W ubiegłą niedzielę dzień zaczął się bardzo pogodnie. Słońce przyjemnie ogrzewało policzki, można więc było wyłonić się zza futrzanego kaptura i delektować ciepłem. Mąż jechał do pracy, więc spakowałam dzieciaki do dziewiętnastoletniego rzęcha i pojechałam do Parku Szczodre. Oczywiście zaraz potem niebo zasnuło się chmurami i spacerowaliśmy w chłodzie, ale postanowiliśmy przynajmniej nazbierać patyków na wielkanocną palmę. Marzyły mi się wiklinowe łodygi, ale – poganiani zimnymi podmuchami – cieszyliśmy się z pierwszych lepszych napotkanych gałązek, które były proste, elastyczne i długie.
Sporo było w lesie wiatrołomów, więc szybko znalazłam te swoje – wyczekiwane od kilku dni – sześć gałęzi, które to ledwo zmieściły się do Tico. Przy okazji wypełniliśmy kosz w wózku jasnymi, sosnowymi szyszkami, które spadły podczas porywistych podmuchów wiatru, targających w ostatnim czasie naszą gminą. Szyszki te dobrze podsuszę, a potem zabarwię jakimś lakierem w spray’u – pewnie złotym. Pamiętam, jak potrzebowałam suszu na wieniec świąteczny i Jacek kupił mi sto pięćdziesiąt starych i burych, maleńkich modrzewiowych szyszek za 25 groszy za sztukę. Nazwałam to wtedy „apogeum zdzierstwa”, podniosło mi to ciśnienie tak, że miałam wykwity na policzkach. W tym roku będę bardziej zapobiegliwa i sama przygotuję susz, gdy będzie on świeży i ładny. Michał chętnie okręcał młode szyszki i odrywał je od gałązek. Mama ma już dla mnie owoce świerku, a koleżanka – daglezji.
Niedaleko parkingu napotkaliśmy wielką gałąź, która spadła wraz z olbrzymią ilością porastającej ją jemioły.
Urwaliśmy kilka gałązek pasożyta, by je potem zasuszyć, a znalezisku towarzyszyła rozmowa o tym, jak jemioła zasiedla drzewa. Założyliśmy z Michałkiem „Księgę rozmów o świecie”, a wyprawa do lasu zasługiwała na odrębny wpis na czystej kartce.
Nazwa rodzajowa jemioły viscum oznacza po po łacinie „lep”. Jest to związane z kleistą substancją, dzięki której nasionka przylegają do kory żywiciela i tam kiełkują. Wypuszczają wtedy ssawki, którymi pobierają wodę i sole mineralne z drzewa. Jemioła ma tyle rozgałęzień, ile lat. Zabrany do domu okaz był siedmioletni. Ponieważ Michał chce zobaczyć pasożyta, który ma tyle lat co on, jutro na chwilę wyskoczymy do lasu i poszukamy takiego na zwalonym drzewie, zrobimy dokumentację fotograficzną. Tymczasem do zeszytu trafiła jemioła jednoroczna wraz z gałązką, a syn narysował jemiołuszkę, czyli ptaka, który połyka całe, okrągłe owoce wraz z nasionami. Te, otoczone lepką substancją, nie są w pełni trawione w żołądku i ptak je wydala, przez co rozsiewa jemiołę po okolicy. Inne ptaki dziobią owoce, a część nasionek przykleja się wtedy bezpośrednio na drzewie.
Po powrocie do domu długie patyki oczyściłam z niepotrzebnych gałązek, złożyłam je szczelnie razem (by nie było pustych przestrzeni) i skleiłam taśmą klejącą w kilku miejscach. Powstał mi stelaż o długości przekraczającej dwa metry. Do wierzchołkowej części przyczepiłam – związaną gumką – wiązkę bazi.
Wplotłam gałązki palmy pomiędzy te, należące do bazi i związałam razem. Dzięki temu cała moja konstrukcja była solidna i gruba, a palma miała ozdobę, ściśle kojarzącą się z Wielkanocą. Potem mocowałam rzędy bukszpanu, które wiązałam sznurkiem i dodatkowo umacniałam klejem na gorąco. Starałam się, by moja palma przypominała walec, czyli żadna z gałązek bukszpanu nie mogła sterczeć z kompozycji lub też być nadmiernie schowana i przygnieciona. Wymagało to sporo finezji i cierpliwości. Moje palce okazały się dość zręczne.
Szymon rechotał, gdy okręcałam palmę podczas zawiązywania sznurka. Bazie obracały się wówczas przed oczami dziecka, co doprowadziło czterolatka do ataku śmiechu i wyzwoliło chęć do wokalizowania.
Potem zaczęłam ozdabianie autorskimi kwiatami ze wstążki i suszonymi, korowymi główkami. Link do filmiku instruktażowego tu:
https://www.youtube.com/watch?v=vANK_-XCz80
W kompozycję wplotłam małe jajeczka i ptaszki z Pepco. Dodało to sporo uroku palmie, którą utrzymałam w określonej tonacji kolorystycznej: biel-pomarańcz-słoneczny żółty i elementy czerwieni dla kontrastu. Wygląda dokładnie tak, jak ją sobie wymyśliłam w głowie przed rozpoczęciem pracy.
Jestem bardzo zadowolona z efektu.
Pierwotnie planowałam wziąć udział w gminnym konkursie, jednak nasza palma jest o ponad metr za długa i nie spełnia wymogów regulaminu. Może zrobię drugą, ale mniejszą? Zobaczymy, czy będę miała kiedy. W czwartek kładę się wraz z Szymonkiem na oddział neurologii dziecięcej…Tymczasem zaskoczył mnie Michał.
***
Piękne rzeczy tworzycie razem 🙂
Chciałam jeszcze o coś spytać – być może przeoczyłam, ale dawno nie było nic o terapii jakania Michała. Pisałaś tamtego lata, że trwa ponad rok. Jak się skończyła ta sprawa?
Pozdrawiam
A ja proszę choć dwa słowa o tym co u „Witków” 🙂