Bez kategorii

Bajkowy wieczór

Spełniły się nasze marzenia o spokojnych, bardzo rodzinnych i pogodnych Świętach Bożego Narodzenia.

Wigilia była bajkowa…Wspólnie ustrojone drzewko rozświetlało półmrok w salonie. Na stole stał piękny stroik, który roziskrzał się od płomienia świecy. Do tego biały obrus i jasna zastawa. W kubkach parowała herbata z sokiem z pomarańczy, imbirem i goździkiem. W lampkach do wina serwowałam naturalnie męty sok jabłkowo-gruszkowy. Były to pierwsze święta, które zorganizowałam samodzielnie, dlatego wzruszam się na wspomnie smaku potraw, które z tej okazji – jako gospodyni domu- przyszykowałam dla moich bliskich.

Był aromatyczny, czerwony barszcz z uszkami, doprawiony majerankiem i czosnkiem i zupa z grzybów leśnych ze smażoną cebulą, tymiankiem i jałowcem. Danie główne stanowił pstrąg w migdałach z imbirem, rozmarynem i limonką. Upiekłam też schab z owocami, żeberka z miodem i tartym imbirem, paszteciki z kapustą, boczkiem i grzybami. Od naszej Oli dostałam bardzo smaczny pasztet, miałam też wypiek do Babci Marysi. Trudno mi było zdecydować, który był lepszy. Mięsiwa wyłożyłam na półmisku wraz z ulubionymi kabanosami, które są dla nas rarytasem. Do tego sałatka jarzynowa z kukurydzą, śledzie z cebulą, jabłkiem i rodzynkami oraz śledzie z musztardą wraz z sałatką ziemniaczano-czosnkową z pietruszką. Upiekłam makowiec z rodzynkami, obsypany płatkami migdałów i piernik z landrynkami. Dwanaście potraw pojawiło się na Wigilijnym stole.

Przed kolacją przełamaliśmy się opłatkiem. Oczy zaszkliły się z emocji, że mimo wszelkich przeciwności losu, nasza rodzina przetrwała. Michałek wyrasta na temperamentnego, lecz całkiem mądrego chłopca. Szymon cieszy się z każdego przejawu zainteresowania swoją osobą. Reaguje na gesty, słowa i sapaniem dopomina się całusów. Jest też psinka, która podąża za mną jak cień. Przede wszystkim jest mój Mąż, dzięki któremu zdefiniowałam, czym jest szczęście. Wyznał, iż kocha mnie najmocniej we wszechświecie, a ja…że jest największym darem od losu. Mam rodzinę, o jakiej zawsze marzyłam. I miałam to nasze upragnione Boże Narodzenie, pierwsze wspólne święta z Szymonem.

Po kolacji rozpakowaliśmy prezenty: całkiem sporo zabawek edukacyjnych dla chłopców i oczywiście „Nocna Fulia”, którą szyłam ponad pół doby dla Michałka. Mina Szymka, gdy jego prezenty zaczęły grać i świecić, była bardzo wymowna. Nawet sunia dostała podarki. Wzgardziła piłką z kolcami, którą przekazałam dla młodszego synka do terapii. Neli najbardziej przypadł bowiem do gustu gruby sznur z supłami, ponoć dla owczarków niemieckich. Bo Nel jest wielka…duchem.

Choć pod drzewkiem miały znaleźć się tylko prezenty dla dzieci, zrobiłam Mężowi niespodziankę i ofiarowałam mu stary album na zdjęcia. Drewniana, rzeźbiona okładka, a w środku czarne karty przedzielane pergaminowym papierem. Takich albumów już nie ma w sprzedaży, ten ma chyba ze 30 lat. Nie kupiłam go, lecz zdobyłam. Uwielbiam przedmioty z duszą. Jacek postanowił, że znajdą się w nim nasze ślubne zdjęcia. A ja przed oczyma mam fotografię, na której wymieniamy z Jackiem pocałunek…To jak na siebie patrzyliśmy, mówiło o nas więcej, niż tysiące wypowiedzianych na temat naszego związku słów.

Mój Mąż również nie posłuchał w Wigilię wcześniejszych ustaleń i wręczył mi zupełnie nieoczekiwany podarek. Był on wyrazem troski o mnie, docenieniem mojej osoby. Jacek sprawił, że na dłuższą chwilę oniemiałam z wrażenia. Ale to już zbyt osobiste, by chcieć szerzej się na ten temat rozpisywać. Może kiedyś…

A to już nasza czwórka w komplecie. Plus pies.

W tle leciał koncert kolęd, nuciliśmy nastrojowe melodie. Mój Mąż śpiewał – niezwykłe dla mnie doznanie. Chcieliśmy, żeby ten dzień był bardzo uroczysty, więc wybraliśmy się w czwórkę do kościoła. Starałam się sięgnąć pamięcią tak daleko, jak tylko potrafiłam. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej była w kościele na Pasterce. Uczono mnie, żeby Boga mieć w sercu na co dzień; nie tyle w murach kościoła, co poza nim właśnie. Postanowiliśmy jednak z Jackiem, że odwiedzimy późną nocą świątynię i będziemy kolędować wraz z lokalną społecznością. Bo jest co świętować, a powodów do podziękowań Bogu również przez ostatni rok nazbierało się wiele.

W kościele stały cztery wysokie świerki, których układ gałęzi nie był zbyt zwarty. Skromnie oświetlone białymi światełkami, przystrojono drobnymi ozdobami ze słomy. Msza trwała półtorej godziny, a Szymon przez większość czasu wpatrywał się w lamy na suficie, które uwielbia obserwować i tłum ludzi wokół siebie. Nie uszło to uwagi Proboszcza, który był zaskoczony, że synek nie śpi jeszcze o tak późnej porze. My też byliśmy zdziwieni. Michał pokładał się ze zmęczenia, choć przed mszą pozwoliliśmy mu pospać dobre kilka godzin. I tak był dzielny, bo większość dzieci podczas kazania zasnęła.

Zasiedliśmy w pierwszej ławce, bo już wszystkie inne miejsca były zajęte. Starszy z braci próbował – jak to ma w zwyczaju – zadawać milion pytań, więc kilkukrotnie musieliśmy go prosić o ciszę i cierpliwość. – „Gdzie jest Pan Jezius?”. „Wszędzie” – ucinałam krótko. – „Wszędzie? Gdzie?”. Jak wytłumaczyć dziecku, które jest absolutnym wzrokowcem, kwestie wiary? Czeka mnie bardzo trudne zadanie. – „Będzie wszyscy poszli dosta-jenki?” – Michałek kontynuował wywód…

Kilkukrotnie z Jackiem chwyciliśmy się za dłonie, dobrze nam razem. Mój Mąż…głowa rodziny, stał taki elegancki, spokojny. I ja…rozglądająca się po wszelkich zakamarkach kościoła, bo cierpliwość jest ostatnią cechą, o którą można mnie posądzić. Ha ha ha. Próbowałam doszukać się wszystkich ozdobnych niuansów, które sprawiały, że świątynia była przytulna. Okna zdobiły strojne witraże, ze ścianach spoglądały na nas pozłacane anioły. Ołtarz ustrojono kwiatami Gwiazd Betlejemskich w trzech różnych kolorach. Były więc typowe czerwone, oraz kremowe i cieniowane. Dostrzegłam też przepiękny obrus ręcznie haftowany we wzory krzyży i kiści winogron. Ktoś musiał włożyć wiele pracy, by tak pięknie wyszyć wszystkie zaznaczone na tkaninie kształty.

Ksiądz Proboszcz niespodziewanie podszedł do nas po mszy. W swojej absolutnej szczerości wyznałam, że przez ostatnie lata nie przykładaliśmy większej uwagi do kultywowania tradycji, ale nasze dzieci rosną i chcielibyśmy, by się z nią zapoznały i w niej wzrastały. Bardzo miły człowiek, podał nam rękę na powitanie. Atmosfera wydarzenia była podniosła i z mszy wyszliśmy bardzo rozentuzjazmowani. Mąż podziękował mi za wyjątkowo pyszną kolację i cudowny wieczór.

W pierwszy dzień świąt przyjechała moja mama. Przywiozła ze sobą wielki garnek gołąbków, które ugotowała na moja prośbę. Były przepyszne…jak zawsze! Postawa mojej mamy jednak uległa zmianie. Czyżby w końcu dotarło do niej, że ja jestem dorosłą, dojrzałą emocjonalnie kobietą i nie trzeba próbować mną sterować? Ja doskonale radzę sobie bez nacisków, a gdy potrzebuję rady, to o nią zwyczajnie proszę. Było bardzo miło. Michał nie odstępował Babci Uli na krok.

W porze obiadowej udaliśmy się do lasu na spacer. Szymon jechał w swoim nowym wózku, który zakupiliśmy dzięki zaangażowaniu wielu osób dobrej woli, a Michał biegał z Nelką wokół nas, aż wywlekł na ścieżkę wielką gałąź. Neli duch najwyraźniej nie był aż tak duży, by próbować zmierzyć się ze sporym konarem. Do zabawy dołączył więc Tata.

Tafla wody na pobliskim stawie lekko podmarzła, rzucane tam  patyki nie tonęły. Dla starszego synka była to sztuczna niemal magiczna, więc zaopatrzył się w dwie garści patyków i uparcie testował to zjawisko. Wspominaliśmy jesienne spacery po urokliwej ścieżce wzdłuż akwenu. Teraz gałęzie były nagie, a niebo przybrało stalową barwę. Było jednak przyjemnie ciepło jak na grudzień. Dla mnie tak właśnie mogła by wyglądać zimna w Polsce.

Dzień minął w atmosferze życzliwości, wieczorem sączyliśmy rum z sokiem wiśniowym. Wspaniały trunek po dłuższym spacerze na mrozie. W telewizji nie było nic ciekawego, więc przeszukiwaliśmy kanały w poszukiwaniu kolęd. Michał konstruował pojazdy i roboty z nowych klocków. Było lego, jeżyki, była też pianka do krojenia, którą syn zajął się dłuższą chwilę. Niepoganiany czas dawał nam ukojenie.

Drugiego dnia świąt, w południe udaliśmy się do kościoła. Mój Maż bardzo starał się, żebyśmy to Boże Narodzenie pamiętali przez wiele długich lat. Zaprojektował i wysłał kartki z życzeniami, w Wigilię to On w naszym imieniu dzwonił do rodziców i najbliższej rodziny. Poprosił mnie, żebyśmy udali się na mszę. Obietnica kolęd zachęciła mnie, by opuścić ciepłe mieszkanie.

W rogu kościoła stał chór. Śpiewał nastrojowe kolędy na głosy. W pierwszym rzędzie dostrzegłam głównie kobiety, ubrane w biało-czarne stroje, z ozdobą szarfą na szyi. Baryton dobiegał z tyłu śpiewającej grupy. Dostrzegłam tam naszego sąsiada. Tego samego, który nie chciał przenieść paleniska w ogrodzie kawałek dalej mimo, że dym wdzierał nam się do mieszkania i uszkodzone respiratorem płuca Szymona nie miały czym oddychać. Ten sam sąsiad wymierzył cios mojemu Mężowi, gdy ten domykał drzwi w klatce schodowej, aby nikt niepowołany nie kręcił się po budynku. Teraz sąsiad stał w kościelnym chórze i prężył dumnie pierś przed zgromadzeniem. Rozumiałam lepiej niż kiedykolwiek, co miała na myśli moja Babcia…

Po mszy pojechaliśmy do Wrocławia. Najpierw pokazaliśmy chłopcom żywą szopkę  przy ulicy Wittiga. W zagrodzie były owieczki i baran, osiołki, kuce i włochata krowa. Kiedyś pamiętałam nazwę tej rasy, czas zrobił jednak swoje…Michał próbował pogłaskać osła, tym oto sposobem powstała zabawna fotografia.

Potem udaliśmy się do ruchomej szopki, do której ustawiła się bardzo długa kolejka. Sala kryła wielkie zaskoczenie. Spodziewałam się makiety, w której osiołek i krówka macha łbem, a Najświętsza Panienka kołysze w ramionach Jezusa. Tymczasem było to ogromne zbiorowisko ruchomych zabawek i choinkowych bombek z czasów naszego dzieciństwa. Były więc szklane grzyby, mikołaje i sople. Znalazłam też nakręcanego na kluczyk ptaszka, który dzióbkiem zbierał ze stołu ziarno. Miałam kiedyś takiego. Na półce pod sufitem stały makiety góralskich chat i kościołów. Wszystko wyrwane z innej epoki, podświetlone wieloma żaróweczkami.

Szukaliśmy jeszcze kościoła, gdzie miała być szopka i orszak trzech króli. Nie wiedzieliśmy jednak, która to świątynia, więc udaliśmy się pieszo do katedry. Z tego romantycznego spaceru powstały dwa urocze zdjęcia. Mój Mąż połączył pracę i pasję, dzięki czemu robi coraz piękniejsze fotografie. Wędrowaliśmy po Wrocławiu bez pośpiechu, bez konkretnie obranego celu. Jedyne, na czym nam zależało, to być ze sobą i delektować się spokojem, którego tak bardzo nam brakowało.

Ja miałam inny pomysł na zdjęcie…

I nas również Jacek uwiecznił na fotografii w tym miejscu, ale jeszcze wtedy, gdy było całkiem widno. Czyli na samym początku spaceru.

Drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia zakończył się romantycznym wieczorem we dwoje. Musieliśmy tylko położyć dzieci spać. A te – dotlenione po długim pobycie na dworze – zasnęły smacznie, nie oponując wcale.

Nasze święta były bajkowe, chyba najpiękniejsze w całym naszym życiu, co oboje zgodnie stwierdziliśmy. Pokazaliśmy sobie, co jest w tych szczególnych dniach ważne. Nie działaliśmy pod presją czasu, wystarczyło racjonalnie rozplanować działania, móc delektować się świąteczną atmosferą, przede wszystkim sobą nawzajem…

***

8 thoughts on “Bajkowy wieczór

  1. Pięknie opisujesz święta, zazdroszcze ci tak cudnej pełłnej rodzinki:-)))ps. jesli moge wyrazic swoje zdanie, to ładniej wygladalas w blond wloskach…pozdrawiam:-)

  2. cudne święta :)))) takie wymarzone :))))
    a ja Ci dziękuje, za inspirację :)) dzięki Tobie postawiłam na wigilię i obiad świąteczny u siebie :)))) jedyne to nie zdążyłam upiec makowca, ale mamma przywiozła ciasto więc było :)))) wigilia do 00:30 :))) jesteś wielka

      1. o jaka skromna, pomyślał by ktoś 😛 🙂
        jasne że Ty a któż by inny tak nastrajał pozytywnie :)))))))))
        buziaki ;* moja Ty inspiracjo :))) (bez podtekstów oczywiście))

  3. Igo jesteś uzdolniona kulinarnie, manualnie, twórczo-artystycznie i rehabilitacyjnie…. Wielotalencie jakby to nazwać…. Mam ogromną chęć sama wykonać strój karnawałowy dla mojego 3-latka, najlepiej gdyby to było jakeś zwierzątko. Może podrzucisz jakiś pomysł na blogu? Pozdarwiam serdecznie

  4. Czytam Twojego bloga od czasu ukazania się na onecie. Temat mnie zianteresował bo jest mi bliski. Z bardzo powikłanej ciąży urodziłam w 33 tyg synka. Trochę mamy za sobą, Vojta nam bardzo pomogła w tej chwili nasz syn nie usiedzi. Biega, skacze, jest taki szybki że zdarza mu się nie trafić w drzwi…. Pozdrawiamy serdecznie i buziaki dla chłopców! Szymon powala uśmiechem!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *