ZWIEDZAMY

W stadninie

Michał ma mój charakter i trochę dysfunkcji swojego ojca, ha ha ha. Nie ma tu ani krztyny złośliwości.. Michałek – podobnie jak Tata Łukasz – zaczyna kilka rzeczy na raz, co minutę ma inny pomysł na aktywność, a do tego boryka się z kłopotami z pisaniem ze słuchu. „Kfiatki” w zeszycie ćwiczeń coraz mniej mnie śmieszą, a coraz bardziej martwią. Jedyna szansa na uratowanie dziecka: globalna nauka czytania. Moja mrówcza praca polega na: motywowaniu dziecka, by kończyło jedną czynność, zanim zacznie kolejną, wykonywaniu miliona ćwiczeń grafomotorycznych i fonetycznych oraz poskramianiu żywiołu drzemiącego w drobnym ciałku syna.

Tym razem spakowałam dzieciaki i odwiedziliśmy w stadninie moją Przyjaciółkę. Jacek wegetował w pracy. Po drodze zrobiłam z piętnaście dodatkowych kilometrów – taką mam genialną nawigację. Ciśnienie wyszło pąsami na policzkach, żyłka na czole zaczęła nerwowo pulsować. Szlag mnie trafiał! Ola wyszła nam na przeciw dobre pół kilometra, kochana moja. Dotarliśmy dzięki jej serdeczności – tylko i wyłącznie. Śliczna blondynka biegła wzdłuż głównej ulicy drąc się wniebogłosy i machając rękoma. Mapa prowadziła nas w ślepą, polną uliczkę, z której próbowałam się moim pełnoletnim gratem jakoś wydostać. Wrrrr. Nauczka jest taka: popatrz dobrze na mapę, zanim gdziekolwiek wyruszysz.

Michał oglądał kąpiel koni, a potem brodził kaloszami w błocie.

Karmił Czempina jabłkami i marchewką. Czuł tremę, gdy koń podnosił wargi…

…a potem wyprowadził zwierzę na spacer i sprawdził się w roli jeźdźca. Ja wiedziałam, że syn doskonale trzyma się w siodle. Ale jazda na oklep? Byłam pod ogromnym wrażeniem. Talent – ewidentnie. Michał jest drobny i piekielnie wysportowany, ma doskonałe wyczucie ruchu zwierzęcia. Byłby dobrym dżokejem – wiele osób już nam to powiedziało. „Mamo pacz, nie czymam się!” – pękał z dumy. Kołysanie rozespało dziecko, a stalowa chmura nad nami zwiastowała gradobicie. Nasza przygoda wypełniła się ekscytacją i delikatnym niepokojem. Dreszczyk emocji: zdążymy uciec przed deszczem?

Michałek dosiadł konia, a młodszy syn przyglądał się zwierzęciu z ciekawością. Wydarzyło się coś niezwykłego, ulotnego, ciężkiego do opisania słowami. Reakcja Czempina na chłopca z mózgowym porażeniem dziecięcym…taka tkliwość, wyrozumiałość…Na twarzy Szymona malowała się fascynacja, strach, ciekawość i szczęście. Koń i dziecko komunikowali się w sposób daleki od moich możliwości postrzegania świata. To wielkie, płochliwe zwierze upatrzyło sobie Szymonka i delikatnie trącało go zamszowym pyskiem, aż trzeba było zwierzę powstrzymywać.

Chyba wykupię synowi w wakacje jazdę na kucach, a Szymkowi hipoterapię. Wszystko zależy od napływu funduszy, które są już na wyczerpaniu. Będę miała okazję częściej widywać się z przyjaciółką. Ola jest wspaniałym, ciepłym człowiekiem i lubię jej towarzystwo. Znamy się ze dwadzieścia lat i choć potrafimy na długo tracić ze sobą kontakt, to jednak zawsze nasze drogi znów się krzyżują. A Michał to już stracił wszelkie hamulce w bajerowaniu uroczej dziewczyny…”Koooocham Paaaaniom”.

W kolejnych dniach przesiedliśmy się na rower…

***

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *