Z ŻYCIA WZIĘTE

Inauguracja sezonu spacerowego

Pierwszy, cieplejszy promień słońca skłonił mnie do wyjścia z pieczary.  Przeniosłam z dworu ostatni kubik drewna kominkowego, umyłam kostkę, wyrównałam korę wokół tarasu, uporządkowałam narzędzia. Choinka ze świąt przetrwała i stoi we wielkim wiadrze, ciesząc moje oko ciemną, nasyconą zielenią. Przysunęłam ją blisko drzwi i widzę z salonu. Było tak przyjemnie, że chodziłam w samym polarze. Zasłoniłam tylko szyję, by nie nabawić się zapalenia gardła. Następnego dnia planowałam wygrabić trawę, ale o poranku przywitał mnie widok śnieżnej pierzynki na roślinach. „W marcu jak w garncu”. Wrrrrr! Chodziłam skisła i niepocieszona. Kiedy będzie wiosna, ciepła i słoneczna?

Wczoraj natomiast Mąż miał wolny dzień. „Jedziemy na spacer?”- dopytywał. Nie chciało mi się…Wydawało mi się, że jest mroźnie i wietrznie. Jacek przekonywał, że jest dziewięć stopni w cieniu. „No dobra. Najwyżej zamarznę i zdechnę marnie”.

Pojechaliśmy do lasu wraz z dziećmi i psami. Spacerowaliśmy po nasłonecznionych polankach, bo w cieniu naprawdę robiło się nieprzyjemnie. Słońce było ostre, lecz nie dawało wiele ciepła. Nie zmarzłam jednak, ruch pobudził krążenie. Psy były bardzo szczęśliwe.

Nela aportowała wielkie frizbi, a jej kompan nie bardzo rozumiał, co ma z kawałkiem plastiku zrobić. Prędzej spodziewał się pluszowego misia, któremu kolejno odrywałby uszy i kończyny, a potem roznosił wszędzie silikonowe wypełnienie. Podbiegał do suni i wycofywał się ze wspólnej zabawy. Po spacerze Nel spała długo i głęboko, a Forest – jak to Forest – szalał dalej, tym razem z kotem.

Szymuś rozglądał się wokół badawczo, a gdy wyciągaliśmy telefony z aparatem, dzielił się z nami życzliwym uśmiechem. Szymon doskonale rozumie, że jak są robione zdjęcia, to trzeba przypozować. Ha ha ha. Do uśmiechania się nie trzeba syna namawiać, miłe i ładne dziecko.

Słońce traciło siły i dawało jeszcze odrobinę ciepła wzdłuż mało ruchliwej ulicy, prowadzący do bramy wjazdowej z napisem Park Szczodre. Minęliśmy zaparkowanego wana, przeszliśmy jeszcze ten kawałek, po drodze mijając pozostałość starego pomnika. Dodatkowy spacer asfaltem opłacił się. Trafiliśmy na pięknie rozwinięte, pełne bazie. Łamałam kruche gałązki, a Michał trzymał bukiet. Teraz suszą się w wazonie.

Uwielbiamy z Mężem nasze wypady do lasu, mamy ulubione ścieżki. Zawsze po takiej wycieczce mam  wrażenie, że jesteśmy o krok bliżej siebie. W sensie metaforycznym…

***

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *