Bez kategorii

Ach co to był za ślub…część 2

Z Urzędu Stanu Cywilnego wyszliśmy jako małżeństwo Młynarczyk, czyli idealne połączenie kobiecego temperamentu i męskiego spokoju oraz precyzji.

Michał nie bardzo rozumiał, że jego Tata i Mama są już mężem i żoną. On w uroczystości dopatrywał się czegoś na kształt urodzin i tylko ciągle dopytywał „ludzi  bendom śpiewać stolat?”, „bendzie tort?”. Najważniejsze, że byli z nami „ludzi”, a przede wszystkim ich dzieci. Tyle Michałek zrozumiał…

Jacek bawił się w pilota wycieczki i zorganizował zbiórkę naszych gości pod Biedronką, skąd mieliśmy razem wyjechać do Pensjonatu Dolina Marzeń na obiad. Pomysł był wręcz genialny tyle, że mój Małżonek oddał Świadkowej dokumenty i kluczyki od naszego auta, a telefony zostały oczywiście w Seacie. Nasze małżeństwo zaczęło się więc od pogoni za kluczami. Ha ha ha. Trzeba było samej dzierżyć w dłoni istotne gadżety, co  jest najlepszą przestrogą na kolejne lata naszego związku, he he.

Miałam również nauczkę, że nie puszcza się Michała do kibelka z niedoświadczonym opiekunem. Dziecko wróciło z kupą roztartą na czole (dzięki Marcin). Buu ha ha ha! Szymon nie puścił pawia, to jego brat musiał nawywijać. Jak nie urok to…Ha ha ha, czyli u nas nic nowego. Tak zwane: życie.

Ostatecznie udało nam się  gości poprowadzić do pensjonatu. Przed progiem budynku przywitała nas chlebem i solą Pani Jola. Ależ nam niespodziankę zrobiła! Wiedziała, że nasze wesele będzie…nazwijmy to…niestandardowe, jednak chciała dopełnić tradycji. Wzruszyła nas bardzo.

W sali bankietowej czekały już zastawione stoły. Szukaliśmy swojego miejsca, które rozpoznaliśmy po dwóch talerzach, na których makaron ułożony był na kształt serca. I tylko zastanawiałam się, czy miało ono symbolizować naszą miłość, czy uczucie, z jakim Pani Jola przygotowała posiłek. Ha ha ha. Pewnie jedno i drugie, a rosół był pyszny. Domowy wywar z kury.

Potem dostaliśmy kotlety z mamuta. No bo jak nazwać porcję, która nie chciała zmieścić się na talerzu? Mięso było delikatne, otoczone panierką z otrębów, a do tego podano młode ziemniaczki. Po tym daniu stwierdziłam, że kocham Panią Jolę. Oskrobać tyle małych kartofelków? Zdecydowanie trzeba być dobrym człowiekiem. Ha ha ha.

Goście złożyli nam życzenia i wręczyli upominki. Dostaliśmy m. in. złotą rybkę, która – jak się potem okazało – nie ma żadnego dostępu do zawartości swojego pękatego brzuszka. Ot taki psikus, a ja się głowię, jak rybkę rozpruć, żeby gliniane ścianki nie popękały. Bo kto by miał odwagę roztrzaskać rybkę przynoszącą szczęście?

Upał dawał się we znaki, więc ogłosiłam z moim Mężem koniec części oficjalnej, po czym wszyscy z ulgą zaczęli rozsuwać węzły krawatów, ściągać  marynarki i przebierać się w stroje na ognisko. Zebraliśmy wiele pochwał za to, że zrobiliśmy przyjęcie na górskiej polanie, bez krztyny nadęcia i tych wszystkich ślubnych dyrdymałów pt. styropianowe gołąbki i różowe balony. Niektórzy goście nie mogli uwierzyć, że mogą bawić się na weselu w szortach, a do tego nikt ich nie zmusza do tańców i przyśpiewek. Jak to mówią, hulaj dusza piekła nie ma!

Chrzestna Szymona – Emilia wraz z Mariuszem zajęli się grillem. W taki upał był to nie lada wyczyn, a my przekonaliśmy się, że na tę parę zawsze można liczyć. „Mrozy” pilnowali ognia i tego, by suchego drewna było pod dostatkiem. Z entuzjazmem wydawali gościom upieczoną kaszankę, kiełbasy i wysmażony na kiju gyros. Wpadłam na pomysł, żeby nadziać doprawione piersi z kurczaka na solidny patyk i obsmażać nad żarem. Razem z Mariuszem co jakiś czas przekładaliśmy kij z mięsem na drugą stronę, gdyż gyrosa nie dało się obrócić jak standardowy rożen. Może dlatego, że mięso piekło się w poziomie? Jako podpórki służyły dwie gałęzie zakończone rozwidleniem. Patent wymaga jednak na przyszłość dopracowania.

Sam kurczak w smaku był bardzo dobry. Wystarczyło zmieszać markowe przyprawy: do gyrosa i curry i pozwolić, by mięso porządnie się wypiekło. Ścinaliśmy co jakiś czas zewnętrzne części piersi, ubolewając, że nie mamy noża elektrycznego. Wśród dodatków do uczty pojawiło się masło czosnkowe, które – jak się okazało – wiele osób bardzo lubi. Właścicielka pensjonatu przyniosła sałatkę owocową, której nikt nie miał siły zjeść zaraz po obiedzie. Była pyszna, więc przepis muszę koniecznie wyprosić. Było tam między innymi jabłko, brzoskwinia, borówki i winogrona. Cudownie orzeźwiający posiłek. Szczególnie w tak gorący dzień.

Czas upływał na miłych rozmowach do późnych godzin nocnych. Dzieci w tym czasie bawiły się na placu zabaw, ganiały po górskiej polanie. Ostatecznie miały do dyspozycji salę zabaw w pensjonacie, ale przy tak sprzyjającej pogodzie, kto by siedział w domu?

Wielką atrakcją były popisy Kubusia. Jeszcze rok temu ten chłopczyk nie siedział samodzielnie i wypowiadał pojedyncze słowa. Teraz pouczał nas z wielkim uśmiechem na twarzy „skleroza nie boli”, „skubnę Ci aparat (fotograficzny)” albo „daj kielicha”. Zdecydowanie Kubuś był duszą towarzystwa, a mi serce rosło, jak wielki postęp zrobił w swoim życiu. Zaczął stawać na nóżki i trzymając się  poręczy potrafi przejść kilka kroków. Wspaniały dzieciak, jak i jego rodzice.

Wieczorem, zza wzgórza, na którym stoi kapliczka, wyłonił się jasny księżyc, hipnotyzujący nasze spojrzenia. Noc była ciepła, gwieździsta. Mieliśmy nad sobą cały wszechświat, a wokół najwspanialsze osoby, jakie przyszło nam w życiu poznać.

Wielokrotnie spotkaliśmy się z opinią, że zaprosiliśmy naprawdę ciepłych i serdecznych ludzi. Cóż, na innych zwyczajnie szkoda energii. I tak nasza Ola komplementowała Witka, Ula – Dorotę i tak dalej. Skromnie, ale w bardzo przyjaznej atmosferze – to był przepis na wyjątkowy dla nas dzień.

Goście niechętnie odchodzili od ogniska, lecz zmęczenie powoli zaczęło doskwierać. Do końca wytrwali świadkowie, których ostatecznie zostawiłam samych i udałam się do męża i dzieci. Szymon początkowo spał słodko zawinięty w kołderkę. Miał ciepłe rączki i spokojnie, głęboko oddychał górskim powietrzem. Gdy Jacek udał się na spoczynek, zabrał Szymka ze sobą. Było już po pierwszej w nocy.

W niedzielny poranek zjedliśmy razem śniadanie i pokroiliśmy ciasto upieczone przez Panią Anię z pracowni ceramicznej. Makowiec był przepyszny, a do tego pięknie przystrojony.

W porze obiadowej postanowiliśmy upiec resztę mięsiwa na ruszcie. Zostały z nami Ula z rodzoną i Maria z córeczką, gdyż Ci goście opuszczali Dolinę Marzeń dopiero w poniedziałek. Pilnowałam ognia w palenisku, choć żar z nieboskłonu wcale nie był mniej dotkliwy. Niedzielne popołudnie spędziłam ubrana w bikini, a zimne piwo smakowało wtedy lepiej niż kiedykolwiek. Do wieczora zostały z nami też „Kity” i moja Kuzynka Edyta z dziewczynkami. Wyskoczyły tylko na krótką wycieczkę do miasteczka kowbojskiego, ale na wspólny obiad zdążyły. A Szymcio spał w cieniu zarośli znużony upałem. Zrobiłam mu cudne zdjęcie.

Powoli opadały już emocje i wróciła nam chęć do zwiedzania okolic. W poniedziałek, po odwiezienia Świadkowej na pociąg, zabraliśmy Marię i Ulę do Western City. Przy wejściu miałam niezmierną przyjemność poznać czytelniczkę Kurlandii, którą teraz raz jeszcze serdecznie pozdrawiam.

Ulcia była zachwycona atrakcjami miasteczka. Miała sposobność oglądać indiański taniec deszczu. Przekonaliśmy się, że skuteczny, bo zawisła nad nami chmura. Dała trochę ochłody, ale też straszyła pojedynczymi kroplami deszczu.

Michał był w miasteczku już w zeszłym roku, lecz tym razem udało nam się trafić na moment podkuwania konia. Kowal dał nam nawet starte podkowy na szczęście. Wystarczyło poprosić.

W tym czasie zwiedziłam również z Szymonem stajnię. Dziecko było zachwycone zamszową skórą na końskim pysku. Od wiosny zaczynami hippoterapię. Stajnie i rehabilitację mamy kilkaset metrów od domu. Teraz jednak szeryf jeździł w wózku, a z daleka połyskiwała złota oznaka na jego piersi.

Temat wesela uznaliśmy za zamknięty z chwilą, gdy ostatni goście opuścili Dolinę Marzeń…

Dziękujemy wszystkim za przybycie na nasz ślub i niezapomniane chwile, które zapisaliśmy w sercach i na kartach pamiętnika. Bez Was ta historia nie była by tak pogodna, a głowa wypełniona tyloma cudownymi wspomnieniami. Dziękujemy, że byliście i jesteście z nami!

Iga i Jacek Młynarczyk

***

11 thoughts on “Ach co to był za ślub…część 2

  1. To my dziękujemy za tak wspaniałe przyjęcie. Mimo, ze nie zostaliśmy na „poprawinach” to było niesamowite, takie inne niz wszystkie…. 🙂 :*

  2. Uwielbiam całą Waszą czwórkę i życzę Wam wszystkim wszystkiego co najlepsze, oby życie słało przed Wami tylko cudne scenariusze ze szczęśliwym happyendem !!!!! Całuski w Szymciowe nóżeczki :))

  3. Iga wyglądałaś cudnie, gratuluję pięknej wiązanki. wielki ukłon w Twoją stronę za pomysł i wykonanie. Szczególną uwagę przykuła bransoletka na Twojej ręcę, prezentowała się super z opalona dłonią.

  4. Iga po skończeniu czytania ostatniego wpisu czuję się jakbym była na waszym wyjątkowym weselu. cieszę się waszym szczęściem i życzę dużo zdrowia i wszelkiej pomyślności. jednocześnie jest mi tak smutno… wczoraj była moja 8 rocznica ślubu. fakt ten pozostał przemilczany, nie został wspomniany ani jednym nawet słowem. wieczór spędziłam w łóżku z książką, mąż siedział piętro niżej przy laptopie. to boli. życzę ci aby twoja 8 rocznica była równie emocjonująca jak sam dzień ślubu i aby nigdy nie wiało chłodem

    1. Bo tak jest z chłopami… Czasami trzeba pomyśleć i zrobić coś za nich, ale skorzystają wtedy oboje. Nie twierdzę jednak, że i tak by było w tym przypadku. Może jednak warto było przejąć inicjatywę? Ciężko tak radzić na odległość…

  5. piękny chwile w towarzystwie przyjaznych osób i ponownie stwierdzam, że prawdziwa miłość nie potrzebuje wielkiej oprawy by się nią cieszyć i dzielić z innymi. Życzę samych słonecznych dni na kolejne dni, miesiące i lata Waszego wspólnego życia już jako państwo Młynarczyk.

  6. Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.oby teraz wszystko układało się już po Waszej myśli;na pewno tak będzie:)myślałam,że tacy ‚pozytywni wariaci’ jak Wy istnieją tylko w filmach,naprawdę Wasze życie to temat na niesamowitą książkę…podziwiam Cię za odwagę,że z dwójką dzieciaczków (jeden z ssakiem)odważyliście się na ślub gdzieś daleko….p.s.śliczne obrączki i torebka kwiatowa.a kolor Twojej sukienki to zdecydowanie Twój kolor:)pozdrawiam cieplutko i pisz,pisz,pisz,bo naprawdę cudownie się Ciebie czyta:)

  7. Iguś, ja dopiero dziś nadrobiłam zaległości w Kurlandii… Z całego serca życzę Wam wszystkiego najlepszego na nowej-starej drodze życia 😉 Niech Wasz związek zawsze będzie taki udany, pełen szczęścia i harmonii, jak teraz.
    Wyglądałaś prześlicznie, a bukiet-torebka był zachwycający.
    Wszystkiego NAJ!!!:*

Skomentuj ~dominika Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *