Z ŻYCIA WZIĘTE

Ekwipunek

Wróciliśmy z Tatr. Góry ugoszczą kolejnych, spragnionych pięknych widoków i świeżego powietrza, turystów. Padły pytania, jak przygotowałam dzieci na ten wyjazd oraz wiele poprzednich, które wspominamy z wielkim sentymentem. Zacznę od samego początku…

Po pierwsze: chowam synów w brudzie i chłodzie. Oczywiście nie traktujcie proszę mojej wypowiedzi absolutnie dosłownie. Mam na myśli to, że nie przegrzewam dzieci, pozwalam im biegać boso, zbierać z ziemi upuszczoną chrupkę, dawać się lizać zwierzętom po twarzy, bawić się w mżawce, jeść owoce prosto z krzaka, nie sterylizuję smoczków, prasuję tylko galowe ubrania. Kiedy lecą z nosa gile, nakazuję gorącą kąpiel rozgrzewającą głowę i stopy, daję herbatę z łodyg i liści maliny (ewentualnie podaję czarny bez) i nacieram stopy dzieci Amolem, po czym zakładam im dwie pary skarpet na noc. Przeziębienie? Jakie przeziębienie? Śpimy do zimy przy otwartym oknie. 19 – 20 stopni Celsjusza w sypialni to najlepsza temperatura, by mózg odpoczął. Musi być stały dostęp powietrza, bez wyraźnie odczuwalnego przeciągu przez pierwsze dwa lata życia dziecka. Potem to i nawet może wiać.

Uwaga druga. Michał miał niespełna cztery lata, kiedy potrafił przejść pieszo dobre osiem – dziesięć kilometrów, albo przejechać dystans na trójkołowym rowerku. Kierując się poradami z kolorowych czasopism, martwicie się pewnie o stawy swoich pociech…Większym zmartwieniem są dzieci, które nie zaznały wysiłku i ruchu oraz te, którym pozwalano pobawić się w piaskownicy w obawie, że maluch się pobrudzi. Zacznijcie od krótkich spacerów, stopniowo zwiększajcie dystans. Nużące? Absolutnie nie! Sprezentujcie dziecku lornetkę i lupę. Niech szuka owadów, pozbiera kwiatki, wklei nowe liście drzew do „zielnika”. Taki spacer nie ma prawa być nudny, a licznik kroków notuje kolejny rekord pokonanego dystansu.

Nigdy nie byliście z małym dzieckiem w górach? Odpuście sobie na początek wyższe partie Tatr. Wilgotne, ostre powietrze, częste, nieprzewidywalne opady deszczu, duże różnice wysokości – to nie jest miejsce dla słabego organizmu, który do tej pory był chowany pod kloszem. Zdecydowanie lepiej zacząć od tatrzańskich dolinek, Karkonoszy albo Beskidów. Jeśli wasze dzieci mają zbudowaną odporność, do tego uparcie twierdzicie, że dacie radę wejść na Morskie Oko i nie będzie was nużył zapach zdzieranego przez konie asfaltu, dobrze wyposażcie swoje dziecko na tę wyprawę. Po trzecie: ekwipunek.

Chusta, albo nosidło.

Bezcenne wynalazki, najlepiej mieć oba. W nosidle dziecko siedzi z nóżkami odwiedzionymi na boki, podpartymi niemal pod same kolana (Nie kupujcie błagam „wisiadeł”, które dzieciom załatwią stawy biodrowe!!!). My mamy nosidło Manduca i służy nam już drugi rok, rosnąc razem z Szymonem (jest tam kilka sposobów na powiększenie). Chusta natomiast pozwala na położenie dziecka, co jest bardzo ważne, gdy nóżki i kręgosłup cierpną. Noszenie należy rozpocząć na kilka tygodni przed wyjazdem. My dźwigaliśmy dwanaście kilogramów, więc musieliśmy wcześniej zadbać o zdrowie i kondycję, żeby móc zejść czarnym szlakiem z Kasprowego (w zeszłym roku) i niedawno z Doliny Pięciu Stawów. To jest naprawdę wyczerpująca wyprawa, do której przygotowywaliśmy się latami. Proste szlaki również wymagają odpowiedniego przygotowania, bo w wysokich górach sytuacja zmienia się niezwykle dynamicznie. Trzeba być przygotowanym na wszystko.

Buty.

Nie „adidasy”, nie trampki, nie otwarte sandały trekkingowe!!! W wysokich górach nie trudno o kontuzję. Wystarczy, że poślizgniemy się na obłoconym gliną kamieniu, staniemy na ruchomym okruchu skalnym czy na zbutwiałej desce mostku, prowadzącego nad potokiem. Nie ważne, czy idziemy asfaltem, czy zaczynamy chodzić po skałach – but musi być przeciwdeszczowy, z dobrze wyprofilowaną podeszwą, wysoko wiązany nad kostkę! Nie ma usprawiedliwienia przed zakładaniem obuwia, które nadaje się wyłącznie na salę gimnastyczną, czy kort tenisowy, but ma chronić staw skokowy przed urazem, a stopę przed przemoczeniem. Widzieliśmy ogrom turystów, wychodzących z założenia „jakoś to będzie”. Tyle, że TOPR latał nam nad głowami co piętnaście-dwadzieścia minut, bardzo przejmujące doświadczenie. Komuś zabrakło szczęścia, lub co gorsza – rozumu.

Plecak.

Dzieci samodzielne, powinny mieć już własny plecaczek. Przy olbrzymiej fali turystów i nie zawsze dobrze opisanych szlakach, łatwo jest się zgubić. Dziecko bezwzględnie musi mieć przy sobie to, co pozwoli mu przetrwać czas, zanim zostanie odnalezione. Starsi synowie mieli plecaki z Decathlonu, kupione za dziesięć złotych od sztuki – są w stałej ofercie sklepu.

– kurtka przeciwwiatrowa z kapturem. W Decathlonie kupiliśmy też pomarańczową kurteczkę, o rozmiar za dużą. Doskonale się sprawdziła u Michałka. Szymonowi zakupiliśmy markowy kombinezon na wiatr i deszcz. Jest lekki jak piórko, zajmuje skrawek miejsca w plecaku, ale chroni przed wilgocią i zimnem. (Oczywiście rzeczy Szymka nosiliśmy my, bo czterolatek z porażeniem jest od nas całkowicie zależny).

– peleryna przeciwdeszczowa zakrywająca kolana. Zakłada się ja również na plecak. Może być foliówka.

– koc termiczny. Jak jest załamanie pogody, to ubrania nie wystarczą, organizm jest wyziębiany przez porywisty wiatr i nie trudno o hipotermię. Nauczcie dziecko z tego korzystać! Ma znaczenie, którą stroną się owijamy: jedna ma chronić przed przegrzaniem, druga przed wyziębieniem.

– metka z danymi rodziców, adresem i numerem telefonu. Dziecko pewnie zna wszystko na pamięć, ale stres potrafi zrobić swoje…

– woda. Z doświadczenia wiem, że sok jest żłopany bez opamiętania, a wodę synowie piją w takiej ilości, jaka im jest niezbędna, by się napoić.

– wysokokaloryczny baton. Trzeba maluchowi (jakimś cudem) wytłumaczyć, że baton je się na raty. Zjedzenie na raz powoduje olbrzymi wyrzut cukru do organizmu. Ten działa na najwyższych obrotach, pobudzony do pracy. Kiedy ilość cukru we krwi spada, czujemy się bardzo zmęczeni niepotrzebnym wysiłkiem. Podgryzamy zatem po trochę. Fajnie mieć jabłko, bo dodaje odpowiednich składników mineralnych, głównie odpowiadającego za gospodarkę wodną i napięcie mięśni – potasu oraz żelaza.

– czapka z daszkiem i czapka bawełniana na uszy.

– krem na niepogodę z filtrem UV. Kiedy zaczyna bardzo mocno wiać i pojawia się mżawka, warto zabezpieczyć skórę rąk i twarzy przed pękaniem. Mi zazwyczaj strzela wierzchnia część dłoni, a potem strupy ciężko wygoić.

Plan wędrówki.

Powinno się zgłaszać u gospodarza, dokąd się wybieramy i jaką trasą będziemy się przemieszczać. Podać liczbę osób i planowany czas powrotu. Warto mieć w telefonie aplikację Quechua tracking, dzięki której można monitorować pokonaną odległość i wysokość, robić zdjęcia, które wgrają się w naszą mapę wędrówki.

Aplikacja Endomondo, czy ta – Samsungowa S health – to krokomierze. Nie wyobrażam sobie jednak, by iść w góry bez znajomości czytania papierowych (najlepiej laminowanych) map! Przykładowo skala 1 : 200 000 oznacza, że na każdy centymetr na mapie przypada 20o tysięcy centymetrów w rzeczywistości, czyli dwa kilometry. Warstwice, jeśli są między nimi duże odległości – podejście jest łagodniejsze. Jeśli trasa przebiega wzdłuż warstwicy oznacza, że idziemy grzbietem lub dolinką. Przemierzamy odległość, nie zmieniając różnicy wysokości. Musimy szybko orientować się czy czeka nas wejście, czy zejście z gór. Umiesz kontrolować czas marszu, oszacować realny czas wędrówki?

Nie wiesz o czym piszę? To powinien być spory powód do zmartwienia! Telefon może być wsparciem, ale nie będzie myślał za nas, w e-mapach jest też sporo błędów (Słynne przypadki, gdzie ludzie wpadli autem do jeziora czy jechali pod prąd na autostradzie – bo tak pokierowała ich nawigacja). Bierzcie zawsze telefon (Choćby po to, by móc wezwać pomoc. Przyda się wodoszczelne etuiu), zabierz też Powerbank – naładowaną baterię, do której można podpiąć komórkę. To mały prostopadłościan, który zmieści się w każdym plecaku.

Frajda…

Żeby wycieczka zyskała na atrakcyjności, warto kupić książeczkę PTTK, do której dzieci będą zbierać pieczątki. Każdy punkt poboru opłat, każda większa atrakcja, ma swoje unikatowe stemple. Michał zbiera też pamiątkowe monety 5-10zł za sztukę. Wolimy to, niż entą ciupagę. Przynajmniej będziemy mogli stworzyć niezwykły album, prowadzący nas przez zdobyte szczyty i zaliczone atrakcje.

Kilka słów od autorki 🙂

Oczywiście, można jechać w góry z bardzo małymi dziećmi bez żadnego przygotowania. Można nawet założyć „japonki” w drodze na Czarny Staw…Jeśli jednak nie chcecie, by góry stały się waszym największym koszmarem, przemyślcie dobrze każdy wariant podróży. Jeśli niespodziewanie spadnie deszcz, temperatura powietrza obniży się o kilkanaście stopni, będzie też wiał lodowaty wiatr. Pewnie przemokną Wam buty, a stopy zamienią się lodowate kłody bez czucia. Opad deszczu wyzwala w górach demony. Powstają potoki, których chwilę wcześniej nie było, zalewane są szlaki, a przejrzystość powietrza dramatycznie się obniża. Pewnie dla zdecydowanej większości z Was, mój artykuł zawierał „oczywiste” porady…Bardzo mnie to cieszy! Widzieliśmy jednak w tym roku dziewczynki w lakierkach, przemoczone dzieci w samych t-shirtach i trampkach na stopach, spotkaliśmy na wymagającym szlaku – o zgrozo – nauczycielkę prowadzącą wycieczkę szkolną, która miała na nogach basenowe klapki! Czyli jednak pisać i mówić trzeba, kolejny raz i kolejny, nawet pedagogom…Niestety.

Chodzimy po bardzo wymagających szlakach z dzieckiem cierpiącym na mózgowe porażenie. Zdarzało mi się iść w intensywnym deszczu, a suchy i ciepły Szymonek spał błogo w moich ramionach. Góry są piękne, jeśli nie brakuje nam rozsądku, by czuć przed nimi należny respekt.

***

18 thoughts on “Ekwipunek

  1. Witam. W Tatrach jesteśmy co roku. I niestety nie zgodzę się w kwestii butów. Po pierwsze, te wysoko wiązane bardzo ograniczają zakres pracy stopy przy chodzeniu po łańcuchach. Bardzo źle się manewruje w nich stopą. Nie mówię o spacerach prostymi szlakami. Tudzież uważam że do Morskiego Oka lepsze zwykle trampki. Przynajmniej nie są ciężkie. Druga rzecz związana z butami to deszcze. Pojawiające się znikąd i ulewne. Swego czasu buty markowe niestety nam nie podołały, a najlepiej sprawdziły się sandały sportowe. Woda wpływała przodem, a wypływała tyłem. Do zwykłych butów górskich tylko się wlewała. Przyglądałam się też dużej liczbie osób wracających z Orlej Perci, tylko w sportowych butach po szlakach się przemieszczali. Żadnych wysoko wiązanych i ciężkich. Inne buty mieli poprzypinane do plecaków wraz z uprzężą.

  2. A skąd wiadomo, że wycieczkę prowadziła nauczycielka, a nie po prostu osoba, która zrobiła kurs wychowawcy kolonijnego lub kierownika wycieczek ( a takie kursy może zrobić każdy, nawet osoba z podstawowym wykształceniem). Poza tym w górach wycieczki może oprowadzać tylko przewodni górski, nikt inny.
    I jeszcze na marginesie – często piszesz, że nie ma rzeczy niemożliwych, że wszystko można dokonać nawet z dzieckiem ciężko chorym tak jak w Twoim przypadku. Tak, zgoda, ale tylko dopóki dziecko jest małe i da się go wszędzie wnieść. Już niedługo zobaczysz , odczujesz na własnej skórze ile życie przyniesie Ci ograniczeń wraz z rosnącym dzieckiem. Ja też jestem mamą dziecka z porażeniem, w tej chwili 12-leniego. I też chodziłam z nim po górach, ostatni raz 3 lata temu wózkiem daliśmy radę nad Morskie Oko syna wciągnąć. I kolejnego razu już nie będzie, niestety…, bo nie damy z mężem rady. Dlatego czasem przykro mi jest Ciebie czytać – przykro, bo wpędzasz mnie w poczucie, że jestem gorsza, bo nie wszechmogąca ( a Ty tak się prezentujesz). I pewnie – ja też potrafię znaleźć swoje miejsce na ziemi, pracuję zawodowo (jestem właśnie nauczycielką), prowadzę stowarzyszenie dla dzieci niepełnosprawnych, mam kochanego męża i drugiego małego synka,a na wakacje jeżdżę tam, gdzie mogę spokojnie i aktywnie przebywać z moim starszakiem. A Tobie Igo, życzę trochę pokory, bo naprawdę wielokrotnie będziesz musiała zmieniać w życiu swoje plany, rezygnować z tego co kochasz, bo tak trzeba będzie mając dziecko z porażeniem mózgowym.

    1. Też się zawsze zastanawiam czytając takie wpisy, co to będzie jak dziecko zacznie ważyć więcej niż te dajmy 25 kg. Bo tak liczę, że facet jeszcze tak do 25 zaciśnie zęby i będzie nosił ale później zrobi się trochę problem…No ale zobaczymy, nie złośliwie jestem ciekawa. A pani Pani Alino proszę się nie przejmować podobne odczucia ma wiele osób.

      1. Pani Magdaleno, sprawa jest dość oczywista. Teraz przemierzamy z Szymonem te szlaki, na które potem nie będzie nam dane go wnieść. Myślę, że jeszcze kilka lat damy radę, jeśli podzielimy się z mężem opieką nad Szymonem podczas wędrówki. Potem? Potem wjedziemy i zjedziemy wyciągiem. Widok jest dokładnie ten sam dla pieszych wędrowców i dla tych wjeżdżających, nieprawdaż? Będziemy przemierzać tatrzańskie dolinki, lub spacerować asfaltem po przygotowanych szlakach (choćby wspomniane Morskie Oko). Być może będziemy się starać w TPN o specjalne zezwolenie na wjazd na trasę Morskie Oko – Palenica Białczańska i Palenica Białczańska – Włosienica. Jeśli dojdziemy do wniosku, że Tatry są dla nas zbyt trudne, będziemy spacerować po niższych górach, zaczniemy zwiedzać całą Europę, albo zostawimy chłopców pod opieką i w końcu pojedziemy z Jackiem sami, zapewniając Szymonowi inną rozrywkę, dostosowaną do jego możliwości. Ale BĘDZIEMY ŻYĆ pełną piersią – o tym jest Kurlandia!!!

        O SWOIM DOTYCHCZASOWYM WYSIŁKU OPOWIADALIŚMY Z TAKIM ENTUZJAZMEM I TAKĄ OGROMNĄ MOTYWACJĄ, BY NASZ NASTRÓJ I NASZA CHĘĆ DO ŻYCIA UDZIELIŁA SIĘ TEŻ INNYM. W zdecydowanej większości (sądząc po proporcji w mailach i komentarzach), czytelnicy doceniają moją intencję. Nie jest nią chęć przechwalania się (jak Pani sugeruje, czy braku pokory), lecz wyraźnego, jaskrawego podkreślenia: JEST NAM BARDZO CIĘŻKO, ALE SZUKAMY SIŁ, BY ŻYĆ NA TYLE NORMALNIE, NA ILE JEST TO MOŻLIWE. Jeśli my mogliśmy, spróbuj również Ty, uda Ci się mieć fajne życie mimo wielu przeszkód.

        I – co pragnę podkreślić (naprawdę żałuję, że zostałam do tego zmuszona) – nie jest moim celem narzucanie innym spędzania czasu w podobny sposób. MOIM CELEM JEST TO, ABY KAŻDA OSOBA ZREZYGNOWANA, ZNIECHĘCONA PODNIOSŁA SIĘ Z FOTELA. Dla człowieka na pograniczu depresji najcięższym w życiu szlakiem potrafi być ten, prowadzący do najbliższego sklepu, do koleżanki blok dalej, czy fryzjera. Naprawdę jestem zszokowana, że po tylu latach pisania bloga jestem zmuszona to jeszcze komuś tłumaczyć!!!!!! Jestem mi bardzo, naprawdę cholernie przykro, że zarzuca mi się złe intencje.

        1. Dziekuję za odpowiedź. Ja rozumiem doskonale pani intencje, jednak czytając Pani bloga już kilka lat co raz częściej, zauważam taki ton wyższości, który też może sugerować innym rodzicom, że nie wystarczająco poświęcają się na rzecz swoich chorych czy też nawet zdrowych dzieci, że są za mało kreatywni, leniwi itp. Rzczywistość jednak polskich rodzin wygląda inaczej. Taki jak pisze o tym pani Alina, sprawia pani wrażenie wszechmogącej, dla której nie ma rzeczy niemożliwych i dlatego mój poprzedni komentarz, ponieważ jak czyta to ktoś kto nie ma takich środków czy po prostu ma już duże dziecko może się poczuć dotknięty. Pracował kilka ładnych lat z dziećmi niepełnosprawnymi i wiem z jakim ograniczeniami się trzeba liczyć oraganizując wycieczki i patrząc na państwa samozaparcie można podziwiać, ja osobiście takich rodzin nie spotkałam.

  3. Dlatego właśnie zdecydowanie wolę morze i tylko ciepłe. Nie muszę niczym się martwić co zabrać i w jakich ilościach, określać położenia itp. Nie funduję sobie i rodzinie stresu w jedyne w roku wakacje. W w walizce mam tylko krótkie spodenki, klapki, t-shirt, krem UV i kostium kąpielowy. Ale każdy wypoczywa jak lubi. Ja podziwiam, że Pani ma siłę w sobie na co dzień i w wakacje. Po prostu Siłaczka.

    1. Ja tak samo, aczkolwiek mój 5-latek bardzo źle znosi upał, więc my co roku nad Bałtyk. Rano rozbijamy się na plaży, młody ma do dyspozycji największą piaskownicę świata, a ja mogę sobie spokojnie obok poleżeć i się zrelaksować. Wycieczki w teren (a mam w górach teściów) to mnóstwo szykowania, potem wymyślania atrakcji, żeby się wędrówka nie nudziła. Konieczność organizacji wszystkiego i wysiłek mam cały rok, podczas urlopu wolę poleżeć i nic nie robić. Ale znam ludzi, którzy w miejscu pół godziny nie usiedzą, dla nich wyprawa w góry to idealne wakacje 🙂

        1. No właśnie, Ciebie zupełnie nie 😉 I znam jeszcze parę takich osób i zadroszczę im tej energii. Bo ja wiele bym chciała, ale siły starcza jedynie na pracę. Po powrocie już ledwo jestem w stanie się podnieść z fotela, a baaaardzo niskie ciśnienie i nielubienie kawy niestety nie pomagają. Dlatego uwielbiam wylegiwać się w słoneczku na plaży 🙂

          1. Otóż to. Niech każdy robi to, co lubi najbardziej. Ja podziwiam ludzi, którzy potrafią wysiedzieć w miejscu i się nie nudzić. Ja to bym pewnie zamek zbudowała, wykopała rów w piasku po samą szyję, nazbierała bursztynków, ułożyła z serce z kamieni, a potem…dostałabym świra 😀

    1. I tak i nie. Czarny oznacza odcinek końcowy trasy, co przy wysokich górach łączy się najczęściej najgorszym podejściem. Ale uwaga jak najbardziej trafna, jeszcze o tym wspomnę. Dziękuję.

  4. My kochamy góry i morze, dlatego wakacje dzieli na pół by być i tu i tu. Góry nie zawsze oznaczają mordercze wspinaczki. Wystarczy przepleść je z pobytem na basenie, zabawami na świeżym powietrzu, parkiem liniowy i podobnymi atrakcjami. Polecamy Słowację i Niskie Tatry jak już nie będziecie mogli Szymona nosić. Na górę Chopok, wjedziesz i zjedziesz bez problemu, do tego cudne jaskinie dla pozostałych chłopców.
    Troszkę dziwią mnie Państwa komentarze. Myślę, że Iga jest świadoma przyszłych ograniczeń, czerpie jednak z tej chwili tyle ile się da. Inną zupełnie sprawą jest ton niektórych wypowiedzi. Kiedyś dużo przyjemniej czytało się bloga. Schudłam ty też weź się za siebie, czy jesteś mądrym rodzicem, czy odpowiednio dużo czasu poświęcasz dziecku i mężowi. Pracuję od rana do 20 i nie da się inaczej i mam wrażenie, że bycie w domu bez pracy zawodowej trochę wypacza punkt widzenia. Rodzice aktywni zawodowo to najlepsze jednostki organizacyjne, którym niestety brakuje czasu 🙁

  5. Pani Igo – proszę się nie denerwować tymi niemilymi komentarzami:)…. po prostu odezwały się najmądrzejsze nauczycielki. Chyba dla inteligentnego czlowieka jasne jest,ze Pani pisze tu swoje spostrzezenia …I nie ma zadnego tonu wyższości- po prostu rady płynące z serca . Bije też piękny entuzjazm wiele razy. I jak ktos widzi to inaczej to sam chyba zaczyna się wywyższać :)……i powinien isc po rozum do głowy

      1. Witam, gratuluję odwagi i chęci na taką wyprawę. To godne uwagi, że pomimo wszelkich trudności a często i przeszkód świat stoi przed Wami otworem:)
        Na krótkie weekendowe wypady polecam nieodległe, ale i równie piękne tereny gór stołowych a w zasadzie malowniczą miejscowość Lasówkę koło Zieleńca – my ją pokochaliśmy niemiłosiernie i od 4 lat spędzamy tam wolny czas. Dla rodzin z dziećmi polecam agroturystykę Doboszówka, wielki dom z jadalnią, obszerny i dobrze wyposażony plac zabaw. Nie jest to absolutnie reklama – polecam, bo sprawdzone miejsce i z pewnością chłopcy by się tam świetnie odnaleźli – króliczki, kury; a widok z podworza na góry zapiera tchu…

Skomentuj ~Ewa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *