Bez kategorii

Ojcowie i syn

   Wychowywanie dziecka po rozpadzie małżeństwa jest bardzo trudne. Zdarza się, że małżonkowie wykorzystują wspólne potomstwo jako narzędzie zemsty, nie licząc się z uczuciami Małego Człowieka, dla którego rozpad rodziny był i tak wystarczającą traumą.

    Mimo naprawdę dramatycznego ostatniego półrocza mojego małżeństwa zdecydowaliśmy się z ojcem Michała na szybki rozwód bez orzekania o winie. Synem nie chcieliśmy dysponować na wyłączność, jednak sąd ograniczył prawa ojca do ogólnego wglądu w edukację i leczenie dziecka. Pomimo niekorzystnego wyroku dla biologicznego ojca może on dzwonić kiedy chce, przyjeżdżać wedle uznania (oczywiście zapowiedziany) a nawet, mimo niepełnosprawności Michała, zabierać go do siebie. Ja się na to bez problemu zgadzam. Inna sprawa, na ile były mąż z tej możliwości korzysta…

   Ma do nas dwie i pół godziny jazdy, pojawia się co 4-6 tygodni. Raz nie było go dwa miesiące…Od maja zeszłego roku prosiłam, żeby przyjechał po dziecko i zabrał je na 3 dni, udało się to dopiero dwa tygodnie temu…Całe przedłużone wakacje (zabraliśmy dziecko przed czasem z przedszkola) zorganizowaliśmy synowi sami. Był nad morzem, dwa razy w górach, nad jeziorami, sami zawieźliśmy też Michała do jego ojca (moja mama mieszka kilka kilometrów dalej) w odwiedziny. Dlaczego tak się dzieje?

   Tu trzeba zagłębić się w osobowość mojego byłego męża…Trudno mi o tym mówić, gdyż nie chciałabym o kimś rozmawiać bez jego wiedzy, ale postaram się być bardzo sprawiedliwa w swojej ocenie…W oczy powiedziałabym mu dokładnie to samo. Z resztą, nie raz tak zrobiłam…

   Kiedy Michał leżał 7 miesięcy w szpitalu, na wsparcie męża mogłam liczyć. Całe swoje zaangażowanie skierowaliśmy w stronę dziecka i jako rodzice stanęliśmy na wysokości zadania. Po powrocie do domu okazało się, że inaczej postrzegamy tworzenie więzi rodzinnych. Męża nie było nigdy. Ani w dzień ani wieczorem. Uciekał w pracę, zawsze miał „kupę roboty” a na spacery z dzieckiem i plac zabaw chodziliśmy wiecznie z Michałem sami. Próbowałam o tym rozmawiać. Prosiłam, żeby mąż wydzielił nam czas w tygodniu, kiedy będzie tylko dla nas. Marzył mi się rodzinny spacer w niedzielę, gdzie będziemy prowadzić wózek i trzymać się za ręce. Niedzieli nam nie ofiarował, bo przecież jak zwykle miał tę swoją „kupę roboty”. Potem prosiłam o 3 godziny w tygodniu…O jeden 30 minutowy spacer…Pamiętam, że sfrustrowana wymogłam na mężu wyjście w niedziele do lasu, doszedł do zakrętu i wrócił…do pracy. Wspólna wędrówka trwała 4-5 minut. Mój mąż po prostu taki był, nie potrzebował do szczęścia bliskości drugiego człowieka…A ja tak.

   Czy kocha Michała? Na swój, specyficzny sposób tak. Ale nie jest to miłość okazywana przez poczucie bliskości, przez codzienną troskę. Jest to zainteresowanie w wyznaczonym przez ojca Michała czasie, czyli co kilka tygodni parę godzin spędzonych z dzieckiem. To mu wystarcza, nie stara się o więcej, rzadko dzwoni. Podobnie traktował mnie kiedyś. Nasze małżeństwo nie miało racji bytu a moja frustracja przerodziła się w agresję i desperackie próby zwrócenia na siebie uwagi męża. W końcu poddałam się. Michałowi też zdarzyło się powiedzieć do ojca -„Pan”…

   W sytuacjach kryzysowych mój były mąż zachowuje się naprawdę tak, jak dziecko mogło by tego oczekiwać. Przyjechał na operację Michała, pomógł mi wraz z Teściową przetrwać trudny okres rekonwalescencji. I tak jest zawsze, gdy pojawia się jakiś problem. Mogę na niego liczyć, nie przeczę. Opłaca też Michałowi zajęcia integracyjne i logopedyczne (ponad to, co nakazał sąd). Kiedy wydajemy fortunę na leki Michała to zawsze wspomaga finansowo. W ten sposób potrafi okazać troskę. Tylko tak potrafi. Ale to bardzo wiele, bo zapewnia Michałowi zajęcia, których my nie bylibyśmy w stanie opłacić. Biernie wspomaga rozwój Michała, daje mi jednak narzędzia do pracy z dzieckiem. I naprawdę to doceniam.

   Jest to to ojciec, na którego można liczyć, gdy Michałowi dzieje się krzywda. Nie potrafi jednak dzielić z drugim człowiekiem radości i trosk dnia codziennego. Po prostu nie umie…

   Michał ma 4,5 roku a biologiczny ojciec boi się zająć synem samodzielnie. Muszę być wtedy w pobliżu, a najczęściej opiekę sprawuje wspólnie z Babcią „Ijisią”. Jest nieporadny w prostych czynnościach jak przewijanie czy ubieranie dziecka. Najgorsze jest jednak to, że Michałowi nie wyznacza żadnych granic. Dziecko nie ma jasnego komunikatu co jest dobre a co złe, może robić zatem wszystko co chce. Kiedy próbuję o tym rozmawiać jestem zbywana żartami, że widują się tak rzadko, iż chcą ten czas spędzić najprzyjemniej jak się da. Czasami tracę granice pomiędzy jego byciem „ojcem” a „Świętym Mikołajem” co kilka tygodni. Nie pomaga tłumaczenie, że dziecko powinno mieć spójne zasady u wszystkich. Że to my – rodzice – go wychowujemy i musimy pokazać, jak właściwie się zachowywać. Wszystko na nic, zagryzam więc zęby…Radość dziecka jest dla mnie ważniejsza.

   Na szczęście Michał jest coraz starszy i zaczyna rozumieć, że Babci i Ojcu można wchodzić na głowę, a rodzice są wymagający, choć i czułości oraz pieszczot nigdy nie poskąpią. Kiedyś po każdej wizycie Ojca mieliśmy kilka dni traumy. Michał chciał nami rządzić, nie przyjmował do wiadomości żadnych komunikatów. Trzylatek chciał nam rozkazywać…Tatuś „Mikołaj” wyjeżdżał, a zostawał ten wymagający i konsekwentny – Jacek.

   Najpierw w oczach dziecka był „Siatkiem” (bo Jacek było zbyt trudne do wypowiedzenia). Człowiekiem, który wprowadził ład do domu, który ograniczył nadmierną swobodę dziecka. Był „negatywnym” przeciwieństwem biologicznego ojca. Coś kazał, czegoś nie pozwolił. Niemal wróg.

   Pierwsze miesiące wspólnego życia były koszmarem. Michał agresją reagował na wszelkie próby podporządkowania go sobie. Zniknęły osoby, którymi Michałek dyrygował i nie chciał przyjąć do wiadomości, że to my – rodzice – wyznaczamy zasady. Do tego dochodziły ciężkie zaburzenia integracji sensorycznej. Dziecko pobudzało się do granic możliwości: kopało nas, gryzło, pluło na nas zawsze wtedy, gdy nie mogło wymusić własnego zdania. Czyli praktycznie codziennie. Dziwię się Jackowi, że nas wtedy nie zostawił. Naprawdę, szczerze się dziwię. Doprowadzona do granic wytrzymałości skorzystałam z porady psychologa. Trafiliśmy na genialną specjalistkę.

   Wytłumaczyła nam, że popełniam jeden, ale ogromny błąd. Skupiam się na niepełnosprawności syna, na organizowaniu mu każdej chwili. A tego wszystkiego oczekiwałam też od partnera, bo przecież „wziął nas razem w pakiecie”. Tymczasem Michał był już niepełnosprawny w stopniu lekkim, kazano nam dać mu większą swobodę spędzania wolnego czasu. Swobodę inaczej rozumianą, niż za dawnych czasów. Miałam zajmować się dzieckiem 1-2 godziny dziennie. Pozostały czas spędzaliśmy obok siebie, a syn stawał się coraz bardziej kreatywny w wyszukiwaniu własnych zajęć. Pani psycholog kazała skoncentrować się na naszym związku. Była zachwycona postawą Jacka. Na osobności powiedziała mi, że ten mężczyzna jest ogromnym Skarbem, Darem od losu i na pierwszym miejscu nakazała mam postawić pielęgnowanie naszej relacji. Powiedziała mi wprost, że mam dać sobie prawo do tego, by w końcu być zwyczajną matką a nie terapeutką, logopedą i rehabilitantką Michała. Trwało to długie miesiące, ale…

   Z czasem „Siatek” stał się Tatą (dziecko samo zadecydowało, że już jest na to gotowe). Syn zaczął rozumieć, że życie jest poukładane, zaczął odczuwać stabilizację, poczuł bezpieczeństwo. Wraz z upływem czasu, okazywaną troską, dawaniem pozytywnej swobody i sukcesami w rehabilitacji, w świadomości dziecka pojawiło się poczucie, że biologiczny ojciec jest mile widzianym gościem. Ale tylko gościem, bo Tata Jacek jest na co dzień. Przytula, chodzi na plac zabaw, na spacery. Nie jest rywalem, lecz domownikiem, który poświęca mu czas  i okazuje miłość. Jest jego…Tatusiem.

 

   My umocniliśmy z Jackiem naszą więź, zbudowaliśmy bardzo dobrze funkcjonujący związek. Jacek jest wspaniałym człowiekiem. Zawozi i odbiera Michała z przedszkola, żebym rano nie musiała wychodzić na mróz, którego wręcz nienawidzę. Jeździ z synem na place zabaw, żebym ja miała dwie godziny ciszy i spokoju. Kąpie Michała, kładzie spać. Najbardziej lubią kąpać się razem. Wtedy Michał zalewa Tatusiowi głowę a ten cierpliwie to znosi. Śmiechom dobiegającym z łazienki nie ma końca. Jeżdżą do parku wodnego, to ich typowo męska wyprawa, bawią się kolejką czy ganiają po domu. Jest między nimi duża więź.

     Kiedy Jacek wyjeżdża do Mateusza, Michał chce jechać z nim. A jak nie może to dopytuje się, czy jak Tata wróci to go przytuli. Rano biegnie do pokoju wołając „Tatusia tulku tulku” i wparowuje do łóżka na przytulanie. Trwało to długo, ale konsekwentnie pokazywaliśmy dziecku jak funkcjonuje prawdziwa, kochająca się rodzina. Sami się tego też nauczyliśmy. Dzięki radom psychologa dziecięcego.

 

   Michał  rozstaje się od dawna z biologicznym ojcem bez płaczu. Po prostu wie, że w domu też jest kochany. I wcale nie przekonujemy go nadmierną swobodą czy prezentami. Tylko stabilną, zdrowo działającą rodziną.

   Tego czasu spędzanego z Tatem Jackiem na osobności nie ma dużo. „Tata idzie praci” i to często na cały dzień. Każdą wolną chwilę staramy się spędzać w trójkę i nie rozdzielać rodziny. Synowi jednak odpowiada to, że rodzice trzymają się za rączki a on biega z Nelką i się bawi. Wie, że kiedy tylko zechce zaczepi Tatusia i ten będzie go ganiał po całym parku i będzie tylko dla niego. To wszystko bardzo sprawnie funkcjonuje. Jest płynne, nie powoduje bolesnego uczucia w małym serduszku dziecka. Nawet pojawienie się Mateusza nie spowodowało u mojego syna dyskomfortu. Traktujemy synów równo (na ile to jest możliwe przy utrudnieniach ze strony matki Mateusza) i z taką samą troską. Szczerość i miłość zaowocowała dobrymi relacjami.

***

   Obiecałam ustosunkować się do pewnego komentarza:

„Nie czytałam całego twojego blogu, ale ciekawa jestem dlaczego ojciec twojego syna odgrywa taka mala role w jego życiu? Pamiętaj ze ojciec jest odpowiedzialny za swoje dzieci w takim samym stopniu jak matka i nie powinien wykręcać się od obowiązków, pracą albo zmęczeniem.”

Zgadzam się. To jest jego wybór, nie mój. Pomaga na swój, specyficzny sposób. Nie odczuwa potrzeby stałej bliskości drugiego człowieka.

„Praca matki w domu jest dużo cięższa niż jakakolwiek inna praca i bardzo mecząca, wiec jak ojciec dziecka wraca ze swojej pracy to obowiązki od tego czasu w domu powinny być podzielone pomiędzy wami. Na przykład – ty ugotowałaś obiad – twój maż/partner serwuje obiad i myje naczynia. Ty nakarmiłaś i przygotowałaś dziecko rano – twój mąż/partner karmi dziecko wieczorem i przygotowuje do łóżka.”

Tak też u nas jest, staramy się dzielić obowiązkami uwzględniając to, że Jacek chodzi do pracy na zmiany. O tym, że często pyta co mi pomóc nie piszę na blogu, uważam że w zdrowo funkcjonującej rodzinie to jest oczywiste. I tak niektóre osoby podważają to jak bardzo staramy się pielęgnować nasz związek partnerski (o czym często piszę próbując motywować do tego samego innych) i zarzucają mi koloryzowanie rzeczywistości. Zdarza się, że powoduje to w ludziach bolesne ukłucie. Po co mam jeszcze te uczucia potęgować opisami, jak bardzo mój partner mnie wspiera i mi pomaga? Moim celem jest wskazać drogę do ocieplenia relacji w związku oraz pokazać formy spędzania czasu z dzieckiem a nie potęgowanie ludzkich frustracji. Sama kiedyś byłam nieszczęśliwa i bolało mnie, jak wspaniale funkcjonują rodziny moich dobrych koleżanek (a moja nie). Ale zawiści nigdy nie czułam, raczej smutek na myśl o moim małżeństwie. Każdy musi wypracować swoje szczęście samemu, ja mogę co najwyżej powiedzieć jak nam się to udało. Niektórzy ludzie jednak lepiej znoszą, gdy komuś się nie wiedzie. A my jesteśmy bardzo szczęśliwi i nie zamierzamy się z tego powodu czuć winni. Nie zamierzamy się z tym jednak obnosić.

 „Niestety kobiety w Polsce są nadal niesamowicie dyskryminowane i zaganiane do „swoich obowiązków”, czy zdają sobie z tego sprawę czy nie…”

To prawda. I myślę, że właśnie dlatego jest tyle goryczy w ludzkich sercach. Przykładów daleko szukać nie muszę. Mama Jacka jest osobą, na którą spadły (zostały zepchnięte?) obowiązku związane z prowadzeniem domu. Kiedy przychodzą święta w jej bardzo czułym sercu pojawia się ból, że mąż nie pomaga w przygotowaniach (tak jakby tego oczekiwała). Podczas wizyty u nas była świadkiem jak nastawiłam pranie. Zdziwiła się, że rozwiesi je dopiero Jacek po powrocie z pracy, bo przecież jej syn ma prawo po przyjściu z pracy odpocząć (a jest zaganiany do obowiązków domowych). Powiedziałam, że tak u nas jest, ja nie mogę dźwigać ze względu na ciążę wysokiego ryzyka a Mamie nie pozwolę pracować za nas. I proszę mi uwierzyć, że nie spotkałam się z przychylnością. I było bardzo nieprzyjemnie. Jak Pani by to wyjaśniła???

***

   To że jesteśmy szczęśliwi nie oznacza, że nie borykamy się z problemami. Deficyt pieniędzy, kłopoty w pracy, kredyt na 40 lat, choroby dzieci, walka w sądzie o widzenia z Mateuszem, nieuczciwy deweloper…Długo by wymieniać. Ale pogody ducha nam nie brakuje, bo wzajemnie się wspieramy. Kiedy człowiek czuje się kochany i ważny dla kogoś, to problemy nie są tak przerażające. Wszystko łatwiej się znosi we dwoje. Szczęście przyjdzie z chwilą zrozumienia faktu, że to związek jest najważniejszy. Bo to właśnie kochająca się rodzina jest w stanie zapewnić dziecku właściwy rozwój intelektualny i emocjonalny. Korzystają na tym wszyscy, a dziecko najbardziej. Czasami tylko trzeba zebrać się na odwagę, by zrobić w życiu krok na przód…By mieć siłę coś zmienić…

***

  

  

  

  

1 thought on “Ojcowie i syn

  1. Bardzo interesujący blog!Na uspokojenie emocji po rozwodzie polecam wyjazd z synkiem do Krakowa – Hotel Fortuna to jeden z najlepszych w mieście!Położony na ul. Czapskich 5,z pięknymi pokojami,kawiarnią oraz możliwości skorzystanie ze SPA.Ceny pokojów JUŻ od 260zł!!POLECAM!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *