Bez kategorii

Pizzerinki pod szpital

   Jesteśmy z Jackiem bardzo zorganizowani. Dostaję informację, o której jest jego pociąg z pracy i w tym czasie ruszam autem z Michałkiem w stronę szpitala. Nasza trójka spotyka się na parkingu i jedno z nas idzie do Szymona, drugie na plac zabaw ze starszym synem. Potem się zmieniamy.

   Mam ze sobą kolację dla Narzeczonego, sam obiad już mu nie wystarcza, gdyż za długo jest w pracy. Kiedyś spontanicznie wzięłam ze sobą wieczorne jedzenie dla Jacka. Widząc jak bardzo był głodny, postanowiłam uczynić z tego codzienny rytuał. Nawet więcej nie pytałam, czy mam coś naszykować do szpitala. I tak wiem, że zostanie to zjedzone z apetytem.

   Pamiętam jeden dzień, gdy mój Jacek był bardzo zmęczony…Wziął pakunek z poczęstunkiem i powiedział, że strasznie chce mu się pić. Wyciągnęłam z torebki naszykowany dla Niego w domu napój. Był zaskoczony, że nawet o tym pomyślałam. Może to był drobiazg, ale mina Jacka…bezcenna. „Ale Ty jesteś kochana!” – powiedział czule.  A mi się chce dbać i zabiegać o Niego, bo jego podziękowanie jest dla mnie największą nagrodą za wysiłek. A może nawet nie samo podziękowanie, tylko to „coś” w jego oczach, nie potrafię tego nazwać. Zwyczajnie widać, że czuje się kochany. Okazuję mu takie zainteresowanie, jakim sama chciałabym być obdarzana. I jestem! To właśnie jest w nas cudne…

   A dziś naszykuję Narzeczonemu kawę z mlekiem. Oczywiście można ją kupić w automacie. Ale…ale ta kawa przywieziona z domu będzie przez Jacka doceniona. Może ciężko Wam w to uwierzyć, ale u nas tak jest. Żyjemy w swoim „Matrixie” jak to nazywają niektórzy, ale dla nas to świat realny, bo realne jest nasze szczęście, uśmiech na twarzach i poczucie spełnienia. Nie ma dla nas znaczenia, jak oceniają to inni. Nam udało się założyć taką rodzinę, w której my czujemy się szczęśliwi i Michałek ma właściwy przykład. Żeby jeszcze Szymon wrócił do zdrowia to już znowu czułabym jak dawniej, że mam niemal idealne życie…Ech ten nasz maleńki chłopczyk…Morze łez wylałam nad jego losem.

   Do ulubionej kawy Jacka upiekłam dziś szybciutko pizzerinki z pysznym, żółtym serem. To takie bułki dość mocno doprawione, które smakują równie wyśmienicie na zimno, co na ciepło. Potrzebne były:

odnaleziony entuzjazm
30 dag mąki pszennej
20 dag mąki krupczatki
1 paczka drożdży instant
2 jajka
2 łyżki oleju
ciepła woda
żółty ser
sól, pieprz, cukier, oregano, bazylia
keczup

   Mąki wraz z jajkami, drożdżami i olejem zagniatamy w dość luźne ciasto dzięki ciepłej wodzie. Nie zapominamy dodać łyżeczki cukru, gdyż drożdże lepiej wyrastają oraz soli, pieprzu i oregano. Mąka po nasiąknięciu wodą stwardnieje, więc trzeba mieć to na uwadze, by nie zrobić zbyt zwartego ciasta. Odstawiamy miskę na chwilę, kwadrans wystarczy.

   Ciągnące się ciasto obsypujemy mąką, żeby się nie lepiło do rąk i formujemy bułki o dowolnym kształcie. Muszą być płaskie na kilka milimetrów (około siedmiu), bo potem podczas pieczenia dwu- lub trzykrotnie nam urosną do góry. Oblewamy je keczupem, obsypujemy oregano i bazylią i nakładamy 2 – 3 plasterki sera. Bułki pieczemy na papierze, żeby nam nie przylgnęły do blachy w temperaturze 180 stopni. Czas 15 minut. Tak, żeby upiec a nie wysuszyć na skwarek ciasta. Jeśli potrzymamy zbyt długo w piekarniku to również ser bardzo się wypiecze i stwardnieje na skorupkę.

  

   Z jednej porcji wychodzi 6 dużych bułek. Można zjeść je od razu, poczekać aż przestygną i ser lekko stwardnieje albo pokroić na plastry i zjeść z szynką. Też będzie pycha.

  

   Smacznego!

***

  
  

  

  

  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *