Z ŻYCIA WZIĘTE

Randka

Nadeszło lato, delektujemy się deserami z sezonowych owoców. Bomba witaminowa. Ostatnio rozpuszczałam w mleku czekoladę i podawałam z malinami, a teraz żelowałam truskawki. Dwa kilogramy umytych i obranych z szypułek truskawek przetarłam przez metalowe sitko. Uzyskany mus doprowadziłam do wrzenia, żeby rozpuścić dwie galaretki truskawkowe. Dodałam łyżkę cukru trzcinowego i cynamon. Po ostudzeniu mus przelałam w pucharki i szklane kubki, wstawiłam do lodówki. Truskawki nie zamieniły się w twardą galaretkę, lecz zżelowały i były niesamowicie apetyczne. Deser zasypałam poziomkami, bo tych owoców miałam w ogrodzie najwięcej. A potem pozostało wykorzystać ulubione lody sorbetowe mango z Biedronki. Orzeźwiają i mają wyrazisty smak. Całość prezentowała się kolorowo, brakowało jakiegoś listka mięty, albo wafelka do ozdoby. Chłopcy nie zostawiają sobie nawet sekundy na podziwianie dania, tylko pochłaniają witaminki ze smakiem. Dlatego też nie bawię się w strojenie. „Jest dokładka?” – pyta Michał.

Tymczasem, po pół roku od naszych deklaracji, w końcu wynajęliśmy opiekę dla dzieci na kilka godzin. Kiedy ulubiona Pani Pielęgniarka pilnowała Szymka i Michała, Mąż i ja bujaliśmy się na koncercie Bajmu. Wolność – dziwne uczucie. Ciężko wyzbyć się natrętnej chęci wodzenia oczyma wokół głowy. Tak przywykliśmy do tego, że są z nami dzieci, że w pewnym sensie i tak byliśmy jedną nogą w domu. Chyba musimy częściej robić sobie wychodne, by móc przerwać mentalną pępowinę z Szymonem.

Koncert był dość fajny, aczkolwiek zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam. Sądziłam, że stanie przed nami diwa z charyzmą i delektować się będziemy czystą formą muzyki na bardzo wysokim poziomie. Tymczasem występ był przegadany, a chęć włączenia publiczności do zabawy, skutecznie unicestwiało moją radość w wsłuchiwanie się w każdą wyśpiewaną nutę. Ja to z tych starych, zramolałych – zmęczyło mnie jodłowanie dla popisu przed publicznością. Szczęśliwie starzeję się u boku męża, który miał dokładnie takie same odczucia. W wyjściu na koncert najwspanialsze było samo wyjście.

Nocny spacer po lesie był urokliwy. Wieczorny chłód dawał wytchnienie rozgrzanej skórze…Cudownie mieć Jacka tylko dla siebie. Pachniał oszałamiająco, obejmował mnie troskliwymi ramionami…Dla mnie ta noc mogłaby się nie kończyć. Nie wiem, kiedy znów będę mogła odetchnąć od trybu czuwania i wzmożonej koncentracji uwagi. Kiedy zbliżała się północ, musiałam – niczym Kopciuszek – wracać do domu. I czar prysnął…Znów przywdziałam dres.

***

2 thoughts on “Randka

  1. oj a my dziś się urywamy.. zostawiamy nasze 5 letnie bliźniaczki (w tym tę niepełnosprawną) z ukochaną ciocią (panią pedagog z zajęć rewalidacyjno-wychowawczych) i idziemy świętować 8 rocznicę ślubu. Nie wiem tylko dokąd i jakie atrakcje bo mąż przygotował niespodziankę 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *