KREATYWNIE

Wosk Palmowy

Michał lubi robić upominki dla bliskich, nieczęsto widuje Tatę i Dziadków. Tym razem – na warsztatach kulinarnych – naszykował domową Nutellę z daktyli, która nie miała prawa przetrwać kilku tygodni, potem chciał znowu produkować bransoletki z gumek. Zaproponowałam mu coś zupełnie innego: ozdobne świece. Sprzedawca lakonicznie tłumaczył mi różnicę pomiędzy stearyną, parafiną, a woskiem palmowym. Uczepiłam się słów „ekologiczny” oraz „krystalizuje na twardo” i wybrałam ten ostatni.

O głupia ja…Nie wiedziałam, co czynię. Po pierwsze wosk palmowy jest ekologiczny pod warunkiem, że pochodzi z plantacji, a nie z drzew zamieszkiwanych przez orangutany. Po drugie zrozumiałam sens krystalizacji. Wosk ten tworzy wzory niczym mróz na szybach, ale tylko wtedy, gdy ma odpowiednią temperaturę i wolno zastyga. Kto by ją mierzył podczas zabawy z dzieckiem? My – dla przyspieszenia procesu twardnienia – wystawialiśmy gorącą świeczkę na dwór. W takim przypadku osadzał się brzydki, białawy nalot, albo świeczka strzelała na drobne elementy. Sporo nerwów kosztowało mnie poskromienie tego wymagającego produktu. Żałuję, że nie zdecydowałam się na zwykłą, klasyczną stearynę – przyznaję.

Kupiłam za portalu aukcyjnym kilka słoiczków do przechowywania przypraw. Szkło było ładne, gładkie, a wieczko ozdobne, z takim wypukłym grzybkiem. Plan był taki, żeby wosk barwić i wlewać go do naczynia warstwami. Barwnik do świec przyszedł wraz z knotami, a jeden z nich przykleiliśmy gorącym woskiem do dna słoika. Pierwszą warstwę wylałam ja, miała ciemnogranatowy kolor. Sprzedawca zalecał, żeby rozpuszczać produkt w kąpieli wodnej. Trwało to jednak wieki, a przy większej ilości palmowego proszku, zbrylał się on i nie chciał upłynniać. Wzięłam więc mały garnuszek i delikatnie roztopiłam większą ilość wosku, uważając jednak, by się nie przegrzał (mały palnik, ciągłe mieszanie). Słoiczek przechylałam i w ten sposób utworzyłam cztery, granatowe fale. Z chwilą zetknięcia ze ścianą naczynia, wosk zastygał w postaci bardzo cieniutkiej błonki. Michał – podpatrując mnie – kręcił naczyniem i pochylał tak długo, aż nie było ani jednej kropli cieszy…

…a powstałe fale wysyciły się kolorem.

Przyszedł czas na barwę ciemnoniebieską, potem niebieską. Kolor kontrolowaliśmy z Michałem, dorzucając odpowiednią ilość barwnikowych drażetek (im więcej drażetek, tym bardziej nasycony kolor). Syn bardzo szybko załapał, jak tworzyć kolejne warstwy morza i chętnie to robił: precyzyjnie przechylał szklanym pojemnikiem i tworzył fale. Co z tego, skoro jedna z porcji wlanego wosku była za gorąca i przytopiła nieco wcześniejsze rzędy? Pogodziliśmy się z faktem, że na akwenie będzie sztorm i już nie trzymaliśmy się tak mocno idealnej harmonii warstw. Przyszedł czas na białe, morskie bałwany, a potem jeszcze kolejne rzędy fal. Kontrolowaliśmy, żeby knot się nie pochylał. Rozważałam, czy jeden sznureczek wystarczy na tak szerokie naczynie.

Zapomniałam dodać, że do stopionego wosku Michałek dolewał olejek sandałowy i piżmowy. Świeczka pięknie pachniała. Do wieczka synek wsadził kilka muszli kupionych w Auchan. Zamknął naczynie „do góry nogami”, a po odwróceniu muszelki ładnie ułożyły się na wierzchniej warstwie wosku. Całość przewiązaliśmy białym sznurkiem, imitującym okrętową linę. Brakowało może jakieś małej zawieszki – kotwiczki, albo koła okrętowego. Przez nasz dom przetoczył się jednak armagedon chorobowy i nie miałam jak wyskoczyć do sklepu, po tanie ozdoby. Trudno. Kiedy Jacka nie ma, jestem ze wszystkim absolutnie sama.

Michała aż roznosiła radość, że „Babcia się ucieszy”. Wymógł na mnie jeszcze wykonanie świeczki dla Taty Łukasza. Miałam dość oblepionej kuchni, szczerze dość samego – cholernego – wosku palmowego. Ale dziecko ładnie mnie prosiło i widać było, że bardzo mu zależy. Wykorzystaliśmy więc kwadratowy karton po mleku. Umyty, osuszony, został pozbawiony górnej części. Syn lał kolorowe warstwy sam, nauczył się obchodzić z gorącą cieczą. Pudełko lądowało na dwór, by wosk szybciej zastygał. Potem kartonik został przecięty.

Nie sądziliśmy, że przez to świeczka pęknie na górze, a Michałek strasznie to przeżyje. „Dziecko! Przynajmniej Tata będzie wiedział, że to rękodzieło, a nie kupna świeczka. Gdyby była bez skazy, Tata by nie uwierzył, że to Twoja praca. Zobacz jakie to ładne!”. Michał zrozumiał, że jego świeczka była wyjątkowa i że Łukasz z pewnością doceni pracę swojego jedynego syna. Całość została oklejona ozdobami, które powstały dzięki zalaniu  – rozgrzanym, kolorowym woskiem – drobnych foremek do czekoladek. Michał nagrzewał suszarką świeczkę, a gdy ta lekko topiła się, kładł przytopione również kwiatki, serduszka i gwiazdki.

Dogrzewanie suszarką spowodowało powstanie białego nalotu. To jest tak, gdy się używa materiałów, których się absolutnie nie zna, w imię pseudo-eko idei. Biologicznemu Tacie prezent się bardzo podobał.

Dziadkowie z Radzynia postawili świeczki na półce, Babcia Ula zapaliła pachnącą ozdobę i okazało się, że wytopił się tunel, a na ściankach naczynia wosk pozostał. Oznacza to, że trzeba było dać dwa, lub trzy knoty. Babcia jednak jest równie sprytna i postanowiła uzupełnić powstałą lukę o nowy knot i zaleje ją stearyną. W ten sposób będzie cieszyć się swoim prezentem od wnuczka dłużej. Dziadkowie z Chełma dostaną upominek pocztą, jak tylko wrócę do zdrowia i będę mogła wyjść z domu.

Woskiem można bawić się jeszcze w jeden sposób. Wkład do znicza przygrzewa się suszarką lub gorącą łyżką i nakłada na niego ususzone na płasko kwiaty i liście. Ja takich nie miałam, a zamówione przez internet kocanki, okazały się zbyt wypukłe i nie dawały pożądanego efektu. Zostaną wykorzystane do innych celów.

Przykładowa inspiracja jest tu: http://swiecoweigraszki.blogspot.com/2014/07/zbieranie-suszenie-wklejanie.html

A to jedna z przykładowych prac autorki bloga Świecowe Igraszki. Zachęcam do przejrzenia całej strony, jeśli chcecie Państwo pobawić się w ozdabianie świeczek. Wykorzystane zostały tam też suszone gałązki wrzosu, ziarna kawy, pomarańcze, laski cynamonu, gwiazdki anyżu – dużo ciekawych pomysłów. Parzyłam z podziwem.

W świecach można też rzeźbić…

https://www.youtube.com/watch?v=iqsySlO0JFI

Warto sięgnąć po przezroczysty wosk żelowy (wtedy wszystkie zatopione ozdoby doskonale widać), ozdabiać świece papierowymi, kolorowymi chusteczkami (tą nadrukowaną warstwą), wykorzystywać rozmaite formy 2 i 3D,  albo nacinać wierzchnią część dłutkiem i tworzyć małe działa sztuki. Mnogość pomysłów sprawia, że warto spróbować swoich sił i pobawić się z dzieckiem w tak kreatywny sposób.

Kiedy byłam mała, zbierałam resztki wosku ze zniczy, rozrzuconych wokół śmietnika na głubczyckim cmentarzu. Babcia miała do mnie świętą cierpliwość i pozwalała topić stearynę, kapać nią na stołową ceratę, dotykać rozgrzany wosk opuszkami palców lub majtać rękoma nad płomieniem świeczki, zalewać umyte naczynka roztopioną cieczą ze starego garnuszka. Teraz nazwano by to patologią, ha ha ha. Pamiętam jak fascynowały mnie szklane znicze…Im bliżej było połowy lat dziewięćdziesiątych, tym ciekawsze miały kształty. Walały się wokół kontenerów, a Babunia pozwalała mi wziąć kilka ciekawszych osłonek do zabawy. Moje dzieciństwo upływało bardzo szczęśliwe i teraz ja próbuję pokazać własnym dzieciom, jak bardzo świat jest ciekawy. Trzeba tylko uruchomić wyobraźnię.

***

4 thoughts on “Wosk Palmowy

  1. Witam,pamięta Pani jak nazywał sie ten syndrom jak kobieta nie umie donosić do terminu ciąż? Zapomniałam na śmierć a jak sobie nie przypomnę to nie zapomnę i tak w koło:)

    1. Z tym zespołem antyfosfolipidowym to też wcale nie jest taka prosta sprawa. Ja urodziłam dwoje dzieci przez cc przedwcześnie 32tc waga 1480g i 26tc waga 522g. W obu ciążach w pewnym miałam złe przepływy co powodowało zmniejszenie tlenu dla dzieci i mniej pożywienia, więc trzeba było ciążę wcześniej rozwiązać bo grozilo wewnątrzmaciczne obumarcie płodu, z drugiej ciąży synek żył tylko 6 dni. Tez miałam podejrzenie zespołu antyfosfolipidowego, jednak po zrobieniu badań okazało się że zespołu nie mam i trombofili wrodzonej rowniez nie, więc nie wiadomo dlaczego miałam takie problemy w ciążach. Teraz jestem w 3 ciąży i miesiąc przed poczęciem brałam acard i od pozytywnego testu ciążowego biorę zastrzyki clexane, te leki biorę cały czas i na razie Bogu dzięki jest dobrze, jestem w 27 tc, i widzę znaczną różnicę w ciążach tych dwóch poprzednich i w tej, teraz dziecko w 25tc ważyło 1070g, przepływy w normie i generalnie od samego początku dziecko wychodziło pomiarami tydzień do przodu. Mam więc nadzieje, że Bóg pozwoli żeby tym razem było wszystko dobrze, dzięki dobrej decyzji lekarza o podaniu acardu i Clexane ta ciaza jest zupełnie inna. Przepraszam Igus że jest na temat ale może komuś się przyda moja wypowiedź. :-*

      1. Super, że podzieliłaś się tą informacją. Musiało to Cię wiele kosztować. Będę trzymać mocno kciuki i słać dobre mysli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *