ZWIEDZAMY

Muzeum Wsi Opolskiej.

Kochamy nasz dom, ale gdy tylko pogoda dopisuje, opuszczamy cztery ściany w poszukiwaniu przygód. Tegoroczna zima była mroźna i długa, stęsknieni za słońcem, marzyliśmy o spędzeniu kilku godzin na świeżym powietrzu. Spontanicznie wybraliśmy się na bliską mojemu sercu Opolszczyznę…Autostrada zaprowadziła nas pośpiesznie do Muzeum Wsi Opolskiej – rozległego terenu porośniętego drzewami, wśród których usytuowano niemal 50 zabytkowych budowli drewnianych, wyposażonych w oryginalne sprzęty. Niczym za sprawą wehikułu czasu, przenieśliśmy się czterysta lat wstecz…

Naszą wycieczkę zaczęliśmy od obiadu w pobliskiej karczmie „U Karola Malajki”, odremontowanej po sylwestrowym pożarze. Posiłek można spożyć zarówno w pomieszczeniu, jak i przy specjalnie przygotowanych na dworze stolikach. Zabytkowy budynek, w którym działała restauracja pochodzi z drugiej połowie XVIII wieku, stoją tam komody i kredensy z końca XIX i początku XX wieku. Na powitanie gości pięknie nakryto blaty…miękkie światło lamp odbijało się w szklanych kieliszkach i karafkach z wodą, w oknach stały drewniane figury koni…Byliśmy zachwyceni. Zaserwowano nam domowe jedzenie, ceny posiłków były dość przystępne, a obsługa niezwykle uprzejma. „Proszę Pana, bardzo pyszne!” – powiedział spontanicznie Michałek do kelnera, buzię napchaną miał pulpecikami i glazurowaną marchewką. Jedyny minus jaki można przypisać temu miejscu, to zapalone przy wejściu kadzidełko. Naprawdę wystarczyłby zapach białego bzu, którym hojnie ozdobiono stoły.

Alternatywą dla posiłku spożytego w karczmie jest bezpłatne wypożyczenie przy kasie koca i zabranie do muzeum kosza piknikowego. Zakupiłam nawet w markecie torbę termoizolacyjną z uchwytem i następnym razem zjemy rodzinny posiłek u podnóża starego wiatraka.

Mimo sugestii w przewodniku, że na zwiedzenie obiektu wystarczą dwie godziny, należy zaplanować co najmniej trzy lub cztery, by niespiesznie zwiedzić wszystkie zabytkowe budynki. Nam zabrakło czasu. Moc detali zatrzymywała nas przy każdej chatce na dłużej, a pracownicy starali się nakreślać zwiedzającym historie danego przedmiotu czy miejsca. Za bilety wstępu – z dwójką niepełnosprawnych dzieci – zapłaciliśmy całe…6 złotych, mapa obiektu kosztowała kolejne złoty pięćdziesiąt. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Przy tylu atrakcjach czekających na zwiedzających, jest to absolutnie symboliczna kwota. W każdy poniedziałek goście wpuszczani są nieodpłatnie.

http://www.muzeumwsiopolskiej.pl/cennik/bilety-wstepu

Nasz spacer zaczęliśmy, kierując się w prawo od wejścia. Dość szybko doszliśmy do olbrzymiej rajskiej jabłoni, szeroko rozkładała gałęzie nad spragnionymi cienia wędrowcami.

W pobliskim spichlerzu folwarcznym z Grudyni zgromadzono pokaźną kolekcję opolskich Kroszonek – farbowanych jaj, na których artyści wydrapywali misterne, koronkowe wzory. Przewodnik opowiadał o różnych technikach zdobienia wielkanocnych pisanek, a my nie mogliśmy się nadziwić, że te idealne, absolutnie dopracowane zawijasy, były dziełem ludzkich rąk.

Zatrzymaliśmy się na dłużej przy Spichlerzu z Głogówka. Nadgryzione zębem czasu ściany, odsłoniły prostą i oszczędną technikę wykonania wiejskich zabudowań z przełomu XVII i XIX wieku. Kratownice utworzone z poziomych rygli i pionowych, drewnianych bali, dodatkowo wzmacniano ukośnymi deskami i wypełniano gliną zmieszaną ze słomą, cegłami lub obijano drewnem. W tym okresie wieś opolska różnicowała się na dwa zasadnicze regiony przedzielone Odrą: Opolszczyzna prawobrzeżna (z zachowanym i kultywowanym budownictwem drewnianym) i Opolszczyzna lewobrzeżna (gdzie nastąpił szybki rozwój budownictwa ryglowego i murowanego) – czytamy w przewodniku. Król pruski Fryderyk Wielki rozpoczął – podyktowaną względami politycznymi i gospodarczymi – szybką kolonizację ogromnych obszarów leśnych północno-wchodniej Opolszczyzny, tworząc zaplecze dla rozwoju przemysłu metalurgicznego. W ten sposób wzmocnił liczebnie i gospodarczo region dopiero co przyłączony do Prus po wojnie z Austrią.

Niedaleko stała kapliczka z Kotlarni, szacowana na 1815 rok. Przy następnej wizycie w muzeum muszę spytać, w jakich miejscach stawiano budowle tego typu. Nam Opolszczyzna dość wyraźnie kojarzy się z przydrożnymi, murowanymi krzyżami, których dziesiątki mijaliśmy zawsze na trasie do Głubczyc. Czy kamienne pomniki wyparły takie właśnie, butwiejące kapliczki? Zapach starego drewna rozbudzał wyobraźnię.

Spacerowaliśmy niespiesznie…Tego dnia słońce mocno wygrzało nam policzki, a lekarskim mniszkom dało wyraźny sygnał do wysiewu nasion. Odpoczywaliśmy. Wolnym krokiem udaliśmy się w stronę starego chlewika i stodoły z Dąbrówki Dolnej, a Michał bawił się dmuchawcami.

Z gospodarstwa widać już było młyn, z olbrzymim, czynnym kołem.

To wielka atrakcja: prześledzić ruch gigantycznych trybów, dwóch młyńskich kamieni ścierających ziarno oraz poznać drogę przemiany ziaren zbóż w puszystą, białą mąkę. Michałek całkiem słusznie zauważył, że olbrzymie zębatki połączone były podobnie, jak w jego zestawach Lego Technic. Budując skomplikowane pojazdy z klocków, poznał zastosowanie przekładni. Teraz zobaczył ich zupełnie inne zastosowanie i był zachwycony! Aż go korciło, by wepchnąć ciekawskie paluszki w każdy trybik.

Przy wyjściu stała waga oraz maszyna, ułatwiająca załadunek ciężkich worków na barki robotników. Odciążało to ich kręgosłupy, znacząco ułatwiało pracę. Młyn był głównym źródłem utrzymania rodziny. Dziedziczono go z pokolenia na pokolenie, dlatego zachował się w tak dobrym stanie i służył do momentu, kiedy w Polsce wprowadzono regulacje związane z ochroną środowiska.

Naprzeciwko stoi chałupa z Antoniowa, po której również zostaliśmy oprowadzeni. Do typowych XIX-wiecznych budynków wiejskich, prowadziło jedno wejście na długiej ścianie. Wśród pnączy okalających ościeżnicę, uwił gniazdo jakiś mały ptaszek…

Chałupy wznoszono je na bazie prostokąta z ociosanych bali z drzew iglastych, od środka zalepiano gliną zmieszaną z sieczką i słomą, a następnie bielono. Dach budowli poszyty był żytnią słomą lub kryty gontem. W centralnej części pomieszczenia stał piec, a wokół niego zgromadzono stare akcesoria kuchenne: wielką łopatę do wyciągania bochenków z rozgrzanego paleniska, półki na gotowe pieczywo, naczynia, młynki do kawy zbożowej, beczki do kiszenia kapusty…

Na stronie muzeum znajdziemy taką informację…”W typowej chałupie wiejskiej z tego okresu sień wejściowa dzieli budynek na dwie części: w obu z nich znajduje się izba a za nią komora. W zależności od sytuacji ekonomicznej i rodzinnej mieszkańców jedna część stanowi mieszkanie gospodarzy a druga – rodziców (tzw. wycug) albo też jedna pełni funkcje reprezentacyjne (tzw. biała izba), a druga – kuchenne i mieszkalne (tzw. czarna izba).” Tutaj również widocznie zaznaczony był ten podział.

Często w obrębie izb i komór sytuowano warsztaty rzemieślnicze (tkackie, szewskie, itp).

Oddalając się od młyna, natrafiliśmy na stanowisko do ręcznego ucierania ziaren. Michał zakręcił kamiennym kołem, spod którego osypywała się biała mąka. Ubijał też zboże ciężkim drągiem w drewnianych naczyniach, co wymagało olbrzymiego wysiłku. Trudno uwierzyć, że te prace były wpisane w codzienne życie ludzi, żyjących czterysta lat temu…

Szymcia niezbyt interesowały opowieści o młynie, słuchał ich grzecznie, lecz bez entuzjazmu. Zdecydowanie ożywił się, gdy trafiliśmy do zagrody z baranami i kozami…Młodszy syn kocha zwierzęta, a one wykazują zainteresowanie porażonym, wątłym chłopczykiem. Szymon dobrze się czuje na łonie przyrody i ma zdecydowanie więcej śmiałości w kontakcie ze zwierzętami, niż jego starszy brat. Karmiliśmy kozy wiązką soczystych ziół, których brodate pyski nie były w stanie dosięgnąć zza drewnianego ogrodzenia.

Zatrzymaliśmy się na chwile w kościele z Gręboszowa z 1613 roku. Aż dreszcze przeszły na myśl, że drewniany budynek powstał pół wieku przed szwedzkim potopem. „Pół wieku przed Kmicicem” – żartowałam w duchu. A teraz my, całą rodziną…staliśmy przed zabytkowym ołtarzem i nie mogliśmy się nadziwić, jak bardzo zmienił się świat przez te cztery wieki. Trwamy jednak w wierze katolickiej, tak głęboko zakorzenionej w naszej polskiej tradycji. Przyszła refleksja na temat wartości, które przekazujemy synom, a które oni – mamy nadzieję – będą uczyli swoje dzieci i wnuki…

Zaledwie zakręt drogi dzielił nas od starej kuźni. Kowal – wysoki, barczysty mężczyzna – pokazał jak powstaje podkowa: od rozgrzanego kawałka metalu po gotowy produkt, który następnie kupiliśmy Michałkowi na pamiątkę. Chłopcy szeroko otwierali oczy, doszukując się gorących iskier przy każdym uderzeniu masywnego młota. Dźwięk wykuwanego metalu wypełniał szczelnie pomieszczenie i roznosił dalej, poza drewniane ściany zabytkowej kuźni…Podkowa trafi do naszej skrzyni ze skarbami na poddaszu. Dochodziła już godzina osiemnasta, a my nie obeszliśmy jeszcze całego skansenu. W muzeum czas płynął zupełnie inaczej…

Zanim udaliśmy się do wyjścia, zajrzeliśmy jeszcze do starej szkoły. Drewniane ławy, kamienne tabliczki z rysikami, gęsie pióra i atrament, mosiężny dzwonek…W pobliskiej izbie zgromadzono stare elementarze i dokumenty, przenieśliśmy się do początki XX wieku. Nauczyciel musiał być osobą wszechstronną i mieć poważanie wśród dzieci i młodzieży, w jednej sali prowadził bowiem zajęcia dla kilku grup wiekowych. Oczywiście miał swoje metody na egzekwowanie bezwzględnego posłuszeństwa: worki z grochem i kasztanami, na których klęczeć musieli niepokorni uczniowie, jęzor na sznurku jako kara za gadulstwo, albo ośle uszy dla mniej pracowitych i zdolnych. Wykpienie na forum klasy było karą, której dzieci się niezwykle obawiały.

Michałowi całkiem dobrze szło pisanie piórem, maczanym w atramencie. Zdecydowanie gorzej by było z usiedzeniem w miejscu i zachowaniem ciszy, ha ha ha. Gdyby choć raz oberwał drewnianą linijką od nauczyciela, szybko ostudziłby swoje emocje. „Bezstresowo” – kiedyś takiego wyrażenia nie znano i doprawdy sama nie wiem, czy to źle, czy też dobrze…

Postanowiliśmy wrócić do Muzeum Wsi Opolskiej  i dokończyć naszą podróż w czasie. Tymczasem dziękujemy Gospodarzom obiektu za serdeczne przyjęcie i moc atrakcji. Miejsce nas absolutnie zachwyciło.

***

1 thought on “Muzeum Wsi Opolskiej.

  1. Zazdroszczę takich atrakcji… Bardzo lubię poznawać nowe miejsca, słuchać przewodnika, zwiedzać…. niestety swojej rodzinie jestem osamotniona w tym temacie, a samotne wycieczki nie sprawiają mi wielkiej przyjemności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *