Z ŻYCIA WZIĘTE

Festyn Wielkanocny

W połowie miesiąca gminny dom kultury zorganizował dla dzieci warsztaty wielkanocne. Można było zrobić palmę, co też uczyniłam. Nauczyłam się robić takie…bufki z kwiatów. Wystarczyło szczyt kłosa przywiązać do palmy tak, by łodygi trawy sterczały do góry, a potem łodygę nagiąć ku dołowi palmy i przymocować drutem. Powstawała wypukła ozdoba. Trzeba jednak mieś kłosy miękkie, elastyczne. Suszona pszenica się nie nadaje, lepiej kłosy traw, np. wyczyńca łąkowego. Był ogrom suszu do wyboru i wszystkie potrzebne akcesoria. W pośpiechu powstało dzieło wysoce niedoskonałe i wymagające wielu poprawek, acz miałam odwagę dać je do święcenia w Niedzielę Palmową. Michał podrywał starsze od siebie dziewczyny. Duuuużo starsze. Z nieskrywaną radością delektował się byciem w centrum uwagi. A dziewczynki, o dziwo, z chęcią się nim zajmowały. Miałam więc chwilę wytchnienia, bo precyzyjne dłubanie przy suszu, syna nie zainteresowało. Do zrobienia ładnej, dużej palmy potrzeba trzy godziny. Szymcio natomiast wlepiał w nas oczy i ściągał rafię ze stołu, to go zajęło na półtorej godziny.

Przy stoliku wspomnianych dziewczynek można było gotować, co Michał z chęcią czynił. Potem przynosił do kosztowania sałatkę oraz szaszłyki owocowe. W innym miejscu syn zdobił jajka różnymi technikami, a przy ostatnim stole namówił Pana Grzegorza – gminnego „speca od wszystkiego” – by uplótł mu kosz z papierowej wikliny. Ja dołączyłam się do plecenia papierowych patyczków, którymi obdarowałam potem dwie rezolutne dziewczynki. Szukały we mnie wsparcia, choć sama wiklinę papierową miałam pierwszy raz w rękach. Sprawnie mi szło, więc pewnie sądziły, że to ja prowadzę te warsztaty. Ha ha ha. W tym czasie powstawał koszyk mojego syna, więc pozwoliłam sobie trochę porządzić się przy stole, ku uciesze szczebiotliwych dzieci.

Do zrobienia patyczków wiklinowych potrzebny był patyk do szaszłyków i paski gazet szerokie na jakieś cztery – pięć centymetrów i długie na tyle, na ile pozwala makulatura. Najlepsze są środki kolorowych czasopism. Same okładki są foliowane i nie da się z nich zrobić ładnych i równych patyczków. Papier nawija się spiralnie i podkleja klejem biurowym na końcu, po czym ściąga z patyka. Wyplecenie samego koszyka nie jest bardzo trudne i kiedyś zrobię na ten temat osobny wpis. Tymczasem teraz inspiracji można szukać na You Tube.

Trzy godziny minęły błyskiem, a w niedzielę odbył się gminny festyn na sporej sali gimnastycznej. Kilkanaście stołów z domowym jedzeniem, którym można było się częstować do woli. Ależ pachniała szynka, wędzona dymem z drzew owocowych i świeży chleb z piekarni! Aż mi kubki smakowe szaleją na same wspomnienie…Do tego pyszne ciasta i inne wielkanocne przysmaki. Między innymi galareta z mięsem i warzywami, zastygnięta w wydmuszkach jajek.

Powinnam nauczyć się radośnie przyjmować te dary losu, tymczasem mi serce pękało, że Maż był w pracy i nie mógł skosztować tych pyszności. Zapakowałam mu więc dwa kawałeczki ciasta i obiecałam sobie upiec w domu najpyszniejszego „Japońca” na świecie. To nic innego jak szarlotka makowa, którą ja uzupełniłam jeszcze o orzechy i żurawinę moczoną w likierze wiśniowym. Taki mam charakter, że każdą moją myśl wypełnia Mąż i dzieci. I że ta domowe specjały smakowały by mi najlepiej, gdybym mogła się nimi podzielić z bliskimi.

Michał bawił się doskonale w grupce nowo poznanych dzieci. Gonili się, siłowali. Potem jednak okazało się, że najstarszy z chłopców nauczył naszego syna strasznie przeklinać, aż zgarnęłam w przedszkolu reprymendę. Oczywiście Pani przyznała, że jest przekonana, iż takiego słownictwa – rodem spod taniego monopolowego – Michał nie przyswoił w domu. Nie zmienia to faktu, że nasze dziecko klęło tak, że uszy więdły i zrobiło mi się bardzo przykro, że jest jeszcze taki podatny na wpływy.

Na festynie były też stoiska rękodzielników. Przekonałam się, że decoupage, dzierganie i papierowa wiklina cały czas jest w modzie. Nic mnie nie zaskoczyło, aczkolwiek nacieszyłam oczy przepięknymi kurkami, zajączkami czy jajami.

Najszlachetniejsze prace były ręcznie pomalowane farbami. Za ostatnie siedem złotych kupiłam Michałkowi dzierganą kurkę, którą ten przy najbliższej okazji sprezentował ulubionemu koledze z sąsiedztwa – Karolkowi. W Niedzielę Palmową poszedł wraz z chłopcem i jego mamą do kościoła, po dziesięciu minutach został odwieziony do domu, bo syn nie dał się zdyscyplinować. Bez skrępowania gadał i biegał w świątyni, a Marzenie brakło charyzmy, by nasze diablę poskromić. I znowu się nasłuchałam uwag na temat Michała…Ciężko ostatnio znaleźć porozumienie z naszym dzieckiem – przyznaję to z wielką przykrością. Roszczeniowy oraz wiecznie niezadowolony – taki ostatnio mamy obraz syna. Potrafimy przez wiele godzin skupiać się wyłącznie na jego osobie, po czym na koniec i tak serwuje nam wiązankę pretensji: „czemu tylko tyle”, „czemu tak krótko”… I jeszcze nas szantażuje, że jeśli nie dostanie tego co chce, to będzie niegrzeczny.

Szukamy przyczyn tego zachowania i metod postępowania. Mam wrażenie, że to jest ostre zaburzenie integracji sensorycznej, związane z zimową przerwą w zajęciach ruchowych. Wróciły więc zabawy w kocu, huśtanie oraz dogniatanie. Miejmy nadzieję, że dostarczając dziecku bodźców w sposób kontrolowany, nie będzie ono szukało stymulacji w sposób chaotyczny i szkodliwy.

Pod koniec imprezy było rozstrzygnięcie konkursu. Mój stroik nie znalazł się nawet w pierwszej czwórce. Było to dla mnie zaskakujące, bo obiektywnie rzecz oceniając, był jednym z trzech najładniejszych i najbardziej pracochłonnych. O gustach jednak się nie rozmawia, wygrały tradycyjne motywy, a ja gratuluję zwycięzcom. Michał się rozpłakał. Pytał, czemu nie dostaliśmy dyplomu. „Syyyynuuu. Dyplom dostaniemy, za udział w konkursie. A wygrał ktoś inny, bo też się napracował i zrobił piękny stroik. Nie martw się, najważniejsza jest dobra zabawa przy robieniu ozdób. Nie zawsze się wygrywa”. Przez chwilę żałowałam, że w ogóle ten stroik oddałam do oceny. Jest cudny i szkoda było mącić radość z jego posiadania, patrząc na łzy Michała. Porażka zmobilizowała mnie do jeszcze ciekawszych projektów, a dziecko dostało mądrą lekcję: czasami się przegrywa.

Oczywiście przeżyłam jeszcze atak niezadowolenia, gdy dochodziliśmy do auta. „Michałku, byliśmy na festynie prawie 4 godziny. Szymon jest zmęczony hałasem i głodny. Mamę już bardzo bolą nogi. Przecież wiesz, że mama ma bardzo ciężko chore kolana”. Niestety, tylko klaśnięcie w ręce i stanowczy komunikat „dość!”, posegregował i pozamykał szufladki w układzie nerwowym syna. Zaburzenia SI jak nic! Niestety z wiekiem Michał ma też coraz bardziej podobny charakter do biologicznego ojca. Mimo wielu zalet, jakie oczywiście mój były Mąż posiada, jest też człowiekiem trudnym, w dużej mierze egocentrycznym. Niedaleko pada jabłko…

Podczas festynu dzieci miały za zadanie wyszukać czekoladowych jaj, pochowanych w różnych zakamarkach sali. Michał znalazł tyko jedno. Dla otuchy dostał jednak od publiczności brawa. Takie gminne imprezy są wspaniałe. Integrują lokalną społeczność i są źródłem wielu wzruszeń. Mieszkamy na tyle blisko miasta, by korzystać z wszystkich jego dobrodziejstw, ale na tyle blisko wsi, żeby budować relację z jej mieszkańcami…

***

 

4 thoughts on “Festyn Wielkanocny

  1. Takie wydarzenia są najlepsze 😉 domowej roboty jedzenie wystawiane i z możliwością skosztowania. my zadowoleni i osoby, które to robiły tez. Wilk syty i owca cała 😉 Polecam

  2. Pani Igo,

    Nie wiem, kiedy dokładnie zmieniło się zachowanie Michałka, nie wszystko można wyczytać z bloga. Ale na podstawie ostatnich Pani wpisów przyszła mi taka myśl do głowy, że przyczyną jego trudności mogłoby być pojawienie się nowego członka rodziny – Foresta? Może jest zazdrosny o uwagę, którą w tej chwili dostaje mały piesek i próbuje walczyć.

    Bardzo lubię Pani bloga, codziennie sprawdzam, czy coś nowego słychać u Państwa, czy się czymś razem z Państwem ucieszę, zasmucę, zainspiruję … .

    Zgadzam się z Pani bezwzględną krytyką naszego systemu ochrony zdrowia. To nie jest żadna roszczeniowość, to wielka potrzeba zapewnienia koniecznej opieki dzieciom! Moim zdaniem nasze Państwo stać na to, żeby wszystkim chorym dzieciom dostarczyć to, czego potrzebują do życia w najlepszym możliwym zdrowiu. Niestety łatwiej jest ulegać roszczeniom silnych grup społecznych i zawodowych, niż zatroszczyć się o niezorganizowane, rozsiane po całej Polsce rodziny z dziećmi o szczególnych potrzebach. Niemniej dla mnie to wstyd, że państwo tego nie robi.

    Pozdrawiam serdecznie, życzę duuuużo cierpliwości!
    Agata

    1. Pani Agato. Ja nie oczekuję, że wszyscy będą popierać moje poglądy. Niemniej jednak w sytuacji, którą tak dogłębnie poznałam i z którą przyjdzie mi się zestarzeć, chciałabym, by mój krzyk rozpaczy został właściwie odebrany. Dziękuję za słowa pokrzepienia, bo po prostu teraz tego potrzebuję. Ja nie użalam się na swoje życie, nie piszę smętnych artykułów o naszej niedoli. Przepełniła się jednak szala goryczy. Ok, ja mam Szymka, który waży osiem kilo. Jak mają poradzić sobie rodzicie dorosłych, spastycznych dzieci??? Nie wiem! Po prostu nie wiem jak objeżdżają miasto tyle razy z wielkimi, porażonymi dziećmi. Współczuję im tak, że aż tchu mi brakuje na samą myśl.
      Jeśli chodzi o Michała…Będę się temu przyglądać temu, co Pani zasugerowała. Widzę jednak wszystkie symptomy tak zwanego NIEDOBODŹCOWANIA. Musimy wrócić do zajęć z integracji sensorycznej.
      Ściskam ciepło i dziękuję za pokrzepienie

  3. Mam córkę, rówieśniczkę Michałka, również wcześniaka. Niedawno miała okres silnego rozdrażnienia i niezadowolenia. Nie wiedziałam co się dzieje a potem skojarzyłam to z wychodzeniem stałych zębów. Zęby wyszły i uspokoiło się (wychodziły ok. 2 mies., cztery naraz). Ostatnio znowu zmiana zachowania, złoszczenie się nieadekwatnie do sytuacji itp., a za kilka dni Emilka mówi, że kolejny ząb się kiwa. Może więc coś w tym jest, może nie ból ale jakiś dyskomfort…

Skomentuj ~Adam Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *