KREATYWNIE

Hodowla kryształów.

Z dziećmi trzeba dużo rozmawiać. Gdy wymagają one szczególnej troski, tym bardziej jest to istotne. Babcia bardzo dużo mówiła…Opowiadała mi o całym świecie, a gdy tematy wyczerpywały się, powracała do dobrze znanych historii z przeszłości. Mowa towarzyszyła mi od zawsze, pewnie dlatego nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów, biegle posługuję się też pismem.

Michał zapamiętywał głównie to, co zobaczył. Dlatego o każdej czynności nie tylko mu opowiadaliśmy, lecz przede wszystkim pozwalaliśmy dziecku zakodować ją wzrokiem. Jechaliśmy więc w góry, by rozmawiać o górach, byliśmy nad morzem, by wzbogacać słownictwo o rzeczowniki, czasowniki i przymiotniki nadmorskie. I choć u syna mowa nadal nie jest tak spontaniczna i pełna jak u zdrowych dzieci, to jednak zasób wiedzy oraz doświadczeń nasz syn ma znacznie większy niż rówieśnicy (potwierdziło to już wielu specjalistów podczas wszelkich diagnoz psychologiczno-pedagogicznych). Biorąc pod uwagę jeszcze to, że od maleńkości uczony jest walki ze stresem, Michałek bardzo dobrze przygotowywany jest do samodzielnego życia.

Ominęły nas też problemy z jedzeniem. Angażowałam syna w wytwarzanie żywności i jej przetwarzanie odkąd skończył dwa lata. Michał potrafi wyhodować, obrać i ugotować ziemniaka, a potem zjeść go ze szczypiorem z samodzielnie posadzonej w ogrodzie cebuli. Dużo rozmawiamy o produktach, zawsze wybierze jogurt zamiast śmietany. Zrywa też porzeczki, maliny, poziomki jagody wprost z krzaczków. Doił krowę, zbierał do koszyka jaja w kurniku. Michał wie, skąd produkty pochodzą, potrafi ugotować proste potrawy. Potem – choćby z ciekawości, albo czując się dumny ze swoich plonów – zje samodzielnie przygotowane dania. Rozmowa, a raczej jej permanentny brak i bylejakość,  determinuje w dużej mierze dalsze losy dziecka. Całkowicie zdrowe dzieci z klasy Michałka, zrodzone z donoszonych ciąż,  często słabiej wykorzystują potencjał intelektualny, niż nasz syn z uszkodzonym układem nerwowym. Rozmowa jest najcenniejszą, najskuteczniejszą rehabilitacją! Sprawny, ciekawy świata umysł, pociąga za sobą uszkodzone, bezwładne często ciało. Największym dowodem na słuszność mojej teorii jest Szymon. Wielokrotne reanimacje, ciężkie wylewy krwi do mózgu, niedotlenienie…Dziecko potrafi rozwiązywać logiczne zagadki dla pięciolatków, a ma jeszcze nie skończone cztery lata. Ale ja do Szymona mówię niemal non stop. Opowiadam mu dosłownie o wszystkim: „Teraz ściągam ci rajstopki i przebiorę pampersa. Fu, śmierdzą siuśki. Teraz masz już sucho. Założę spodenki, żeby było ci ciepło, bo masz gęsią skórkę”. Prosta czynność, a ile słów!

Okres zimowy nie służył wyjazdom i spacerom, dlatego doświadczanie świata musieliśmy jakoś zorganizować w domu. Poza budową domków lęgowych, pojawiła się hodowla kryształów.

Codziennie rano bierzemy z Michałkiem latarkę i patrzymy jak przyrastają kolejne „igiełki”.

Zestaw kosztował jakieś trzydzieści złotych i zawierał: okulary ochronne, butelkę z odczynnikiem do hodowli kryształów, pręcik do mieszania, szkło powiększające, kubek z pokrywką, pincetę i trochę małych kamyków. Postępowaliśmy zgodnie z instrukcją na opakowaniu i po tygodniu roztwór zaczął się krystalizować.

Podobne doświadczenie robiłam niegdyś w dzieciństwie z solą kuchenną. Trwało jednak dużo dłużej, bo ponaglanie eksperymentu kończyło się wytrącaniem soli w postaci białych, matowych brył, a nie przezroczystych kryształków.

Należało mocno podgrzać wodą i nasycać ją solą tak długo, aż sól przestała się w roztworze rozpuszczać. Słoik  wypełniałam solanką do jakiś dwóch trzecich wysokości, a na jego rancie położyć patyczek z przywiązaną, bawełnianą nitką. Przędza powinna mieć włoski i dotykać dna naczynia. Nasycony roztwór parował, przez co wytrącał się kryształ soli na nitce. Doświadczenie powinno przebiegać powoli, w jasnym pomieszczeniu o dość stałej temperaturze. Odradzam ustawianie hodowli na parapecie, gdzie słońce operuje z różną mocą  i może wpływać na zbyt szybkie parowanie solanki, a co za tym idzie wytrącanie mlecznego osadu soli, zamiast kryształu.

Na dniach będziemy też siać lawendę, bo sadzonki są piekielnie drogie, a my potrzebujemy jej sporo do ogrodu. Kupiliśmy z Michałem też orzech, który pięknie rozrośnie się na tyłach domu, dając w upalne dni trochę cienia. Kolejny pretekst do pouczającej rozmowy.

***

9 thoughts on “Hodowla kryształów.

  1. moje dziecko te okulary nosiło dla zabawy udając turbodymomana (z tego reklamy)
    jak przeczytałam o orzechu… czy to orzech włoski? to odradzam, zapomnijcie i zasadźcie daleko od waszego ogrodu, włoski wysusza podłoże robiąc z ziemi piach, wszystko wokoło pod orzechem i w jego otoczeniu usycha, nawet mocno podlewane, do tego jego toksyczne liście i łupiny jałowią ziemię, u mnie taki rośnie i co zasadzę przerwa zaledwie kilka tygodni, jedyna uchowała się choinka ale taka marna jest mimo że ma kilka lat wygląda jak mała sadzonka 🙁 to chyba że macie leszczynę to jak najbardziej, wczoraj widziałam w biedronce sadzonki różnych drzew i krzewów (12,99zł) i była piękna czereśnia już z listkami i miała już rozgałęzienia, gdybym mogła tylko wyciąć tego wstrętnego orzecha od razu bym ją tam posadziła (mimo że zbieramy liście na jesień, wydłubujemy z ziemi łupiny sieje on spustoszenie pod sobą i zebrane 2 skrzynki orzechów nie jest tego warte żeby tam jeszcze rósł tym bardziej że jest suchy w środku i niedługo będzie z nim problem żeby się komuś nie zwalił na głowę) były też porzeczkoagresty 🙂
    zastanów się nad tym orzechem, szkoda tak pięknie juz rozwiniętej roślinności

  2. Taj, jak mówi Facia, odradzam orzech włoski. Ja mam dwa w pobliżu domu i nawet utrzymanie trawy to problem, mimo nawożenia. O jakichkolwiek kwiatach czy krzewach można zapomnieć (chyba, że w pojemnikach, a nie w gruncie). Ja mam duży teren, więc zdecydowałam się zostawić te szkodniki, bo mają pyszne owoce. U Was jednak chyba lepiej by się sprawdziło inne drzewko. Pozdrawiam 🙂

    1. Ja się wychowałam w gospodarstwie, gdzie było kilka orzechów. Był też sad, działeczka, trawnik. Nigdy nie słyszałam, że orzech ma takie właściwości. Ale dzięki waszej sugestii zaczęłam szperać i przyznaję Wam rację. Wymienię drzewko na inne.

      1. Dodatkowo orzech mozna sadzić najmniej 5 m od działki sasiada. Ja walcze w tej chwili z sasiadem ktorego gigantyczny orzech przechodzi gałęziami na naszą strone działki i zaczyna wchodzić na elewację domu. Sasiad problemu nie widzi i zmusza mnie bym to ja scięła wystające gałęzie…problem w tym ze gałęzie sa juz bardzo wysoko i zwykła drabina nie pomoże. Z orzechami same problemy. Polecam morele:)

  3. Jeszcze jedno….na owoce orzecha włoskiego przyjdzie poczekać ładnych kilka lat (7-10). To dodatkowy argument przeciw. Poza tym patrząc długofalowo, orzech to duże drzewsko…..a przynajmniej te moje dwa. Zajmują teren kilkudziesięciu m.kw.

    1. dokładnie tak, ale jak urośnie to dopiero jest kłopot, podobnie jak z topolą, zaczyna schnąć od środka, robi się pusty i potem problem z wycięciem bo trzeba pozwolenia i dobry sprzęt najlepiej dźwig aby go wyciąć. Też się wychowałam przy sadzie i rósł piękny orzech tylko będąc dzieckiem nie zwracałam uwagi co jest pod nim, był duży teren porzeczki wokół ale faktycznie nic w bliskim jego sąsiedztwie teraz mam go u siebie, trawa dosiewana co parę tygodni, wzejdzie ale po zimie znów mam pustynie najgorzej że dzieciaki robią tuman kurzu jak się huśtają na huśtawce tam zawieszonej, nie polecam szkoda Twoich pięknych owocowych krzewów

  4. Na wycięcie drzew owocowych nie potrzeba zezwolenia. Moze pomyśl o wiśni lub czereśni, nie rosną ogromne, dobrze znoszą przycinanie i pyszne owocki maja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *