Spodziewałam się, że maj przygniecie nas ilością obowiązków. Przygotowania do komunii Michałka są bardzo absorbujące i nie mamy możliwości, by wyrwać się w Sudety choćby na jeden dzień. Nie oznacza to, że nie szukamy ciekawych aktywności w najbliższej okolicy. Zawsze staramy się, by nasze wyprawy były niskobudżetowe, a zabieranie własnego prowiantu pozwala znacząco obniżyć wydatki. Poszukuję więc przepisów na dania i przekąski, które będą nam towarzyszyć w podróży. Tak trafiłam na domowe paluszki do dipów i poznaliśmy doskonały smak włoskich grissini.
Poniższe składniki odmierzyłam trzykrotnie, by nie trzeba było potem racjonować naszych chrupajek:
- półtorej szklanki mąki,
- łyżka oleju,
- łyżka oliwy,
- łyżeczka soli i cukru,
- 2-3 g drożdży suchych,
- pół szklanki ciepłej wody,
- przyprawy
Zrobiłam zaczyn z drożdży, odrobiny letniej wody i cukru. Poczekałam, aż „ruszy” i dodałam pozostałe składniki, które dobrze ze sobą połączyłam. Wykorzystałam rozmaryn, czarnuszkę i kminek oraz oregano i bazylię, które nadały unikatowy smak wydzielonym porcjom ciasta. Pozostawiłam je następnie do wyrośnięcia w cieplejszym miejscu i nakryłam bawełnianą ściereczką. Ciasto musi nieco zwiększyć swoją objętość (ale nie przerosnąć)! Walce uformowałam dłońmi i pozostawiłam na blaszce natartej oliwą do dalszego rośnięcia. Napęczniałe paluchy należy piec w temp. 180 stopni do znacznego zarumienienia.
Jeśli grissini spędzą zbyt mało czasu w piekarniku, ich środek pozostanie wilgotny i przekąska nie będzie chrupiąca. Najsmaczniejsze paluszki to takie, które są cienkie, wypieczone i przesuszone. Można je dodatkowo posmarować białkiem i oprószyć solą przed wsadzeniem do piekarnika.
Doskonałe do podgryzania gdzieś pomiędzy sycącymi kanapkami z kotletem mielonym, a gorącym rosołem z termosu.
***