GOTUJEMY

Zupa kurkowa

Na Boże Narodzenie miał być barszcz czerwony i zupa grzybowa. „Nie zjemy tego!” – odparłam na widok naszykowanych dań. Postanowiłam ugotować zupę kurkową dopiero po skończeniu rubinowego wywaru. Ile to roboty: nastawić bulion na żeberkach wraz z włoszczyzną i trzema kapeluszami prawdziwków? Chwila, Mama przygotowała jarzyny. Niegdyś zbierała w lubuskim małe, żółtawe kurki. Czyściła je potem, odparzała i mroziła dla nas do małych, foliowych woreczków. Ponoć grzyby nie ciemnieją podczas obróbki, gdy spryska się je sokiem z cytryny. Nie praktykowałam tego nigdy, nasze kapelusiki były brązowawe. Komu to przeszkadzało? Zupa smakowała obłędnie! Doprawiłam ją smażoną na maśle cebulką, zielem angielskim, liściem laurowym, jałowcem, majerankiem, szczyptą tymianku, pieprzem, siekaną pietruszką i koprem, a na koniec dodałam słodkawej śmietanki 30%. Coś wspaniałego!

Żeberka obrałam i tak przygotowane mięso zmieliłam drobno wraz z jedną pietruszką i marchewką z zupy, smażoną cebulką, namoczonymi kapeluszami prawdziwków. Doprawiłam solą, pieprzem, tymiankiem i kminkiem. Wykonanie ciasta na paszteciki jest dziecinnie proste. Należy wystudzić roztopioną kostkę masła, dodać do niej:

40 dag mąki pszennej
20 dag mąki krupczatki
4 żółtka
2 jajka całe
4 łyżki śmietany
małą paczkę proszku do pieczenia
sól
2 łyżeczki cukru pudru
kminek!!!

Kminek nadaje ciastu niesamowitego aromatu. Doskonale komponuje się z mięsno-grzybowym farszem i uzupełnia smak delikatnej zupy kurkowej. Pomimo, że masło w cieście było uprzednio roztopione, pasztecik był kruchy, „sypiący się”. Przepięknie pachniał, gdyż chwilę przed podaniem, rozgrzałam go w gorącym piekarniku (nigdy nie rozgrzewamy piekarnika wraz z ciastem w środku, bo ono nieładnie obsycha).

Ciasto należało schłodzić w lodówce. Tym razem nie zawijałam typowych”pierożków”. Idę na skróty, jeśli mogę zaoszczędzić sobie niepotrzebnej pracy. Ciasto wałkowałam na  grubość 2-3 milimetry. Cięłam długie pasy o szerokości jakieś…8-9 centymetrów. Farsz, który był bardzo plastyczny, formowałam w długi wałek i kładłam na środku ciasta. Potem zawijałam „roladkę” tak, by łączenie ciasta wyszło mi na spodzie, przy samym blacie kuchennym. Lekko ugniotłam pasztecik, by nie rozpadł się (rozsunął) podczas pieczenia. Najpierw wyrównałam brzegi rulonu, zabierając niepotrzebny kawałek ciasta bez farszu, a potem kroiłam paszteciki co jakieś 2,5 – 3 centymetry. Błyskawiczna robota. Piekłam w rozgrzanym piekarniku w temperaturze 180 stopni przez około kwadrans. Paszteciki musiały być lekko zarumienione, ale nie wysuszone! Warto posmarować surowe ciasto resztką białka, wtedy ciasto przyjemnie błyszczy się po upieczeniu. Ja o tym pomyślałam za późno, choć białka przecież zostały.

Jacek był zachwycony, Michał dobierał dokładkę ze trzy razy, rehabilitantka Danka aż wysłała mi smsa z gratulacjami, gdy odgrzała w domu podarowaną przeze mnie porcję dania. Moja Mama nawet nie chciała spróbować, chociaż w domu obłędnie pachniało. Postanowiłam nie wskrzeszać w swoim sercu małej, spragnionej akceptacji dziewczynki i cieszyć się tym, że tak wspaniałe danie zostało przeze mnie osobiście przygotowane, a nie kupione. Mój dom – moje małe, radosne drobiazgi…Moje szczęście.

***

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *