Z ŻYCIA WZIĘTE

Pompeje

Michał odrabia lekcje z wyuczoną pokorą i szczerą niechęcią. Ożywia się zaraz po tym, jak spakuje plecak do szkoły na kolejny dzień. Przynosi wtedy samodzielnie wypożyczone z biblioteki książki, globus, zadaje milion pytań. Dziś zafascynowany erupcją Wezuwiusza w 79 roku i skamieniałymi ciałami ofiar mieszkańców Pompei sprzed prawie 2 tysięcy lat. Na zdjęciu zasypany popiołami pies. Niesamowity!

Zdjęcie użytkownika Kurlandia.
 – Jak ma otwartą buzię, to pył dostał mu się też do środka?
– I on zamienił się w kamień?
– A serce może skamienieć?
– To było prawie 2 tysiące lat temu?
– A gdzie to było? Włochy są tu, gdzie but (pokazuje na globusie).
– A gdzie jest największy wulkan na świecie. Pokaż mi!
– A czemu nie ma zdjęcia? Chcę go zobaczyć!
– A jak ksiądz potrze czoło w środę, to bierze popiół z wulkanu?
– A jak daleko lawa płynie?
– A w Polsce są wulkany?
W pół godziny ogarnęliśmy kilka stron książki, przegrzebaliśmy internet, odpalałam filmiki na Youtube. Wcześniej w szkolnym podręczniku męczył dwie strony A4 na temat tego, jak zwierzęta kąpią się w błocie, by usunąć pasożyty. Wołem zaciągałam go wczoraj do nauki.
Kupię Michałowi na urodziny porządny mikroskop, wiele preparatów można wykonać samodzielnie, lub kupić za nieduże pieniądze w internecie. Pewnie zaprzyjaźniony weterynarz uzbiera pchłę czy kleszcza dla Michałka. Wtedy to syn mnie będzie prosił o opowieści – jestem o tym absolutnie przekonana! Będzie miał oczy jak spodki, pasożyty w dużym powiększeniu wyglądają bowiem jak mityczne stwory. Rozbudzona fascynacja światem sprawia, że dziecko samo sięga po książki i chce się uczyć. Tylko tę wiedzę trzeba serwować dynamicznie, z pasją. Podstawa programowa zarzyna chęć uczenia się nawet w moim ciekawskim Michale. Syn woli dotykać świat, a nie poznawać go z perspektywy obrazka. Często się nudzi – po prostu. Postanowiliśmy założyć księgę wiedzy i wpisywać tam najciekawsze informacje. To będzie taki pamiętnik wspólnych rozmów o świecie.
Nasza szkoła jest przyjazna, nauczyciele życzliwi. Starają się, realizują jednak narzucony im schemat edukacyjny. Z drugiej strony…Opór stawiany jest przez niektórych rodziców. Pamiętam, jak w pierwszej klasie padła propozycja wyjazdu na wzniesienie zwane Ślężą. To byłaby fantastyczna lekcja biologii! Można by dzieciom rozdać lupy, wziąć polaroida i zrobić atlas napotkanych roślin i żyjątek. Na szczycie planowane było ognisko z kiełbaskami. Niestety, „dzieci by się zmęczyły”…Ja tego zwyczajnie nie rozumiem.
Na Ślężę wchodził niegdyś trzyletni Michał.
Zaczynam dostrzegać bardzo wyraźnie, że sposób przedstawiania wiedzy jest kluczowy, gdy chcemy zaszczepić w dziecku chęć do nauki. Więc jeśli pojawiają się pierwsze trudności w szkole, może warto spróbować opowiedzieć o trudnym zagadnieniu w mniej sztampowy sposób? Widzę, że należałoby podjąć tę próbę.
***

3 thoughts on “Pompeje

    1. Cudownych mamy rodziców… Nie ma co… Zamiast zaszczepiać w dzieciach zdrową pasję odkrywania świata, skazujemy je na suche i mdłe treści przyswajane w szkole. Ale tak łatwiej i prościej, a przede wszystkim wygodniej 🙁

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *