KREATYWNIE

Pierwsza praca. Bransoletki z gumek.

Michał ochoczo zrobił bransoletki dla wszystkich dzieci z grupy przedszkolnej. Kilka sztuk ozdób zrobiłam też ja, bo to zwyczajnie świetna zabawa i odprężający relaks. Michał odziedziczył jednak po mnie charakter: chętnie robi coś dla innych, nie dla siebie. Wpadłam więc na pomysł, by wymieniał swoje bransoletki na drobniaki. Chodziło mi również o uzmysłowienie dziecku, ile pracy trzeba włożyć, żeby zdobyć kilka złotych. Tak właśnie syn może oszacować wartość pieniądza. Często mnie pyta czy dziesięć – dwadzieścia złotych to dużo czy mało. Teraz będzie mógł sam ocenić. To miał być eksperyment, żeby zająć syna na długie godziny (poskromić nadpobudliwość ruchową), a jednocześnie wytłumaczyć mu, że rodzice muszą włożyć sporo energii i czasu, by on dostał kolejną bzdurną paczkę Lego, której elementy potem walają się po dywanie i są przypadkowo wciągane do odkurzacza…Łatwo się prosi o kolejny prezent, nie zdając sobie sprawy z wyrzeczeń, które towarzyszą zakupowi.

Badając zainteresowanie wytworem rąk naszego syna, rzuciłam hasło w jednej z grup na facebook’u – – i odzew Mamusiek mnie rozbroił. Dziewczyny bardzo chciały, by nasz syn znalazł rynek zbytu dla swoich plecionek. Jest już sporo chętnych. Michałek zbiera na wymarzone wyjście do kina i robi bransoletki na konkretne „zlecenie”. A jak wystarczy kupi „Loja w zielonym aucie z Nińdżia Szpińdzitsu” – teraz żeby rozmawiać z synem muszę prosić o pomoc Wujka Google. Ha ha ha. Co ważne, syn robi bransoletki sam z myślą o danej osobie i rozwozi swoje ozdoby do „klientów”.

Wczoraj Jacek zabrał syna do miasta przy okazji załatwiania jakiś formalności w banku, a w drodze powrotnej Michał odwiedził Panią Martę i wręczył jej dwie szerokie tęcze z biedronkami dla czteroletnich bliźniaczek. Syn musi przejść cały ten proces od tworzenia, poprzez pakowanie i dostarczanie towaru, aż do wydawania „zarobionych” monet. To ma być jego lekcja życia.

Ostatnio wstał podekscytowany: „Mamo, śniło mi się, że dałem Pani branzoletki, a Pani mi dała dwadzieścia złotych” – opowiadał rozentuzjazmowany. Dwadzieścia złotych już ma.

Zanim zostanie podniesiony larum jacy to my jesteśmy wredni rodzice, ha ha ha, przytoczę sytuację z mojego wczesnego dzieciństwa. Ciocia Dana – na szczególną prośbę – narwała mi kopru z ogrodu, a ja poszłam z przyjaciółką Olą na targ i sprzedawałyśmy swój towar same, bez jakiejkolwiek pomocy dorosłych. Był strach, było podniecenie. Kilka monet starczyło na lody pod głubczyckim kościołem. Nauczyłam się jednak czegoś bardzo cennego: odwagi w relacjach społecznych. No i tej przebojowości, która towarzyszy mi całe życie.

Teraz wiele się mówi o bezstresowym wychowaniu. Nie wolno dzieci bić i na nie krzyczeć, często nie poświęca się ich wychowaniu wiele czasu, a maluchy „hodowane” są przed ekranami tabletów, laptopów i telewizorów. Kiedy, jak mają dobrze ukształtować swój charakter? Dzieci nie mają wpajanych podstawowych wartości jak szacunek do innych ludzi i pracy. Chciałabym uchronić Michała przed zdziczeniem – lepsze określenie nie przychodzi mi do głowy. Niech pracuje, oczywiście w miarę możliwości niespełna ośmiolatka. A On chce, to jest ważne! Dziś wstał o siódmej rano. „Czemu łazisz po domu i budzisz ludzi” – syknęłam. „Bo ja chcem zrobić branzoletkę”…

***

15 thoughts on “Pierwsza praca. Bransoletki z gumek.

  1. Super!
    A czy Michał nie ma szkolnego bankowego konta SKO? Byłam przeciwna, dla mnie to była kolejna namowa banku na naciąganie na kasę, ale teraz widzę jak super to działa – córka (9 lat) z zapałem obserwuje swoje konto, wpłaca tam swoje oszczędności oraz zarobione pieniądze (Córka hoduje patyczaki, pomagam jej sprzedawać małe osobniki). Bardzo fajny wstęp do prawdziwej bankowości, której w przyszłości dziecko nie uniknie. No i pieniądze tak szybko się nie rozchodzą jak ze skarbonki;)

  2. wow to już masowa produkcja 🙂 fajnie że załapał o co w tym wszystkim chodzi jak zaplatać aby wyszło i jak te małe gumeczki zaciągnąć na siebie tym małym szydełkiem świetna zabawa i ćwiczenie rączek oraz cierpliwości aby utrzymać nerwy na wodzy kiedy nie zawsze wychodzi.
    Ostatnio byłam na weekendzie na małym urlopie w pensjonacie i było bardzo dużo rodzin z małymi dziećmi, w sobotę był bardzo ważny mecz Ligi Mistrzów więc tatusiowie wiadomo przed telewizor, moje dzieci aktywnie spędzają czas i świetnie bawiły się na świeżym powietrzu a potem w piłkarzyki, widząc to inne dzieci chętnie dołączyły do wspólnej rozgrywki, jakie było moje zdziwienie że za moment wparadowały odstawione mamuśki wyganiając dzieci do pokoju bo one idą „na miasto” a na protest bawiących się dzieciaków odpowiedziały żeby dzieciaki poszły grać w piłkarzyki na tablecie do pokoju kiedy krzyki dzieci zgasiły mamusie te spoglądając na mnie wpadły na pomysł abym przypilnowała ich dzieci podczas zabawy. po paru minutach wpadł jeden z tatusiów zaganiając dzieciaki do pokojów a płacze i krzyki maluchów że one chcą w piłkę pograć i mecza dokończyć skwitowali „na tablecie macie piłkarzyki” po czym cały pensjonat zagłuszył płacz i żal tych dzieci, stałam zszokowana całą sytuacją bo dzieciaki miały max 5-6 lat najmłodsze chyba z 2 bo jeszcze mówić nie umiało, żal mi rodziców co będzie za lat kilka jak już dla świętego spokoju dzieciom elektronikę podtykają pod nos, czy naprawdę dla młodych rodziców ważniejsza jest własna zabawa niż rozwój swoich dzieci? i to jeszcze na weekendowym rodzinnym wyjeździe ?!? a może ja jestem zbyt staroświecka i nie znam się na nowych trendach wychowawczych 🙁
    p.s. a jeśli chodzi o szacunek tamte dzieci nie miały żadnego, robiły co chciały za przyzwoleniem swoich rodziców łącznie ze zdejmowaniem jedzenia z talerzy innych wypoczywających pensjonariuszy na ogólnej stołówce gdzie biegały podczas posiłków

  3. Sama pamiętam jak w wakacje wyjeżdżało się na wieś do babci. Wstawało rano, zabierało kanapki, jechało pociągiem i zbierało jagody w lesie. Od komarów nie można było się odgonić, ale cóż to była za frajda jak później ciocia sprzedała dary lasu na Kleparzu w Krakowie. Pieniążki wówczas miały zupełnie inną wartość dla tak młodej osoby.
    To prawda, teraz rodzice „kupują” sobie spokój wymyślnymi gadżetami. Oczywiście nie wkładam wszystkich do jednego wora. Sama mam dziecko niepełnosprawne i jak słyszę, że ludzie płacą za terapię Montessori, to mnie najzwyczajniej skręca. Przecież budowanie namiotów z koców, zabawy w sklep, gdzie pieniądze były z liści bzu, pieczątki z ziemniaków. Nad morze brali nam jedną lalkę i piłkę, a potrafiliśmy się bawić cały dzień na świeżym powietrzu z dziećmi, które przywoziły worki zabawek, z których oczywiście nie korzystały.
    Życzę wytrwałości i cierpliwości w wychowaniu Bąbelków. :))

  4. Mój 9 letni synek też szalał z gumeczkami i również sprzedawał je za grosze kolegom i koleżankom z podwórka,zarobione pieniążki wydał na grę planszową 🙂

    Nawiązując do wypowiedzi Faci – często w sezonie wiosenno jesiennym gdy tylko pogoda pozwala wyjeżdzamy z chłopcami 9 i 12 lat pod namioty ,chłopcy to uwieliają ,szaleją od rana do nocy na dworze zachęcając inne dzieci do wspólnej zabawy i niestety bardzo często pytają nas rozczarowani jak to możliwe że dzieciaki na biwaki zabierają laptopy i wolą przed nimi siedzieć niż ,,zwiedzać świat,,? odpowiedzi nie znam 🙁

    1. moje dziecko też tego nie rozumie, że sąsiadów dzieciaki po paru minutach zabawy biegną do domu na swoje tablety albo siedzą całymi dniami przed bajkami, więc często bawimy się sami a że śmiechu i radości nie ma końca po jakimś czasie przybiegają inne dzieci z sąsiedztwa widząc fajną zabawę

      1. Ja już zauważyłam to lata temu na placach zabaw. Jeszcze Szymka nie było. Zapierdzielałam z Michałem na ślizgawce, huśtawkach. A inne Mamuśki ple ple ple na ławeczkach plotkowały. Wszystko było by ok, gdyby nie to, że inne dzieci dołączały się do nas i robiłam za niańkę całej gromadki dzieci. A ja byłam nie mniej zmęczona niż te matki. Naprawdę nerw mi momentami strzelał, że sobie siedzą na dupskach, a ja zasuwam z połową podwórka. Ale czego się nie robi dla dziecka…

        1. e to u nas jest lepiej zawsze któraś przybiegnie żeby popilnować na chwilę jej dzieciaka bo ona tylko skoczy po coś do domu i co? wraca po ponad godzinie z wymalowanymi paznokciami „ooo dziękuje, skorzystałam z chwili i sobie manicure zrobiłam” inny ojciec podrzucił mi kiedyś swoje dzieciaki na 2 godziny bo musiał coś załatwić a miała je pilnować babcia no ale musiała pilnie do lekarza pójść a to wiadomo terminy zapisy itp więc się zgodziłam a że 2 godziny minęły dwa razy zaciekawiona zapytałam dzieciaków gdzie ta ich babcia miała zaraz wrócić a one mi szczerze „no babcia u fryzjera robi się na bóstwo a potem miała iść do kosmetyczki bo jutro idzie na dancing z panem Heniem” i faktycznie wróciła odstawiona. Przestało mnie obchodzić czy w potrzebie czy nie więcej sąsiadów i znajomych dzieci nie pilnuję

          1. dokładnie tak, tym bardziej jak widać że nie ma rewanżu z drugiej strony tylko wykorzystanie okazji
            no chyba że Wasze dzieciaki ale to inna inszość ;P te bardzo chętnie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *