Bez kategorii

Ach co to był za ślub…część 1

W czasie naszego urlopu przypadły najcieplejsze dni 2013 roku. Pani Jola – właścicielka naszego pensjonatu w Sosnówce – powiedziała, że najwidoczniej zasłużyliśmy na taką cudowną aurę. Biorąc pod uwagę wydarzenia związane z definitywnym zerwaniem z dawnym życiem, kłopoty emocjonalne dwuletniego wtedy Michałka, walkę w sądzie o Mateusza, szarpaninę z deweloperem, nieszczęsny poród Szymona, chorobę Teścia i zmiany zawodowe Jacka, trochę problemów do przepracowania było. W duchu przyznałam z rozbrajającą wręcz szczerością, że faktycznie zasłużyliśmy…

Nasz związek wystawiony był na wiele dramatycznie ciężkich prób. Przetrwaliśmy, zapadła decyzja o ślubie. Wybraliśmy Karpacz ze względu na ilość wydeptanych wspólnie ścieżek i związane z tym cudowne wspomnienia. Otoczyliśmy się ludźmi, którzy byli w najtrudniejszych momentach naszego życia. Okazali nam wsparcie, dali wiele ciepła i zrozumienia. Udało nam się doprowadzić do spotkania wszystkich naszych dobrych przyjaciół.

Była więc Ola – rehabilitantka z rodziną (czyli przystojnym mężem i dwoma mamusinymi klonami), mój „brat” Witek z Asią i dzieciakami- gdy Michał był malutki, chcieli mu dać labradora do dogoterapii – tak zaczęła się nasza przyjaźń. Przyjechała też z Podkarpacia przyjaciółka Maria, której synek cierpiał na to samo schorzenie co Michałek. Odejście Kubusia jeszcze bardziej zbliżyło nas z Marią do siebie. Towarzyszyła jej wspaniała córeczka. Była też Ula z rodziną, niegdyś oddala nam klucze do mieszkania w Warszawie, choć znała nas wyłącznie z internetu. Przyjechała  też niezmiernie serdeczna Dorota z TVP Wrocław ze swoim mężem i córką, „Kity” – czyli dyżurna fotografka w pakiecie z sympatycznym Marcinem, Chrzestna Szymona z mężem. Miałam też sposobność lepiej poznać moją mentorkę od rękodzieła – Olę oraz jej dwumetrowego małżonka, ha ha ha. Zaprosiliśmy też moją kuzynkę i jej córeczki, z których starsza – Kamila –  jest moją Chrześnicą.

W Dolinie Marzeń zjawiliśmy się w czwartek…Pensjonat położony jest na górskiej polanie. Wokół sama przyroda i tylko jedna sąsiadująca posesja. Na szczycie pagórka Kaplica Świętej Anny ze Źródełkiem Miłości, a w oddali drzewa, zza których widać było kontury wyższych wzniesień. Niedaleko płynie strumień, który szemrze karkonoskie melodie. Kilkaset metrów dalej jest płytki i można brodzić stopami w krystalicznie czystej, lodowatej wodzie. Miejsce marzenie! Nazwa jest bardzo trafnie dobrana.

http://www.dolina-marzen.pl/

Po tym jak rozpakowaliśmy auto, Jacek zabrał nas na obiad i znalazł fenomenalne miejsce. W amerykańskiej restauracji Oak Barrel było wyśmienite jedzenie. Tortilla zrobiono ze smacznego placka, gyrosa i soczystych warzyw. Michałek z apetytem zjadł zupę pomidorową i choć jedzenie było godne polecenia, to jednak widok z restauracji był jeszcze większym atutem tego miejsca.

A potem jeszcze napiliśmy się mrożonej kawy w naszej ulubionej cukierni przy głównym deptaku w Karpaczu. Łatwo ją rozpoznać, bo w środku wiszą kryształowe żyrandole, a ściany ozdabiają lustra w złotych ramach. W sezonie jest zmiana organizacji ruchu i niektóre części miasta wyłączone są z ruchu samochodowego. Znalezienie miejsca parkingowego nie jest wtedy łatwym zadaniem. Wróciliśmy do ośrodka, by w pobliskim ogrodzie, delektować się ciszą, spokojem i cudownym górskim powietrzem.

W piątkowy ranek Jacek odebrał z dworca w Jeleniej Górze pierwszych Gości. Maria i czteroletnia Ula jechały do nas autobusem niemal pół doby…Mimo trudów podróży były tak podekscytowane, że miały jeszcze siłę wybrać z Jackiem kwiaty do mojego ślubnego bukietu. Poza gośćmi dotarło więc do mnie pięć wiązanek świeżych róż i frezji. Oczyma wyobraźni widziałam elegancką torebeczkę z perłową rączką. Musiałam tylko dobrze przemyśleć, jak ją wykonać. Okazało się, że mokra gąbka nie jest do tego odpowiednia. Zdecydowałam się ułożyć wiązankę przed samą ceremonią i nie dać kwiatom ani kropli wody. Wtedy mogłam użyć szarą piankę, która jest dużo sztywniejsze i zapewnia stabilizację kwiatowym ogonkom.

Dzień przed ślubem ciągnęło nas w góry, więc pokonaliśmy razem dość strome wzniesienie, by dotrzeć do kapliczki stojącej na jego szczycie. Szymon jak zwykle leżał w hamaku z mojego swetra, którego rękawy zawiązałam sobie na karku. Ten dzieciak to ma dobrze! Zamienia się w kangura i przytulony do Mamusi, ufnie zasypia.

Póki szliśmy w cieniu drzew, miałam dużo siły. Na polankach jednak słońce mocno prażyło nasze głowy i na czole, jedna po drugiej, pojawiały się krople potu. Musieliśmy też przebrnąć przez błotnisty odcinek, więc ściągnęłam buty i brodziłam w brązowej, ciepłej brei. I wtedy właśnie natrafiliśmy na górny odcinek strumienia płynącego blisko pensjonatu. Umyłam stopy, szurając nogami po żwirowym dnie strumyka. Cudowne orzeźwienie. Żyły wypełniły się schłodzoną krwią. Mogłam iść z Szymonem dalej.

Michał szukał patyków, Ula dreptała dzielnie pod górę. Mieliśmy czas na rozmowy, żarty i relaks. Cudownie jest cieszyć się życiem nie spoglądając nerwowo na zegarek…

Po raz pierwszy stanęliśmy przy zabytkowym źródełku jako czteroosobowa rodzina.

Pokażemy Szymonowi cały świat, jak to mieliśmy w zwyczaju czynić z Michałkiem. Ten, widząc wcześniej wyciąg kolejki grawitacyjnej, poprosił, żebyśmy nią pojechali. Gdy odmówiliśmy, syn oburzył się „przecież (jeszcze) nie byłem”. Michał przyzwyczajony jest do tego, że wszędzie go ze sobą ciągamy. On rozumie tyle, ile zobaczy. A widział już wiele w swoim sześcioletnim życiu.

Pod wieczór Narzeczony odebrał z dworca naszą Świadkową i jej męża oraz córkę Manię. Michał ciągle dopytywał, kto u nas będzie i naprawdę ciężko było mu przyswoić informację, że przyjedzie Ciocia Maria z Córką Ulą i Ciocia Ula z córką Marią. Ha ha ha. Goście dotarli znużeni upałem i warunkami panującymi w polskich kolejach. Powoli dochodzili do siebie po forsownej podróży, a ja zaczęłam niepokoić się w związku z wyzwaniem, jakie stanowiło dla mnie ułożenie wiązanki. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Myśl o wykonaniu bukietu była dla mnie bardziej stresująca, niż świadomość, że za dwadzieścia godzin będę musiała stanąć przed urzędnikiem państwowym i podpisać zobowiązanie na całe życie. Ja tak mam, ścigam się sama ze sobą…Już nie zmądrzeję.

Ślub odbył się w godzinach popołudniowych. Do tego czasu upał już nieco zelżał, a ja mogłam bez pośpiechu wyszykować dwójkę dzieci, zaczarować kwiaty z Lidla, uczesać się, umalować. Wziąć głęboki oddech…Jacek przywiózł z Jeleniej Góry kolejnych przyjaciół, inni dojechali do nas własnymi autami.

W szafie wisiała łososiowa, bankietowa sukienka. Doskonale pasowała do mojej figury, przypominającej kształtem klepsydrę. Kreacja była skromna, bez koronek i ozdobnych świecidełek, ale za to bardzo elegancka. Jedyną ekstrawagancją były odkryte nieco plecy. Udało nam się dobrać odpowiednie buty: wygodne, seksowne szpilki. Jacek założył swój garnitur, do którego dokupiliśmy tylko śnieżnobiałą koszulę w delikatne prążki i łososiowy krawat. Ten udało nam się wyszperać na wieszaku w hipermarkecie. Pasował wręcz idealnie, a jego cena była śmiesznie niska.

Obrączki kupiliśmy podczas poprzedniej wizyty w Karpaczu. Srebrne, jak już wspominałam. Rodzice Jacka powiedzieli, że sprezentowali by nam złote krążki, gdybyśmy tylko o to poprosili. A nam naprawdę podobają się nasze obrączki i to, że ze wszystkim staramy sobie radzić sami. Deklaracja Teściów była jednak bardzo wzruszająca.

Do Urzędu Stanu Cywilnego pojechaliśmy na dwie tury. Jacek woził tych gości, którzy nie mieli auta, bo tylko on znał drogę do zabytkowego budynku. Zaowocowało to kilkuminutowym spóźnieniem przyszłych małżonków. Jak mieliśmy zaparkować, gdy podwórko przed urzędem zajęła jedna z firm zajmujących się sprzedażą energii i rozłożyła się z atrakcjami dla dzieci? Nikt nas o tym nie uprzedził. Poza tym nadal zamknięty był deptak. Wszyscy jednak przyjęli to ze zrozumieniem, bo wcześniej mieli dokładnie takie same problemy ze znalezieniem miejsca jak my. Karpacz w sezonie jest bardzo tłoczny, w czerwcu były dużo przyjemniej pod tym względem.

Na sali przywitaliśmy się z Dorotą i Olą od rękodzieła, pozostali goście wcześniej dotarli do Doliny Marzeń i był czas na chwilę rozmowy. Urzędniczka posadziła nas przed sobą i zaczęła ceremonię. To, że przypomniałam sobie moje imiona, było dość zabawne. Ale nie sądziłam, że mój braciszek nie jest w istocie Witkiem, tylko „Witoldem Zdzisławem”. Myślałam, że parsknę śmiechem. Długo potem natrząsałam się jeszcze ze Zdzicha…a pozostali z rozbawieniem wspominali Leokadię. Tyle, że ja drugie imię mam po Babci, która uratowała mi życie, gdy miałam trzy miesiące. Nasza Świadkowa Ula ubrana była w bardzo gustowną sukienkę, którą jednak zwykła nazywać „czerwoną bezą”. Ot kolejna weselna anegdota. Dodam też, że Uli podczas podpisywania dokumentów trzęsły się ręce dużo bardziej niż nam, więc jest co z uśmiechem wspominać. Nie wyobrażam sobie, żeby mojej „starszej siostry” nie było wtedy u naszego boku.

Pani Urzędnik, próbując podnieść rangę wydarzenia uprzedzała z powagą, że właśnie założymy rodzinę. Deklamowała regułę, która wzbudzała powszechne rozbawienie biorąc pod uwagę, że niedaleko siedział Michałek i Szymon, a rodziną jesteśmy już dobre kilka lat. Widać było jednak, że bardzo się starała, by nasz ślub był bardzo uroczysty. Kobieta pięknie wyglądała w jasnej kreacji z łańcuchem zawieszonym na ramionach, a całą procedurę przeprowadziła z wielką klasą. Trzeba przyznać.

Cudownie było mieć wokół najbliższych przyjaciół, którzy przybyli z różnych części Polski na nasz ślub. Jacek wyglądał wspaniale! Tak rzadko widuję go w garniturze…Śnieżnobiała koszula kontrastowała z opalenizną zdobytą podczas wspólnych wojaży, a krawat wyraźnie wskazywał czyim partnerem jest ten przystojny mężczyzna. Stał obok mnie człowiek, którego urodą wiele lat temu tak bardzo się zachwyciłam. Zaraz potem ujął mnie swoim ciepłem i wrażliwością. Teraz był mój i co ważne, miałam to zaraz mieć na piśmie. Ha ha ha.

Deklamując słowa przysięgi, trzęsła mi się ze wzruszenia broda, a mojemu Ukochanemu zaszkliły się oczy. Trzymaliśmy się za dłonie, wypowiadając uroczyste słowa. „I przyrzekam, że uczynię wszystko…” – wtedy uzmysłowiłam sobie jak bardzo zaufał mi drugi człowiek, nie zawiodę go.

Obrączki trafiły na nasze palce i tym o to sposobem, spełniło się nasze marzenie: staliśmy się małżeństwem. Jesteśmy pewni, że będzie ono zgodne, szczęśliwe i trwałe.

I nawet ryżem sypnęli, by nam dobrze się wiodło, bo o płodność się nie martwimy akurat. Ha ha ha! Trója dzieci i pies wystarczy.

cdn w części drugiej.

***

3 thoughts on “Ach co to był za ślub…część 1

  1. dozujesz nam wieści a my czytamy z wypiekami na twarzy jak byśmy tam byli (ja byłam, myślami z wami)
    a raty? w tak sprzyjających warunkach są wybaczalne 😛

  2. popłakałam się ze śmiechu, ze Zdzicha 🙂 prawdziwi przyjaciele nie ważne jak mają na imię, my nazywamy ich tak jak sobie tego chcą bez zbędnych fochów i drążeniu „dlaczego”
    🙂 a to źródełko koło kapliczki zwane Dobrym, Świętym lub Źródłem Miłości podobno jak głosi legenda, ten, kto siedmiokrotnie okrąży kaplicę z wodą ze źródła w ustach, zapewni sobie szczęście w miłości co prawda u was szczęścia jest nadmiar ale próbowaliście tego? 🙂 już was sobie wyobraziłam w tym upale z nogami umorusanymi błotem z Szymonem na szyi w kangurzym swetrze jak dreptasz Igo z polikami pełnymi wody aby czasem nie wylać w przypływach śmiechu jaki was często ogarnia i Jacka który goniąc Cię z równie wielkimi policzkami próbuje Cię rozśmieszyć 🙂 🙂 skacząca Nelką, która nie nadąża i śmiejącym się Michałkiem wymachującym patykiem stojącym gdzieś na wielkim kamyku. sielanka 😉

    hmmm Sosnówka, byłam, przeżyłam równie wieeeelką miłość, też mam tam swoją Dolinę Marzeń, cudne miejsce

  3. (…) W salonie rzeźbionym stylowo – we dwoje.
    W rozmowie z angielską królową – we dwoje.
    W podróży przez porty i dale, i w tangu, przez rauty i bale…
    W godzinie, gdy zegar powtarza tak…tak… We dwoje, we dwoje
    – bo jak? (…)

    .. uwielbiam ten wiersz Osieckiej .. ten właśnie fragment zamieściliśmy na z Mężusiem na naszych zaproszeniach ślubnych ..

    .. życzę Wam takich chwil we dwoje w nieskończoność .. takich spojrzeń pełnych wzajemnej adoracji i podziwu bez limitów ilościowych i czasowych .. niech każde jutro przyniesie większą miłość niż wczoraj ..

Skomentuj ~Facia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *