KREATYWNIE

Wulkan

Jak Boga kocham, brakuje mi czasami cierpliwości do Michała. To jest złote dziecko…dopóki wszystko układa się po jego myśli. Sprząta, gotuje, pomaga w domowych obowiązkach, zajmuje się zwierzętami i ogrodem. Jest uczuciowy i bardzo pomocny. Gdy tylko dzień zaczyna układać się niezgodnie z jego oczekiwaniami…pojawia się bunt i histeria – cały Tatuś. Syn jest bardzo, ale to bardzo konsekwentny w swoim dążeniu do narzucania innym swojej woli. Niezadowolenie manifestuje krzykiem, tupaniem, a ostatnio nawet niemiłymi rysunkami. Upiera się jak dziki osioł, dziesiątki razy zadaje to samo pytanie z myślą, że w końcu ulegniemy – bywa to strasznie męczące. Mam wtedy wrażenie, że moja głowa staje się kwadratowa, a zwoje mózgu puchną i prostują się. Ciężko zachować spokój.

Ostatnie dwa dni non stop słuchałam o czarodzieju ze Szklarskiej Poręby, dla którego syn robi magiczne mikstury. Michałek bełtał we wiaderku wodę, rwał trawę i posypywał błotem z dziury w trawniku, którą absolutnie – już ze sto razy – zakazałam mu rozgrzebywać. Pokusa jest jednak silniejsza. Wyciągnęłam ze spiżarni buteleczki z korkami i jakieś fikuśne naczynia na oliwę. Przypomniałam z uśmiechem na ustach, że za niszczenie trawy w moim ukochanym ogrodzie – osobiście wyrywam nogi z tyłka i pozwoliłam synowi sporządzić kolejne eliksiry. Ale już bez powiększania błocka, które to potem psy wnoszą na łapach do domu.

Tego samego dnia zgadałam się z sąsiadką na tematy wszelakie. Sprzątałam sypialnię, gdy Pani Kasia – ze swojego ogrodu – wywołała mnie na balkon. Zaniepokoiła się odgłosami dzikich lokatorów z pobliskiej budowy. Oczywiście w moim pokoju natychmiast pojawił się Michał i próbował skraść uwagę. Syn próbował włączać się wolną mową do rozmowy dorosłych, dyskusja zeszła na temat mikstur Michała i trudów związanych z poskramianiem charakternego blondynka. Pani Kasia opowiedziała o wakacyjnych eksperymentach naukowych swojej córki. Wpisałam w wyszukiwarkę „wulkan doświadczenie” i zaczęliśmy od zrobienia góry.

Dzień 1.

Staram się korzystać z tych materiałów, które mam w domu. Znalazły się słoiki (półlitrowy i maleńki), gaza, klej cienkowarstwowy do kafli. Wystarczy. Duży słoik postawiłam na tacce dnem do góry, na nim mały z otworem ku górze. Klej cienkowarstwowy (może być gips z piaskiem) zmieszaliśmy z wodą i nasączyliśmy nim gaziki. Słoiki okleiliśmy szczelnie tak, by w górnym słoiczku mogła zgromadzić się ciecz. Konstrukcję wymodelowaliśmy palcem, by lawa miała po czym spływać. Michał dziś bardzo zadowolony, że miał kreatywne zajęcie. Teraz dogląda dosychania swojej konstrukcji. Powstanie na niej prehistoryczna zieleń i dinozaury.

Dzień 2.

Klej cienkowarstwowy ma na sobie nieprzyjemny osad, do którego nic nie chciało by się przykleić. Wulkan potraktowaliśmy więc białym (taki tylko miałam) lakierem w spray’u. Wierzch utrwalił się. Kiedy syn zaczął być dokuczliwy…opowiadał mi piętnaście razy w ciągu godziny o tym, że w piątek jest nowa gazetka LEGO; zachęcał psy do szaleństw i hałasowania, polewał je lodowatą wodą z węża; sterczał w oknie, niszcząc przy tym oparcie nowego łóżka i dyskutując z przechodniami szybką mową…wyciągnęłam tajną broń: pistolet z klejem. Wulkan zazielenił się i dostał trochę głazów, po których miała potem wędrować lawa. Po wielu analizach i nieudolnych próbach ogarniania wakacyjnego chaosu generowanego przez nadpobudliwe dziecko, doszłam do wniosku, że Michałowi trzeba jednak organizować przestrzeń do działania, systematyzować jego zachowania. Póki samodzielnie kontroluje i porządkuje swoje postępowanie, ma pełną swobodę: to jest jego prywatna przestrzeń i czas do kreatywnych, lecz rozsądnych działań. Kiedy jednak procesy pobudzania się zaczynają dominować, trzeba ukierunkować postępowanie dziecka. Chyba nie ma innego sposobu, jak odgórne nadawanie wektora temu żywiołowi.

Psycholog bardzo ciekawie tłumaczył to zagadnienie na turnusie. Lawa wypływa z wulkanu we wszelkie strony, jeśli nie spotka na swojej drodze żadnej bariery. Wydrążenie koryta sprawi, że żywioł nabierze właściwego kierunku i nie niszczy wszystkiego wokół. Spróbowałam zastosować się do sugestii specjalisty, a wyznacznikiem odpowiedniego czasu na ingerencję był mój poziom zniecierpliwienia zachowaniem syna.

Zrobienie wulkanu zajęło kilkadziesiąt minut. Potem dziecko samodzielnie napisało na kartce przepis na masę solną i ją wykonało: szklanka mąki, szklanka drobnej soli, pół szklanki wody. Ja bym się pokusiła jeszcze o łyżeczkę oleju, może masa będzie wtedy bardziej plastyczna? To był czas na kontrolowane działanie Michałka, narzucone przeze mnie odgórnie. Z masy powstały dinozaury, które wypiekłam w piekarniku nagrzanym do stu stopni. Lekko popękały, ale nikomu to nie przeszkadzało. Michał, po godzinie systematycznej pracy, mocno się wyciszył i nabrał ochoty na zaszyć się w pokoiku. Kiedy dinozaury ostygły, przyszedł czas na ich wspólne malowanie.

Nastąpiła kulminacja eksperymentu. Do słoiczka na szczycie wulkanu wsypaliśmy sodę (zawartość całej paczuszki) oraz łyżkę płynu do mycia naczyń. W szklance był ocet i czerwona farbka. Powolne polewanie sody kwasem octowym sprawiło, że wulkan zaczął wyrzucać z siebie lawę. Płyn do mycia naczyń sprawił, że lawa pieniła się  i miała bąbelki. Inspirację na wykorzystanie płynu zaczerpnęłam z poniższego filmiku, wody jednak dodawać nie trzeba.

https://www.youtube.com/watch?v=13HJh3avIrI

Pterodaktyl odpadł, trącony łokciem przez dziecko. Ale potem wszystko już poszło zgodnie z planem. Zagłada dinozaurów.

Popołudnie minęło spokojnie. Usystematyzowany Michał dwie godziny cierpliwie składał Lego, bo chciał. Następnego dnia nie miałam już przygotowanego zadania i procesy pobudzania się przejęły kontrolę nad nim i nade mną. Mam już pełen obraz tego, jak postępować do września. Ufff. Najgorsze za mną.

To, o czym wspominał psycholog zdaje się być proste i oczywiste. Syn zaczyna się pobudzać? – Daj mu kontrolowane zadanie. Sprawa jest jednak bardzo skomplikowana, bo trzeba wykazać się olbrzymią ostrożnością, aby nie zabijać w dziecku kreatywności. Nie można też przyzwyczaić absolutnie samodzielnego i samoobsługowego chłopca, że zawsze ktoś będzie kontrolował jego zachowaniem w chwili pobudzenia. Mam przed oczyma jego biologicznego Tatę…Człowiek piekielnie inteligentny, z olbrzymią wiedzą techniczną, pracowity, który jednak pracuje mało efektywnie, jeśli nie ma odgórnie narzuconego rytmu działania. Tak ewoluowała jego nadaktywność psychoruchowa, a ja nie chcę, żeby Michała systematyczność zależała od innych osób. Samokotrola – słowo klucz.

Efektem rozmów o magii były eliksiry ziołowe. Ziele angielskie, pieprz ziarnisty, liść laurowy, kminek oraz rozmaryn, oregano z ogródka i sklepowy chrzan Syn pragnie je podarować czarodziejowi, a ja bym tak bardzo chciała, żeby stanęły w nowej szafce w kuchni. Czekamy tylko na wymianę pękniętej szybki – zawsze mamy takiego pecha.

W międzyczasie krasnoludki naprawiły wyrwane zapięcie w drzwiach lodówki i zamontowały zawias do zepsutej od roku szafki. Nieeee, to nie krasnoludki. To mój Mąż. Ha ha ha. Kocha. Nie trzeba słów…

***

8 thoughts on “Wulkan

      1. Pisałaś niedawno, że przez jakiś czas nie będziecie się spotykać z ludźmi, którzy nie mówią z zasadami wolnej mowy, a przyszła sąsiadka 🙂 ten komentarz absolutnie nie jest złośliwością. 🙂

        1. Nie przyszła do nas. Wyszła do swojego ogrodu a tego przecież sąsiadom nie zabronię. Rozmawiałam z nią bez Michałka ale ten oczywiście przybiegł jak usłyszał głosy i probował skraść uwagę.Już doprecyzuję wpis.

Skomentuj ~Ania Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *