ZWIEDZAMY

„Obsikane kapsle z piachem”

Odebrałam wczoraj Michała z przedszkola wprost z Orlika. Dziecko na wstępie zapytało, czy może nazbierać kapsli, po czym obiegło ogrodzenie wokół boiska. Wykorzystałam ten czas, żeby spytać, co stało się z poprzednimi kapslami, którymi Michał się cieszył. Jedna z Pań trochę motała się w zeznaniach, ale w końcu wyznała…

– „No były kapsle, ale tłumaczyłam Michałowi, że to takie z piachem…obsikane przez psy. Pani Basia sprzątała szafki i kazałam wyrzucić, bo to się skaleczyć dziecko mogło tym ostrym metalem…”

– „Takie skarby Pani wyrzuciła? No wie Pani??? – kontynuowałam – „Michał zbiera do ozdobnego kuferka i jęczał, że mu ktoś wyrzucił”.

– „No tak, bo to takie obsikane pewnie, wolałam sprzątnąć” – tłumaczyła się opiekunka, a ja w duchu pękałam ze śmiechu.

– „Szanowna Pani! Kiedy Michał szedł do przedszkola ja wyraźnie powiedziałam, że jeśli moje dziecko będzie wracało do domu czyste i bez zadrapań, to złożę pisemne zażalenie do Dyrekcji” – tu już chyba Pani się wyraźnie zorientowała, że ja z tych wesołych i nieproblemowych rodziców. Tym bardziej, że już nie umiałam dłużej ukryć rozbawienia. – „Ja wychowałam się na drzewach i dachach garażów, zbierałam obsikane kapsle z piachem, a moja Babcia nie wiedziała pewnie z dziewięćdziesiąt procent tego, co wyczyniam. Wychowuję dzieci w duchu prl-u i proszę się nie przejmować „piachem”, „ostrymi krawędziami” i „psimi sikami”. Tym bardziej, że moje dzieci z psami śpią, dają się lizać po twarzy i jedzą z ziemi”…

– „I nie chorują” – dodała Pani Bogusia, Opiekunka Grupy Michała – „Im mniej się chucha i dmucha, tym dziecko odporniejsze”.

– „Każę im ręce myć po powrocie z miasta i przed jedzeniem – fakt, ale to tyle. A  jak często Michał choruje (poza uszami), raz w roku? Przez trzy dni? Moje dziecko ma być z tych brudnych i szczęśliwych” – oznajmiłam rozbawiona rozmową.

Ustaliłyśmy, że następne kapsle będą czekały na Michała w szafce. Dziecko naliczyło trzynaście nowych egzemplarzy, z czego niektóre się powtarzały. Potem jeszcze wrzuciłyśmy kilka dygresji o rodzicach, którzy oburzają się na widok poplamionego farbkami lub obłoconego dziecka. Sama byłam ostatnio świadkiem wywodu matki: „Coś Ty robił, że jesteś taki brudny!!!” – pohukiwała na syna. – „A co…kurna…miał robić???” – syknęłam w duchu – „Malował, wyklejał, bawił się w piachu i na wałach przedszkola. On był w przedszkolu, czy w aptece?”. Nie odezwałam się jednak. Ludzkiej mentalności nie zmieni się podczas kilkuminutowej rozmowy, a wrogów mi nie potrzeba. Ostatecznie stwierdziłam, że powinno mnie interesować to, czy moje dzieci są szczęśliwe. Świata nie zbawię.

Trzeba we wszystkim kierować się zdrowym rozsądkiem. Obecnemu pokoleniu rodziców wmówiono, że nie da się dobrze  wychować dziecka bez poradników, programów telewizyjnych i miliona absurdalnych gadżetów. Dziecko ma być takie wyniuniane – niczym z okładki czasopisma – do tego faszerowane mnogością pozalekcyjnych zajęć. Wychowałam się w małym miasteczku, na podwórku, na którym huśtawki nie miały desek i dzieci bujały się na zimnych, często pozadzieranych, metalowych prętach. Nie było zabawek, była wyobraźnia. W tych warunkach wychował się człowiek zaradny, kreatywny i szczęśliwy. Dlaczego więc tak bardzo teraz przejmujemy się rdzą z kolorowych kapsli?

***

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *