”.

Pierwsze oznaczone wzniesienie to był Szeroki Most 732 m. n.p.m. Równolegle do szlaku płynął potok Płomnica, tworzący niewielkie, ale malownicze kaskady.

Niejednokrotnie natrafiliśmy tam na niebieską Goryczkę trojeściową, która jest zwiastunem jesieni w górach. Podlega ochronie częściowej i jest symbolem czeskiej części logo Karkonoskiego Parku Narodowego. Ma gorzki smak i zawiera trujące alkaloidy, gencjaninę i gencjanidynę. Przez górali nazywana jest świecznikiem, ze względu na charakterystyczny pokrój. Podczas naszych wypraw opowiadamy synom o otaczającej nas przyrodzie.

Szlak był szeroki i dobrze ubity. Potem doszliśmy do drogi wyłożonej wielkimi kamieniami i naszym oczom ukazał się urokliwy brzozowy lasek.

Spory odcinek trasy był kręty i dość stromy. Otaczał nas gęsty las świerkowy, w którym panował półmrok. Po dłuższej chwili marszu zza drzew widać było wzniesienie, w kierunku którego podążaliśmy. To była Sowia Dolina.

Kiedy weszliśmy na otwartą przestrzeń, ocierałam pot z czoła. Słońce posyłało nam promienie jasne i ciepłe. Maszerowaliśmy wśród licznych krzewinek jagód. Naszym oczom ukazał się martwy las, szare kikuty straszyły z oddali. Taki widok kojarzymy głównie z Gór Izerskich, gdzie masowe zamieranie drzewostanu było efektem choroby spiralnej.

Na Sowiej przełęczy odbiliśmy w niebieski szlak prowadzących do Skalnego Stołu. Drogowskaz wskazywał 20 minut drogi. W stronę Śnieżki mieliśmy natomiast godzinę i piętnaście minut. To czysta teoria. Targając porażonego Szymka czas marszu zwiększamy zawsze o 50 procent. Cieszymy się, kiedy uda nam się dojść szybciej. Synowi zdarza się krztusić w nosidle. Wymaga zmian pozycji i postojów.

Podczas wędrówek korzystamy ze strony Mapy.cz. Mapy mamy obecnie wgrane do telefonu offline. Nie jest nam więc potrzebny internet, a jedynie power bank na wypadek, gdyby telefon się rozładował. Trójkątna strzałka na mapie pokazuje naszą lokalizację oraz kierunek, w który aktualnie spoglądamy. To bardzo pomocne narzędzie!

Dotarliśmy do rozdroża, gdzie droga w prawo prowadziła do Czech, a w lewo do Polski na oczekiwany przez nas szczyt.

Michał zachwycił się ogromnym kawałkiem kwarcu. Żałował, że nie miał młoteczka, by pobrać próbkę. Ja nie jestem zwolenniczką niszczenia skał, namawiam syna do zbierania luźnych okruchów ze ścieżki. Szacunek do przyrody jest szacunkiem do samego siebie – tak zwykłam mawiać.

Widoki w stronę szczytu nie były zjawiskowe. Natomiast, gdy się odwróciliśmy…z oddali widać było Śnieżkę. „To tam idziemy?” – byliśmy zdumieni, jak ogromny dystans dzielił nas od drugiego szczytu. Popatrzyliśmy na zegarek, pogoda była cudowna. „Damy radę!” – orzekliśmy wspólnie.

Na szczycie dostrzegliśmy charakterystyczny kopiec z głazów.

Szymcio całą drogę był bardzo cierpliwy, ale z chęcią rozprostował nóżki, gdy Mąż odpiął nosidło. Super dzielny, mały człowieczek? Z pokorą znosi swoją niepełnoprawność. Nie jest dokuczliwy, a na każdy serdeczny gest w jego stronę odpowiada promiennym uśmiechem. Złote dziecko.

Zeszliśmy tą samą drogą, by dotrzeć do czerwonego szlaku prowadzącego na Śnieżkę. Minęliśmy czeskie schronisko Jelenka.

Zaczęły się schody. Dosłownie. Takie, których absolutnie nienawidzimy:  z niskimi, długimi stopniami. Nie da się po nich iść rytmicznie. Mąż umilkł, na moje pytania odpowiadał zdawkowo. Nabrałam pewności, że zagryza zęby, bo jest mu ciężko.

Przed nami Śnieżka…

…a za nami długa droga, niczym pasmanteryjna wstążka. Taki dystans już pokonaliśmy. Niewiarygodne! Obłędny widok na Kotlinę Jeleniogórską. W pogodne dni widoczność przekracza 200 kilometrów.

Góra ma kształt stożka i jest zbudowana głównie ze skał metamorficznych zwanych hornfelsami, a przy podstawie (od zachodniej strony) z granitu. Zbocza Śnieżki pokrywa gołoborze, powstałe w czasie zlodowacenia w plejstocenie. Panuje tutaj specyficzny klimat zbliżony do tego jaki jest za kołem podbiegunowym. Średnia roczna temperatura na Śnieżce nieznacznie przekracza 0°C, w najcieplejszym miesiącu wynosi 10.6°C, dlatego śnieg zalega tu często od października do maja. Najbardziej charakterystyczne dla tego szczytu są huraganowe wiatry przekraczające 80 m/s oraz częste zamglenie (ponad 300 dni w roku). Najwyższą prędkość wiatru na szczycie Śnieżki zanotowano w 1990 roku i wynosiła 342 km/h.

Starszy syn wielokrotnie dopytywał o chmury. Dawno wyrósł z przeświadczenia, że jest to wata cukrowa lub puchata owieczka. Nie potrafił jednak uzmysłowić sobie, jak woda może utworzyć kłębek w powietrzu. Tego dnia miał pojąć, czym jest kondensacja pary wodnej. Zerwał się bowiem silny wiatr, który nagonił pierzaste obłoki. Zrobiliśmy zdjęcie pod tabliczką i szybko skryliśmy się w budynku.

Obserwatorium wzniesiono w latach 1966-1974, ma formę trzech połączonych ze sobą dysków. W 2015 roku IMiGW zamknął do odwołania cały obiekt – zarówno obserwatorium, jak i część restauracyjną. Mieliśmy okazję przekonać się, że miejsce to nie wróciło do dawnej świetności. Sala z krzesłami była ogrodzona kratą i zamknięta na kłódkę. Usiedliśmy więc na lodowatej podłodze, by zebrać siły. Sprzedawca pamiątek pożyczył nam kawałem zwierzęcej skóry, na której położyłam Szymona. W bufecie – o zgrozo – były jedynie słodkości, dlatego cieszyliśmy się, że mieliśmy w termosie gorącą zupę dyniową, którą zjedliśmy z wieloziarnistymi bułeczkami. Nasz termos Coleman utrzymuje bardzo wysoką temperaturę cieczy do 12 godzin.

Spojrzałam na mojego ukochanego Jacka…Łzy spływały mu  po policzkach. Był skrajnie zmęczony i wyszły z niego nagromadzone emocje. Wyznał, że w końcowym odcinku, gdy znów przyszło nam maszerować po schodach, opadł z sił. Bał się, że Szymonka przewieje podczas przepinania nosidła, dlatego doniósł naszego syna na samą górę. Mój Mąż może nie jest wylewny w słowach, za to czynami udowadnia nam, jak bardzo nas kocha. Jacek był wtedy  dla mnie bohaterem, wzruszył mnie swoją postawą.

„Zimno i mokro” – odtąd taka była definicja chmury dla Michałka. To, co wcześniej było widoczne jak na dłoni, teraz skryło się za gęstymi oparami. Odnosiła wrażenie, że syn był rozczarowany tym zjawiskiem. Ot „mgła” i tyle. Prawdziwa mgła różni się od chmury tym, że powstaje od strony ziemi i się z nią styka. Tutaj para wodna nadciągnęła wprost z nieba.

Kaplica św. Wawrzyńca z 1665 roku.

Zeszliśmy czerwonym szlakiem do miejsca, gdzie łączył się on z niebieskim szlakiem Drogi Jubileuszowej i udaliśmy się w stronę Równi pod Śnieżką. W oddali widać było żółte ściany schroniska „Dom Śląski”. Spojrzeliśmy w dół na krętą drogę, którą postanowiliśmy wracać. Wsparłam Męża swoją siłą i determinacją, przejmując opiekę nad Szymonem.

Wielkie kamienne bloki robiły na Michałku wrażenie. Tradycją stało się robienie zdjęć z podpierania skał. Już dawno przestało to być zabawne, ale mimo wszystko nie możemy sobie odmówić takich fotografii. Taki górski suchar, ha ha ha.

Pierwsze wzmianki o budzie na Przełęczy pod Śnieżką, służącą za schronienie drwalom i pasterzom, pochodzą z XVII wieku. Obecny budynek schroniska Dom Śląski jest trzecim z kolei obiektem w tym miejscu, powstał w latach 1921-1922. Został wykonany według projektu wrocławskiego architekta Herberta Erasa, z zewnątrz reprezentuje formę charakterystyczną dla niemieckich schronisk sudeckich z okresu międzywojennego. W pobliżu zachował się fragment tundry norweskiej z niskim trzycentymetrowym wrzosem.

http://domslaski.pl/

Stąd udaliśmy się stromym i krętym czerwonym szlakiem. Cały czas byłam szalenie skupiona, by nie wywrócić się z Szymkiem na kamiennej ścieżce. Prawe kolano znów mocno mi dokuczało, dlatego musiałam bardzo precyzyjnie stawiać stopy. Nauczyłam się już tak chodzić, by bolało jak najmniej.

 

Po drodze mijaliśmy symboliczny Cmentarz Ofiar Gór z charakterystycznym krzyżem na skale i sentencją „martwym ku pamięci – żywym ku przestrodze”. Dwukrotnie w ciągu roku, w przeddzień Wszystkich Świętych i w dniu św. Wawrzyńca, odbywa się tu nabożeństwo za dusze zmarłych. Czuliśmy już silne zmęczenie, a odcinek ten był dość wymagający, dlatego Mąż prowadził Michałka za rękę. Czujemy respekt do gór, a ten odcinek wymagał zachowania szczególnej ostrożności.

Długa droga przed nami. „Dam radę, dam radę…” – powtarzałam w duchu w chwilach załamania. Wtedy zrozumiałam, jak silną mam psychikę. Choć ciało dochodziło do granic fizycznych możliwości, to jednak szłam dalej i dalej…Byłam skupiona na osiągnięciu celu i nic nie mogło mnie powstrzymać.

Dotarliśmy do wodospadu położonego na zachodnim zboczu kotła Łomniczki. Ten najdłuższy ciąg kaskad w polskich Karkonoszach (300 metrów), nosi nazwę Wodospad Łomniczki. W 1901 roku zbudowano tu schronisko turystyczne, którego jednak nigdy nie otwarto ze względu na lawinę, która zniszczyła je tego samego roku.

To była zaledwie jedna dziesiąta trasy, którą mieliśmy pokonać od Domu Śląskiego do Wilczej Poręby. Pocieszała mnie myśl, że dalszy odcinek – choć bardzo długi – nie był już tak fizycznie wyczerpujący.

Przejście tych „40 minut” z oznaczeń PPTK w rzeczywistości zajęło nam dwa razy tyle czasu…Nie szliśmy już tak dynamicznie, jak na początku wyprawy. Na koniec zmęczyła mnie jeszcze dodatkowo droga asfaltowa. Na gładkiej powierzchni wyraźnie czuję ciężar butów trekkingowych, dlatego z reguły unikam wędrowania ulicą. Musieliśmy jednak jakoś wrócić do miejsca, gdzie rano zaparkowaliśmy Sharana.

Kiedy dotarliśmy do auta wiedzieliśmy, że pokonaliśmy granice własnej wytrzymałości. Byliśmy szczęśliwi – proporcjonalnie do włożonego w tę wyprawę wysiłku.

Trasa: 18,7 km

Przewyższenie: 1244 metry

31 punktów GOT

***

Pobrano z www.mapy.cz

Wykorzystane źródła:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *