ZWIEDZAMY

Afrykarium Wrocław

Dzięki akcji z bransoletkami poznałam sporo fajnych dziewczyn. Jedna z nich – mama skrajnej wcześniaczki Mariki – opowiedziała mi o „Wieczorze marzeń” we wrocławskim zoo. Impreza dedykowana jest chorym, niepełnosprawnym dzieciom i osobom dorosłym oraz ich opiekunom. Organizatorzy apelowali o uczciwość zwiedzających gości. Od godziny osiemnastej do dwudziestej drugiej można było spacerować po ogrodzie zoologicznym nieodpłatnie. Pogoda dopisała. Było świeżo po ulewnym deszczu, który padał po południu, ale jeszcze całkiem ciepło.

My udaliśmy się w pierwszej kolejności do Afrykarium. Michał już był z Tatą Łukaszem, jego sympatią Kasią i jej synkiem Maćkiem. Nasze dziecko chwaliło się, że wie gdzie iść, zna już trasę oraz zwierzęta. My natomiast ekscytowaliśmy się kolorowymi rybami, płaszczkami, rekinami i żółwiem. Po drodze spotkaliśmy Manaty, które Michałek omyłkowo nazwał foką. Najlepsze jednak było przed nami! Hipopotam bardzo zaciekawił się gośćmi. Był na wyciągnięcie ręki. I choć zwierzę w naturze jest bardzo niebezpieczne i agresywne, tu hipcio przypominał pluszową, sympatyczną zabawkę, która porusza się wolno, lecz z gracją.

Szymka – bardziej od zwierząt – interesowały połyskujące światła na powierzchni wody, wszelkie lampy i błyski. W pewnym momencie Jacek musiał schować aparat, bo Szymon szczerzył się na widok emitowanego przez urządzenie światełka, a żyjątka najzwyczajniej w świecie przestały go absorbować. Musiałam skupić uwagę dziecka na wodnej toni, a pomogło nam w tym karmienie muren, na które przypadkiem trafiliśmy. Ależ to piękne ryby, a jakie mają groźne paszcze!Michał zebrał się na odwagę i zapytał opiekuna zoo o interesujące go sprawy. Szymciowi opadła szczęka. Zapatrzył się, aż zapomniał domknąć buzię i przełykać. Ha ha ha.

Inne rybie głowy były nie mniej zaskakujące w swym wyglądzie.

Odebraliśmy mikro-loda, który był w prezencie wraz z talonem, który dostawały dzieci przy wejściu do zoo. Uściślając…Nasze talony zgubiłam grzebiąc w rzeczach synów. Ale przypadkowo spotkaliśmy Wychowawczynię Michała i ona oddała mu swój kupon, gdyż właśnie kupiła rodzinie wielkie desery w restauracji. Syn tulił się do Pani Bogusi i najchętniej nie odstępował by jej na krok. Kilkukrotnie zatrzymywał kobietę, gdy spotykaliśmy ją w kolejnych alejkach. Nawiązała się miła rozmowa i przypomniałam sytuację, gdy nasze dziecko przeszło do starszej grupy i musiało pożegnać się z uwielbianą Panią Basią. Byłam wtedy pełna obaw. Niepotrzebnie! Bogusia to wspaniały człowiek, nawet nie wiedziałam, że też ma synka szczególnej troski. Mieliśmy okazję poznać tego serdecznego chłopca oraz dwóch jego braci i ojca. Michał dostał pamiątkowe zdjęcie z Przedszkolanką.

Szukając Afrykarium natrafiliśmy na wóz policyjny, wojskowy i malowanie buzi…Musiałam bardzo pochwalić syna. Poprosiłam Policjanta, by przeegzaminował dziecko na wypadek, gdyby się zgubiło. Michałek przedstawił się, wyrecytował adres i numer telefonu do Mamy. No brawo! Policjant zdjął Michałowi odciski palców…

…zaprosił do policyjnego wozu i na prośbę naszego syna włączył światła na dachu pojazdu.

Potem nasze dziecko pozwoliło sobie wymalować buzię. A że miało widok na wybieg dla brykających żyraf, które były na wyciągnięcie ręki…

…o takie właśnie zwierzątko na twarzy poprosiło. „Jestem słodkim żyrafem?” – pytał.

Michał jeszcze pozował wraz sową do fotografii. Była piękna i dziecko spytało, czy jak będzie grzeczne, to taką dostanie. „Miejsce sowy jest na wolności, tam jest szczęśliwa. A Ty lepiej nie zapominaj swoich rybek karmić, zamiast prosić o kolejne zwierzątko” – gderałam po matczynemu.

Pod Karczmą Koala spotkaliśmy Marikę i jej Mamę. Michał dostarczył bransoletkę i dostał pieniążki. Pilnuję, by dziecko wykonywało ozdoby samo i ograniczam swoją ingerencję do minimum. Kieszonkowe pozwoliliśmy synowi wydać wedle uznania, pod jednym warunkiem: ma wejść do sklepu i zrobić zakupy sam! Jacek pobiegł tam z aparatem. Gadatliwy blondynek kupił soczek i loda, przyniósł nawet wydaną mu resztę. I tak oto od maleńkiej gumeczki, poprzez jej zakładanie na krosno, zaplatanie bransoletek, rozwożenie „zleceń” i odbiór wynagrodzenia, Michał stał się posiadaczem loda w rożku. Jest bogatszy o doświadczenie, ma też nową koleżanką, która nas obiecała odwiedzić.

Po drodze trafiliśmy na karetkę, którą można było obejrzeć w środku. Nie mogła, po prostu  nie mogłam powstrzymać się i pochwaliłam się naszymi dziećmi. Że skrajne wcześniaki, cudem odratowane…Że Michał idzie do pierwszej klasy, a Szymon jest mądry i stawiamy go na nogi. Musiałam doładować baterie, patrząc na podziw Panów ratowników. Miałam jako matka swoje pięć minut chwały. Ha ha ha! Jackowi również było bardzo miło, poszliśmy dalej mocno podbudowani.

Gdy minęliśmy piękne ule, Michał i Szymon zasiedli na prawdziwym Harleyu Dawidsonie.

Przed dziedzińcem chłopcy głaskali konie i osiołka, lecz potem natrafiliśmy na zamkniętą furtkę i nie zobaczyli już małych kózek, świnek i baranków. Najwspanialsza dla małych dzieci część zoo była zapięta kłódką. Nie rozumiem, doprawdy…

Dochodziła dwudziesta pierwsza. Szymuś zaczął marudzić, był już zmęczony. I choć mieliśmy jeszcze ochotę podreptać po ścieżkach, udaliśmy się do auta, by dzieci mogły odpocząć.

Dziękujemy Zoo Wrocław za możliwość nieodpłatnego odwiedzenia zwierzątek i wspaniałe atrakcje! Troszkę za późna pora zwiedzania jak dla trzyletniego dziecka, ale bardzo cieszymy się, że Szymonek mógł zobaczyć Afrykarium bez przeciskania się z wózkiem wśród tłumów zwiedzających, a Michał pobył „słodkim żyrafem” wokół żywych, afrykańskich zwierząt…Dziękujemy.

***

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *