KREATYWNIE, Z ŻYCIA WZIĘTE

5 lat Szymonka

Minęło pięć lat, nie oglądam się za siebie. Na tyle, na ile los mi pozwoli, mam zamiar wypełniać szczęściem naszą Kurlandię. Są rzeczy, które dzieją się niezależnie od naszej woli, jednak na bardzo wiele mamy w swoim życiu wpływ. Nie zamierzam zatem przestać się starać o rodzinę, o dom, o szacunek. Szymon mnie bardzo wiele nauczył.

W tym roku największym prezentem dla młodszego synka był tort, którego nie ma i nie będzie miał nikt inny, przedstawiający to, co Szymcio kocha najbardziej: jego zwierzaki z kundlem z TOZu na czele. Włożyłam w wypiek tyle pracy i serca, że to aż ciężko opisać słowami. Zaczęłam od nauki masy cukrowej, która ma bardzo specyficzne właściwości. Zajęło mi to niemal pół dnia.

Przygotowanie piesków to kolejne zarwane wieczory. Zależało mi, żeby nasi goście bez trudu rozpoznali Elzę, Foresta i Nelkę. Wprowadziłam też element humorystyczny: Nel próbowała zeżreć literkę „t” z tortu.

Sunia znana jest z uporczywego przynoszenia zabawek i zachęcania domowników do aktywności. Godzina dwudziesta druga, kiedy na reszcie siadam na kanapie i mam chwilę dla siebie, to sygnał dla Nel, by poczłapać po misia i rzucić mi go pod nogi. I tak dzień w dzień…Zwierzaki na wszelkie sposoby okazują nam miłość i swoje przywiązanie. A Forest, zwany „gadającym psem”, ma niezwykłą cierpliwość do porażonego dziecka. Nastawia ogon do tarmoszenia, powarkuje i poszczekuje na znak niezadowolenia, ale gdy tylko Szymon przestaje interesować się kudłatym wiechciem, pies znowu nastawia ogon. Komedia! Elza to jeszcze takie…psie dziecko, niesamowicie zżyte z naszym kotem. Sansa wylizuje młodziutką sunię, okazuje jej wiele czułości, niczym przybrana matka. Ten szczeniak przy urodzeniu mógł być niedotleniony, był wątły i nie umiał ssać sutka. Wstawaliśmy z Jackiem w w nocy niczym do niemowlęcia i pilnowaliśmy, by Nela nakarmiła córkę. Naciągaliśmy gruczoły i przystawialiśmy do pyszczka Elzy. Odchowaliśmy szczęśliwie tego małego „szczurka” i Mąż – jako głowa rodziny – zadecydował, że zostanie z nami. Do naszej gromadki dołączył też „Pan Kotlet” czyli przeuroczy kot sąsiadów, który śledzi mnie wzrokiem i domaga się porcji mięsa. Wczoraj nawet właził do domu, nie przejmując się zupełnie obecnością naszych Nibyjorków. Buzia Szymona promienieje, gdy zwierzaki zaczynają szaleć po domu. Źrenice z resztkami oczopląsu, wodzą za powarkującymi i miauczącymi stworzonkami. Ze względu na swoje zamiłowanie do zwierząt, syn dostanie od nas całoroczny karnet do zoo, które mijamy trzy razy w tygodniu w drodze na basen.

Nie zapomnieliśmy z Mężem o odpowiedniej oprawie tej ważnej uroczystości. Kupiliśmy taśmę z nadrukowanymi otworami, do których podczepiliśmy niemal setkę balonów. Girlanda  zawisła na suficie między lampami i przy poręczy schodów.

W pokoju było bardzo kolorowo, a Szymcio nie krył radości. Pokazywał paluszkiem na balony  „Tu! Tu!” i z buzi syna nie schodził uśmiech.

Jacek stwierdził, że potrzebne są żywe kwiaty na stole, a Michał ozdobił flakon swoją pracą z zajęć praktyczno-technicznych. Starszy syn wyrzeźbił w gipsowej płycie scenę z urodzin brata. Był tam nawet tort ze sztucznymi ogniami, które rozpaliły dziecięcą wyobraźnię, a potem stały się efektowną atrakcją podczas śpiewania „Sto lat!. Dana – rehabilitantka – spontanicznie wcieliła się w rolę naszego wodzireja. Szymon był tak podekscytowany, że podnosił chudą pupę i zjeżdżał mi z kolan. Ciężko było mi go poskromić, syn chciał chodzić i babrać rączkami w torcie. Raz mu się nawet udało dorwać cukrowe ozdoby. Spryciul!

https://www.youtube.com/watch?v=waynmwbSw5c&feature=youtu.be

Tort kroiłam ostrym nożem, zanurzanym we wrzątku. Byłam wtedy wyraźnie zestresowana, co nie umknęło uwadze gości. To był bodaj mój drugi tort w życiu, a pierwszy z tyloma warstwami. Nie miałam pewności, że jest udany. Na szczęście w tym samym momencie dotarła gorąca pizza i byłam o tyle spokojniejsza, że mam jakąś alternatywę w zanadrzu. Ja zawsze muszę mieć plan B, dzięki temu przetrwałam wszystkie życiowe zawirowania.

Wypiek okazał się wybitnie pyszny! Nazwałam go czekoladową symfonią. Puszysty, wilgotny, nie za słodki, nie był ani trochę maziowaty czy mdły. Kiedy go skosztowałam, oczy mi się zaszkliły. Zebrałam ogrom pochwał i byłam przeszczęśliwa, że torcik dla Szymka okazał się wyjątkowo piękny i pyszny. Włożyłam w jego przygotowanie całe swoje serce, wszystkie umiejętności. To był absolutny szczyt moich możliwości. Składał się z trzech biszkoptów: czekoladowego, kakaowego i waniliowego. Najciemniejszy był puszysty, ale bardziej zwarty. Nasączyłam go herbatą earl grey strong. Potem była kwaśna warstwa czekowiśni, robionej w zeszłym roku z owoców z działki mojej bratowej. Nastęnie puszysta warstwa ze śmietany, serka mascarpone i czekolady mlecznej z orzechami laskowymi. I tu miałam wątpliwość…czy nie dałam za mało masy? Proporcje wskazują, że 150ml śmietany 30%, jeden serek i jedna czekolada, to składniki potrzebne na pojedynczą warstwę tortu. W moim przypadku blatów było trzy, a zużyłam jedynie dwa opakowania mascarpone. Mąż i ja nie lubimy tortów, których masa dominuje, dlatego zaryzykowałam i postawiłam na obłędny smak puszystych i wilgotnych biszkoptów. Biały wyszedł niczym gęsi puch, był niezwykłe lekki. Brązowe przypominały smakiem „Mleczną kanapkę”.

Żeby przygotować tak dobry blat, należy ubić pięć białek, a na sam koniec, kiedy już zaczynają być sztywne, powoli dodawać 2/3 szklanki cukru trzcinowego. Masa staje się zwarta, niemal daje się kroić nożem. Wtedy mikser ustawia się na najmniejszą prędkość i dodaje powoli 5 żółtek, całkowicie oczyszczonych z białka. Miksuję zaledwie kilka – kilkanaście sekund na najniższych obrotach. Następnie powoli dosypuję szklankę przesianej mąki z  połową płaskiej łyżeczki proszku do pieczenia i bardzo delikatnie mieszam łyżką. Ile chcę kakao, tyle odbieram mąki. Mój piekarnik dobrze piecze biszkopt w temperaturze 170 stopni Celsjusza przez 35 minut. Jeśli się od góry rumieni, przykrywam go papierem do pieczenia. Drzwiczki uchylam minimalnie, bo biszkopt nie lubi kontaktu z zimnym powietrzem. Po wyjęciu z piekarnika, okrągłą formę z wypiekiem (wyścieloną na dnie papierem – o czym zapomniałam wspomnieć), rzucam z wysokości 15 cm na podłogę. To pozwala biszkoptowi oderwać się od ścianek.

Blaty tnie się, gdy są całkowicie wystudzone. Kupiłam specjalną żyłkę do dzielenia równych warstw tortu, ale ostatecznie zrobiłam to tradycyjnie…ostrym nożem, bo gadżet denerwował mnie tylko w obsłudze. Wypiek składał się z mocno kakaowego biszkoptu, kwaśnej czekośliwki, warstwy z serkiem mascarpone i czekoladą orzechową, waniliowego biszkoptu, warstwy z serkiem mascarpone i czekoladą orzechową, biszkoptu lekko kakaowego, znów czekośliwki i mascarpone z orzechową czekoladą, biszkoptu waniliowego. Po złożeniu tortu warstwy nie były idealnie równe, dlatego – podążając za radą koleżanki, która zawodowo robi torty – użyłam ganache.

Warstwę tę przygotowałam z dobrej gatunkowo, gorzkiej czekolady. Doprowadziłam do wrzenia 180ml śmietany kremówki i dosypałam do niej dwie, starte tabliczki czekolady z 82% kakao (200g). Zamieszałam, odstawiłam do wystygnięcia, a potem zostawiłam na kilka godzin w lodówce do wychłodzenia. Następnie zmiksowałam, a wtedy masa podwoiła swoją objętość. Długim i szerokim nożem rozprowadziłam ją po torcie, wyrównując jego kształt. Masa była plastyczna, lecz po włożeniu do lodówki szybko zamieniała się w zwartą, gorzkawą skorupkę. Wyborną!

Tort przygotowany został do nałożenia masy cukrowej. Ja kupiłam gotową na portalu aukcyjnym, do tego matę silikonową. Rozwałkowałam zielony cukier o smaku migdałowym na 2-3 milimetry i nałożyłam masę na tort przy pomocy silikonowej płachty. Wyrównanie boków zajęło mi niespełna pięć minut. Była to stosunkowo prosta czynność, miałam specjalną szpatułkę z uchwytem. Na filmiku znalezionym w internecie doskonale to widać. Masa cukrowa jest jadalna i całkiem smaczna, ale uprzedziłam gości, że spokojnie mogą ją potraktować jak dekorację i zostawić na talerzu. Miała bowiem kilka „E” w składzie.

https://www.youtube.com/watch?v=4PX9cxbsV

Kiedy opadły najsilniejsze emocje, zaczęliśmy rozpakowywać prezenty. Szymcio dostał ciuszki, ulubione deserki owocowe, pościel do łóżeczka, koło do pływania, które będziemy testować na basenie oraz kreatywne zabawki:

– przyssawki do kąpieli Baby Ono,

– masę plastyczną z Biedronki, która ma w zestawie trzy drepczące korpusy do oklejania,

– piramidę z kubków z Biedronki,

– dmuchawę do robienia baniek.

Ta okazała się zepsuta, a dzieci były zawiedzione, że nie będzie baniek. Pomimo, że następnego dnia pojawiłam się w sklepie Askot z reklamacją, nie wymienili mi sprzętu na nowy. Musiałam podpisać stosowne dokumenty i czekam na rozpatrzenie wniosku o zamianę zabawki na sprawną, nie wiadomo czy sklep weźmie odpowiedzialność za sprzedanie uszkodzonej – wcale nie taniej – rzeczy. Słowo „jeśli” padało z ust sprzedawczyni wielokrotnie, wrrrr! Szymon został bez prezentu, który miał być zwieńczeniem udanego popołudnia. To było zdarzenie losowe, więc postanowiłam tego nie roztrząsać podczas przyjęcia, dzieciaki zabawiliśmy masą cukrową. Mam sporo rozmaitych foremek, a ostatnio zachwyciłam się tymi, które posiadają specjalny uchwyt ze sprężynką. Wystarczy go nacisnąć, a gotowy kształt sam wyskakuje. Tak właśnie powstały kwiatuszki na torcie. Tosi i Michałowi też się bardzo podobało modelowanie cukru, nawet mama dziewczynki pokusiła się o zrobienie wiewiórki. Sporo było przy tym śmiechu, bo – jak wspominałam wcześniej – masa cukrowa jest kapryśna i zachowuje się różnie w zależności od wilgotności. W ten sposób zwierzątko a ciągu chwili ewoluowało od wysokiego i smukłego rudzielca, po niską i tęgą pokrakę. Ha ha ha. Tosia natomiast zrobiła ślicznego kotka przypominającego „Pana Kotleta”, miała jednak o tyle łatwiej, że wybrała masę odparowaną, która była bardziej sztywna i zwarta.

Dzień był pełen emocji, a w nocy Szymon kręcił się i odreagowywał. Obudziliśmy się niewyspani, ale szczęśliwi, bo nasze dziecko zaczęło szósty rok życia. A przecież niewiele brakowało, by jego losy potoczyły się zupełnie inaczej…

Szymon jest radosną iskierką. Naszym panaceum na smutek, wielkim szczęściem!

***

 

 

 

7 thoughts on “5 lat Szymonka

      1. A ja wierzę, że tak będzie, patrząc na to ile osiągnęliście przez te 5 lat.
        Zresztą mając tak zdeterminowanych rodziców, Szymek nie ma wyjścia! Z całego serca tego Wam wszystkim tego życzę.

Skomentuj ~Ag Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *