ZWIEDZAMY

Praga część 1

Całe swoje życie dedykujemy potrzebom dzieci…W wakacje również czas układaliśmy tak, by synowie zgromadzili jak najwięcej wspomnień, angażowaliśmy wszelkie rezerwy sił. „Jedziemy na randkę Mężu!” – zrodził się we mnie ognisty bunt, którego nie dało się już ugasić ani falą miłości do dzieci, ani głosem z tyłu głowy, wzywającym do pokory. „Dość pokory i dość poświęcania się! Chcę mieć trzy dni dla mojego Męża. Tylko dla niego!” – tupnęłam butnie nogą. Wcześniejszy gest Jacka był iskrą do działania: dostałam medalion na fotografię chłopców z dedykacją „Dziękuję za wszystko Iguś”…”Ja też Ci podziękuję, ale na moście Karola”.

Łukasz miał wziąć Michała na kilka dni…Mało. Dziewięć lat zajmowałam się dzieckiem, mam prawo w końcu porządnie odpocząć. Zadzwoniłam do mamy i spytałam, czy zaopiekuje się najstarszym wnukiem. Zgodziła się, dostałam w sumie z dziesięć dni bez Pępka Kosmosu. Były Mąż zabrał też nasze psy i zawiózł do Babci Uli. Została kwestia kocilli i Szymona. Kota przypilnowali sąsiedzi i zaprzyjaźniony chłopiec z domu naprzeciwka. A Szymon? Nie odpoczęlibyśmy, gdyby został pod opieką osób niedoświadczonych. Pojechał z nami – taki kompromis z życiem.

Zaczęliśmy od wyboru hotelu. „Tanio i z parkingiem” – to były dla nas priorytetowe kwestie. Jak ja nienawidzę szukania! Z pomocą przyszło eBooking.com Trzeba jednak bardzo dokładnie czytać oferty, żeby nie wykupić łóżka w pokoju ośmioosobowym, w kwaterze bez miejsc postojowych dla aut, albo na obrzeżach miasta. Hotel Jana był całkiem schludny, miał do dyspozycji (dodatkowo odpłatny) strzeżony parking oraz ogród dla gości. Białe łazienki pachniały czystością, brakowało tylko ręczników, ale to akurat przewidziałam. Zaproponowałam w recepcji język angielski do konwersacji, ale nawet po czesku można było dość dobrze zrozumieć rozmówcę. Rezerwacji dokonaliśmy z Jackiem przez internet, podając numer karty płatniczej, niepotrzebna była zaliczka. Za dwa noclegi i parking zapłaciliśmy od razu po przybyciu, na wypadek zagubienia portfela – taką mam zasadę od lat. W cenę wliczono śniadania: szwedzki stół, herbata, godna polecenia pyszna kawa z ekspresu. Bardzo dobry wybór dla osób, które muszą oszczędnie gospodarować finansami. Auto spaliło gaz na trasie o łącznej długości około 700 kilometrów, potem stało nieużytkowane, bowiem wszędzie przemieszczaliśmy się… pieszo.

Z Pragą wiążę bardzo ciepłe wspomnienia. Kiedy los postawił na mojej drodze Jacka, zrównoważony i czarujący mężczyzna obiecał zabrać mnie do stolicy Czech. Mnie i – co ważne – również moje dziecko…Nie bardzo wierzyłam w zapewnienia, w obietnice płynące z drugiej strony internetowego łącza. Ale Jacek słowa dotrzymał, a mały Michałek miał okazję pobawić się przez grubą szybę z niedźwiedziem polarnym w praskim zoo…

Pierwszy dzień randki był deszczowy. Znowu pada? To już była jakaś złośliwość losu! Poszliśmy na spacer mimo wszystko i zatrzymywaliśmy się pod wszelakimi zadaszeniami, gdy chmura mocniej się rozpruwała. Trampki miałam przemoczone na wylot…Czekając na jakimś przystanku, przypomniałam sobie zabawę z dzieciństwa. Siadałam niegdyś z najlepszą przyjaciółką Olą na murku i liczyłyśmy na przykład…wszystkie przejeżdżające niebieskie Polonezy i białe Fiaty 126p. Tym razem siedziałam w towarzystwie mojego najlepszego przyjaciela Jacka. On chciał liczyć Skody, ale szybko zrozumiałam, że zakpił ze mnie – spryciarz. Na początku byliśmy rozbawieni, ale pogoda z każdą chwilą psuła się coraz bardziej. Zabawa nie poprawiła nam humoru, bo deszcz nie miał zamiaru przestać padać i siedzenie stało się nużące. „Boże, czy Ty nie przesadzasz aby z tym wystawianiem mojej cierpliwości na próbę? Czy ja naprawdę nie zasłużyłam na odrobinę odpoczynku? Raz w życiu możesz się nade mną zlitować i pozwolić z Mężem spokojnie odsapnąć…” Najwyraźniej moje wywody – przepełnione patosem, w którym zawarłam całe swoje życiowe rozgoryczenie – pomogły. Chwilę potem chmury zaczęły się rozstępować na boki. „A więc jednak jesteś Boże…” – odparłam nieco zaskoczona zmieniającą się aurą. Przyjmijmy jednak, że był to zbieg okoliczności.

Hotel usytuowany był jakieś 3-4 kilometry od największych praskich atrakcji, pięć minut do najbliższej stacji metra Jirho z Podebrad. Nasz wyjazd był wysoce spontaniczny, nic wcześniej nie ustaliliśmy. I nawet nie chcieliśmy niczego planować…Szliśmy tam, gdzie poniosły nas nogi. Trzymaliśmy się za ręce i nie patrzyliśmy na zegarek, nie szukaliśmy żadnego transportu. Spacerowaliśmy nieśpiesznie w stronę starówki. Takiej Igi już nawet nie pamiętam: nie organizowałam, nie analizowałam, nie ustalałam planów awaryjnych. Niczego nie musiałam. Był mój ukochany Mąż, nasz synuś – zapatrzony we wszystko, co nowe, łapczywie chłonący bodźce. Nie było ważne nic poza tą chwilą.

Postanowiliśmy robić sobie wspólne fotografie przy wszystkich napotkanych zabytkach. Dość szybko spostrzegliśmy, że na każdym zdjęciu mamy dokładnie tak samo głupkowatą, rozanieloną minę, która była wyrazem naszej fascynacji sobą nawzajem oraz niczym nie ograniczanej wolności i skoncentrowaliśmy się jednak na podziwianiu starych gmachów. Ha ha ha. Niektórych nie umieliśmy zidentyfikować, przewodnik po Pradze nie był aż tak dokładny. Nieszczególnie chciało nam się go czytać – przyznaję.

Przed Muzeum Narodowym, pomnik świętego Wacława.

Przepięknie, bogato zdobiony budynek Opery.

Pobliska Brama Prochowa. Od XV wieku, wraz z dwunastoma innymi bramami, tworzyła system obronny miasta. Niegdyś przechowywano w niej proch strzelniczy.

Zabytek zdecydowanie lepiej prezentował się bez nas…

W drodze do centralnego punktu Starego Miasta mijaliśmy jeszcze kilka kościołów, w tym Kościół Marii Panny nad Tynem. Medalion pomiędzy wieżami został wytopiony ze złotego kielicha – symbolu ruchu husyckiego. (O Janie Husie pisałam już wcześniej przy okazji wycieczki do kolorowych jeziorek). Rosłą budowlę postawiono na miejscu romańskiego kościółka, została więc niejako wciśnięta pomiędzy kamienice.

Tutaj lepiej to widać.

Zaraz przed nami był Ratusz, a na nim stary zegar astronomiczny Orloj. Konstruktor – mistrz Hanus – został oślepiony, by dla nikogo nie wykonać już tak wyjątkowego mechanizmu. W zemście mistrz zatrzymał zegar i sto lat zajęło mędrcom ponowne uruchomienie tej precyzyjnej machiny. O pełnej godzinie ruchoma część Orloja przyciąga tłumy gapiów: pochód dwunastu rzeźbionych apostołów. My byliśmy zbyt zajęci patrzeniem sobie w oczy, by doczytać tę informację w publikacji o Pradze.

Nie nastawiliśmy się na zwiedzanie zabytków, zdecydowanie nie taki był cel naszej podróży. Warto jednak zatrzymać się dłużej przy tej kwestii. Wejście do kościołów na Starym Mieście jest płatne, przy drzwiach są kasy biletowe. Jacka i mnie to bardzo zaskoczyło. Nie umiem zdefiniować swoich uczuć, gdy chciałam – jak to mam w zwyczaju – podziękować Bogu za swoje szczęście, a nie mogłam swobodnie przekroczyć progu świątyni…Sześćdziesiąt pięć procent Czechów deklaruje ateizm, a kościoły stały się jedną z odpłatnych, turystycznych atrakcji. Poruszyło mnie to do bólu, naprawdę…”Wierzę w jeden, Święty, powszechny i apostolski Kościół”. Powszechny, czyli dostępny dla wszystkich niezależnie od płci, stanu, majątku, narodowości…

Snuliśmy się po bocznych uliczkach wokół rynku, aż Jacek wrzasnął z zachwytem – „Patrz jakie niebo!!!Ale byłby piękny zachód słońca nad Mostem Karola”. „To biegniemy, mamy blisko.” – gnaliśmy co sił w nogach w stronę różowej łuny, a Szymonek był nieco zdezorientowany zmianą tempa jazdy. Kółka wózka rytmicznie klekotały po chodniku, jeszcze jeden zakręt i jeszcze jeden…Niesamowita adrenalina. Zdążyliśmy dosłownie w ostatniej chwili! Ależ było pięknie!!!

Stalowe, kłębiaste chmury, piętrzyły się nad naszymi głowami, a niebo przybrało odcień od fioletowego, poprzez róż, aż do ognistej żółci. Zjawiskowo! Ten zachód słońca nie zapomnę do końca życia. I nie zapomnę spojrzenia mojego Jacka…Ostatni raz tak na mnie patrzył przed traumatycznymi narodzinami naszego upragnionego syna. Widziałam przed sobą zakochanego mężczyznę, widziałam szczęśliwego męża. Tak bardzo potrzebował mnie, a ja zagubiłam się gdzieś pomiędzy przytulnym urządzaniem naszego domu i ogrodu, a troską o sprawność naszych synów…Wzruszam się na same wspomnienie.

Szymon naprawdę tam z nami był, ha ha ha.  Ale to dziecko…jego charakter…to skarb, wielki dar od Boga. Swoją ciężką fizyczną niepełnosprawność znosi z olbrzymią pokorą, jest pogodny i niezwykle cierpliwy. Nieprzeciętnie inteligentny, wlepiał ślepia we wszystko, co nowe i nie skarżył się nawet wtedy, gdy powietrze nasyciło się wilgocią i chłodem. On jest ucieleśnieniem radości życia. Jeśli mówimy o szczęściu, po prostu da się nie wspomnieć o Szymku. To dziecko przyszło na świat, by nas wszystkich bardzo wiele nauczyć.

Do zmroku spacerowaliśmy po moście, aż chmura zaczęła znów na nas odrobinę siąpić. Jacka zachwycił widok bruku, który przypominał mozaikę złożoną z tysięcy luster. Ciekawa jestem, ilu mężczyzn zwróciło by na to uwagę. Może po prostu fotograficy widzą piękno tam, gdzie inni dostrzegają jedynie błoto i kałuże.

Wracaliśmy pieszo, więc postanowiliśmy orzeźwić się zimnym piwem pokrzywowym. Było zielone i bardzo smaczne. Sprawdziliśmy menu wielu restauracji i postanowiliśmy usiąść tam, gdzie grała muzyka na żywo. Kobieta miała niską barwę głosu i niesamowite poczucie rytmu. I choć nie przepadamy za jazz’em, to jednak z wielką przyjemnością wysłuchaliśmy kameralnego koncertu w restauracji Zlaty Dvor. Bardzo romantycznie i jakby…obok upływającego czasu, nieśpiesznie. Tykający zegar przestał nadawać nam rytm działań. Wszystko co trudne było daleko, gdzieś za polską granicą. A my byliśmy tu…

Och, rozmarzyłam się…Czas wrócić na ziemię. Beztroski wypoczynek jest możliwy, gdy wcześniej zapoznamy się ze zwyczajami panującymi w kraju, który zamierzamy odwiedzić. Warto zapamiętać: w Czechach napiwek najczęściej doliczany jest bezpośrednio do rachunku. Jeśli kelnerzy nie dostaną wynagrodzenia za obsługę, mają prawo się o nie upomnieć (kwota nie mniejsza niż 10 procent ceny posiłku). Koncerty również są dodatkowo płatne, choć nigdzie nie ma żadnej informacji na ten temat. Niewiele osób też wie, że na Starym Mieście nie kupi się produktów, którymi jesteśmy w stanie się nasycić. Wędlina, pieczywo, sery? Nie ma. Cena czterech bananów i dwóch jabłek…ponad dwadzieścia złotych. Jeśli wyprawa jest niskobudżetowa, prowiant należy zabrać ze sobą z Polski, albo jechać na obrzeża miasta do marketów.

Do hotelu dotarliśmy koło północy. Droga powrotna dała nam sposobność do niezwykle szczerej rozmowy.

***

17 thoughts on “Praga część 1

  1. Czasem nawet mając mało mozna wygospodarować na fajny wyjazd, sama się o tym przekonałam, wystarczy np ubrania kupować w uzywanych – juz mega oszczędność przy dzieciach i jest za co wyjechać. Ale niektorzy kupują tylko oryginalne zabawki, ubranka i potem zastanawiaja się skad ktos mial na wyjazd. Wlaśnie z inteligentnego gospodarowania :).
    tak więc nie rozumiem komentarza pani Agi.

    1. Przeciez to nie byla krytyka tylko wlasnie komentarz. Niektorzy ledwo daja rade zapewnic swojej rodzinie byt.I to nie dlatego ze nie maja nawyku intelligentnego gospodarowania. Po prostu ledwo daja rade przezyc do 1 go. naprawde nie maja juz jak sciac wydatkow. Mieszkamy za granica czesto slysze prosby o pomoc w znalezieniu pracy od znajomych z Polski. Znam ich dlugo I wiem ze nie metki I’m w glowie. Najczesciej pograzyl ich kredyt we frankach.Dlatego uwazam ze to szczescie ze Pani Iga moze sobie pozwolic na taki wyjaxd. Nie wiem co Pania tak wzburzylo w mom komentarzu

        1. A ja uważam że komentarz jest trochę nie na miejscu bo brzmi: wstydźcie się że macie bo inni nie mają. A wydatki się nie ścina jak nie ma z czego tylko zarobki się pomnaza jak się ma głowę, bo Iga sama robi wiele rzeczy dla innych, handel wymienne , sprzedaje coś by kupić coś innego itp. Więc trzeba mieć głowę do tego i tyle. A nie płakać „ojej ja biedna a oni jeżdżą mercedesem.”a jak się nie da lub nie chce to nie narzekać. A co do załatwiania ludziom pracy to następny dowód na ludzki nieogar. Sami nie mogą się zgłosić do agencji pracy tylko…jade, tam mi muszą pomóc bo to rodzina.

  2. A co jeśli pomimo tych wszystkich starań dalej się jest pod kreska? Niektórzy się starają biorą extra prace a ogrom wydatków po prostu ich przerasta.Mam wrażenie ze Pani lekko gardzi osobami biedniejszymi bo są nieogarnieci i sobie nie radzą.nie są obrotni nie potrafią zdobyć dodatkowych środków.i jeszcze mają czelność narzekać albo prosić o pomoc.ja wbrew pozorom nie mieszkam w uk i nie zalatwiam patologicznej rodzinie prscy na zmywaku )))A może po prostu źle odczytuje pani wpis.Ja kiedy wyzedzam na wakacje kupuje auto itp zawsze myślę że mam szczęście bo wiem ze mogło by nie być tak różowo.dlatego tak napisałam do pani Igi. Myślę że najwyzsza pora skończyć ten wątek bo to chyba nie chodzi o kłótnie w komentarzach)) Pani Iga odpisała ze wie o czym mówię i to mi wystarczy

    1. Kobieto, ja osobiście przez wiele wiele lat żyłam pod kreską, nie raz miałam 500 złoty na przezycie miesiąca z małym dzieckiem do teraz odmawiam sobie wiele rzeczy żeby syn mógł uprawiać sport który kocha a tani nie jest, mam dwie pary butów itp. więc wypadało by najpierw wiedzieć a potem oceniać, tak samo jak Pani oceniła że rodzina Igi ma kasę i ja stać a innych nie. Ja nigdy nie narzekałam mimo że jestem z biednej rodziny i nie mam za wiele ale umiem się dzielić a to wraca… No i najważniejsze umiem ciężko pracować nieraz po 16 godzin dziennie by mieć a zaczęłam jak miałam 15 lat.

      1. Mnie zawsze fascynują rozmowy, gdzie obie strony mają racje ale kłócą się o to, która bardziej 😀 Każdy z Was ma słuszne spostrzeżenia. A ja dziękuję Bogu, że po tylu bardzo wyczerpujących latach przyszedł moment, w którym mogłam w końcu „wsiąść do pociągu byle jakiego”.

      2. Skoro rodzina Igi wyjechala to logiczne ze ich stać .przecież nikogo nie okradli nie zostawili zadłużonego mieszkania itd. ))) Pisze Pani ze czasem musi sobie czegoś odnowić ze względu na dobro syna.a kiedy ja napisałam ze znajomi sobie nie radzą „kazała” im pani przestać narzekać i zakasac ręce do pracy.czyż to nie podobna sytuacja)) niestety widzę ze naszych poglądów nie da się pogodzić dlatego pozdrawiam i życzę miłego wieczoru.

  3. Witam, miał być koniec wątku ale jednak cos jeszcze dopisze. Doskonale rozumiem Age, która napisała pierwszy komentarz bo miałam dokładnie takie samo przemyślenie….. To absolutnie nie jest zazdrość, żal, czy cokolwiek takiego, ale stwierdzenie faktu, niech sie cieszy kto moze z jednego urlopu jechać na drugi. Realia sa rożne i często absolutnie nie ma to nic wspólnego z zaradnością! Mamy trójkę malych dzieci, pracuje maz, niezłe zarabia ale przy kredycie na mieszkanie i codziennych wydatkach na życie dla 5osobowej rodziny (żyjemy oszczędnie, ubrania kupuje na ciuchach albo dostaje od rodziny, szyje, przerabiam, sprzedaje i wymieniam rzeczy, ciuchy i itd, które niejednemu jeszcze służyć bedą), czasem nie ma już czego odłożyć. Nie można nam zarzucić braku zaradności, ale na wspólne wakacje w tym roku nie mogliśmy sobie pozwolić, i mysle, ze wielu jest takich jak my. Nikomu nie zazdroszczę, bo jestem szczęśliwa mając to co mam, ale popieram komentarz Agi!!!

  4. wyglądacie bajecznie 🙂 cieszę się, że mogliście spędzić trochę czasu „sam na sam” – czasem potrzebne są takie dni dla dobra małżeństwa. Cieszy mnie również, że w końcu lepsze finansowe czasy dla Was nastały 🙂 Jesteś dla mnie osobą godną naśladowania – jak każdy, który mimo przeciwności losu potrafi odnaleźć szczęście 😀

Skomentuj ~Aga Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *