Z ŻYCIA WZIĘTE

Wigilia

Przygotowania do świąt zaczęłam już w trzecim tygodniu listopada. Pomyłam okna, kiedy jeszcze na dworze nie było tak zimno, poodsuwałam szafy i wymiotłam nagromadzone tam kurze. Następnie przygotowałam faszerowany śliwkami schab, schab w ziołach, zamarynowałam kaczki w miodzie i przyprawach korzennych, wszystko zamroziłam. Robiłam to w wolnej chwili, bez pośpiechu i presji czasu. Dzień przed Wigilią wyciągnęłam mięsiwa, które potem – dwudziestego czwartego rano – upiekłam. Przez cały dzień ograniczyliśmy spożycie pokarmu do minimum, ale podczas samej kolacji na stole znalazły się wszystkie przygotowane dania, również te mięsne. Pod tym względem nie jesteśmy wierni tradycji. Użyłam moją piękną brytfannę ze Szlachetnej Paczki i ciepło zrobiło mi się na sercu na wspomnienie ludzi, którzy okazali nam tyle życzliwości.

Choinkę ubraliśmy wyjątkowo kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Wszystko dlatego, że wiejski sklep ogrodniczy zaproponował opcję bezpłatnej dostawy do domu. Perspektywa zaoszczędzenia Mężowi sprzątania wana, ostatecznie mnie przekonała. Chcieliśmy odpocząć, zwolnić tempo najbardziej, jak tylko się da. Jacek wymarzył sobie białe drzewko, więc przyozdobiliśmy świerk perłowymi kulami bawełnianymi, koronkowymi płatkami śniegu od mojej internetowej koleżanki Joli (Czapeczkowy Zawrót Głowy), pierniczkami z białym lukrem i srebrnymi drażetkami, czekoladkami w srebrzystych papierkach i opalizującym anielskim włosem. Całość dopełniło kilka białych i srebrnych bombek oraz szpic zrobiony przez Michałka. Kupiłam w Pepco styropianową gwiazdę, którą wraz z synem posmarowałam klejem i osypałam srebrnym brokatem.

Do przygotowań dołączyła moja Mama. Przywiozła śledzie po kaszubsku, sałatkę i szarlotkę. Usmażyła jędrzychowskie kanie, które to uprzednio namoczyłam w mleku z jałowcem, gałką muszkatołową, solą i pieprzem. Grzyby te ususzyłam jesienią po spacerze z najlepszymi przyjaciółmi. A potem…Czytelnicy bloga wyrazili chęć pomocy rodzinie Witka i zmobilizowali mnie do zorganizowania akcji charytatywnej, w efekcie której – w domu niepełnosprawnego Kubusia – nie będzie architektonicznych barier. Kanie, które stały się jedną z potraw na Wigilijnym stole, przypominały mi o lawinie pozytywnych zdarzeń i o sile ludzkiej serdeczności.

Kolację zaplanowaliśmy na godzinę szesnastą, ale była to umowna pora. Najważniejsze było dla nas to, by spokój wypełnił mury naszego domu i zasiedliśmy do posiłku wtedy, kiedy wszyscy byliśmy gotowi. Na stole – w dużym, kutym lampionie, który dostałam od Jacka ma Mikołajki – migotało nastrojowe światełko. Rzucało koronkowe wzory na ścianę i sufit, było bardzo nostalgicznie. Pusty talerz przypominał nam o tych, których zabrakło przy Wigilijnym stole. Wspomniałam Staruszkę, która wykrzesała wielki talent z moich dłoni. Bardzo mi brakuje rozmów z Babcią, do dziś nie skasowałam z telefonu jej numeru. Po prostu nie potrafię, a minął już rok…

Posłałam ciepłą myśl w stronę rodziny zabitego w Berlinie kierowcy ciężarówki. Prosiłam o siłę dla tych, którym przyszło zmierzyć się obecnie z olbrzymią tragedią. Dziękowałam losowi, że był dla nas łaskawy i mogliśmy usiąść do posiłku razem. Doceniałam tę chwilę.

Michał zaskoczył nas tego popołudnia. Samodzielnie nakrył do stołu, przygotował własne kartki z życzeniami, które to odczytał przy okazji łamania się opłatkiem. „Mamo i tato. Kocham Was z całego serca. Dużo zdrowia i spełnienia marzeń. Wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia”. Doczekałam się takiej pociechy, bardzo wzruszający moment dla rodziców walczących.

Syn naciął też z papieru „sianko” i położył na talerzyku, bowiem w natłoku spraw zupełnie o tym zapomniałam. Pilnował, by wieczór przebiegał zgodnie z świąteczną tradycją. „Najpierw opłatek, potem kolacja, potem prezenty!” – strofował – „Najpierw najstarsza osoba, czyli Babcia Ula. Noooo, taaaak! Tak mówiła Pani Ela w szkole”.

To, jak bardzo Michałek zaangażował się w pomoc, świadczyło o jego dużej świadomości, dojrzałości i odpowiedzialności tego dziewięcioletniego chłopca. Zbieramy teraz plony naszej pracy, okazywanych uczuć i wpajanych wartości. To również włożona w dziecko energia nauczycielek z naszej kameralnej, wiejskiej szkoły. Byłam dumna.

Michał przełamał się opłatkiem z Szymonem…

…a ten oczywiście był zachwycony.

„Mądry jesteś, zdolny jesteś, sprawny jesteś. Żebyś tylko jeszcze zachowanie poprawił, tego Ci życzę!” – umoralniałam pierworodnego, łamiąc się z synem opłatkiem. „Mamo. Życzę Ci…żebyś żyła sto lat…i miała dużo pracy…” – Michał to zawsze potrafi mnie pocieszyć – „I żebym nie był upierdliwą mendusią”. Ha ha ha. Dokładnie! W tym uroczystym momencie złożyliśmy sobie najserdeczniejsze i najszczersze życzenia. „Byśmy mogli za rok usiąść razem przy Wigilijnej kolacji. Nie wyobrażam sobie życia, w którym Ciebie nie ma.” – mówiłam do Męża, a ten poparł mnie w pełni. Wzruszeni usiedliśmy do stołu i podałam czerwony barszcz z uszkami.

Mama, zachwycona pierogami zamawianymi przez moją bratową, namówiła mnie na zakup gotowych uszek. Skosztowałam głęboko rubinowy, doskonale doprawiony wywar i ganiłam się za to, że jem pierożki ze sporą ilością ciasta i niemal niewyczuwalnym, grzybowym farszem. Ja się nigdy nie zmienię! – do takiego doszłam wniosku. Żałowałam, że nie zdecydowałam się na wysiłek i nie ulepiłam własnych uszek z tegorocznymi prawdziwkami, cebulką i majerankiem. Takie drobiazgi tworzą niezwykłą atmosferę, a na te maleńkie uszka pachnące lasem, czeka się przecież cały rok. Barszcz był natomiast przepyszny, Mama włożyła w niego ogrom serca. Zawsze twierdziłam, że mogłaby założyć restaurację, bo ma doskonałe poczucie smaku.

Jacek zachwycał się moimi śledziami na słodko. Matiasy moczyłam w lodówce dwa dni, często zmieniając zimną wodę. Pokroiłam jabłko, namoczyłam rodzynki sułtańskie, doprawiłam majonezem, odrobiną gęstej śmietany, pieprzem i miodem. Ostrości daniu nadała świeża cebula, dodałam też krztynę cynamonu. Marynowany w ziołach i czosnku schab, był soczysty i aromatyczny. Mąż jadł go z domową ćwikłą, którą uwielbia. Z trudem doczyściłam ręce po burakach, bo przecież ja to ja i rękawiczek nie założyłam. Niereformowalna ze mnie kobieta, lubię czuć pracę pod opuszkami palców. Nie wstydzę się swoich zmęczonych, zniszczonych dłoni.

Michał przebierał nóżkami. Wiadomo dlaczego…Mocno podkręcaliśmy atmosferę: „Michał…ale wiesz, że pod choinką są prezenty dla grzecznych dzieci. Nie oczekuj wiele, dobrze Ci radzę” – docinałam. Syn na wszelki wypadek pytał pozostałych domowników, czy żartuję. Chodził, liczył prezenty i bilans paczek mu się nie zgadzał. Zrywaliśmy boki ze śmiechu. Skanował nasze miny, był rozbawiony, ale też mocno skonsternowany. Robił szybki rachunek sumienia. Poprzedni rok zdecydowanie bardziej obfitował w – doprowadzające mnie do obłędu – wybryki. Teraz mogliśmy wynagrodzić dziecko za zwycięstwo w szkolnym konkursie recytatorskim i kilka wyróżnień plastycznych. Miałam pomysł na nietuzinkową niespodziankę.

Upatrzyłam sobie na licytacji – na rzecz pomocy Agatce, chorującej na siatkówczaka – przejażdżkę „prawdziwym Hot Wheelsem”. Na sali siedział rosły mężczyzna w koszulce z logo zawodów driftowych, więc dopytałam go o szczegóły. Wspomniane auto miało jakiś mega wielki silnik, strzelające bajery i było kolorowo oklejone. Zapowiedziałam ostrą walkę. Mój budżet – dwieście pięćdziesiąt złotych, szybko okazał się za mały. Przy trzystu złotych miałam pot na czole, a przy czterystu musiałam się poddać. Cieszyłam się, że przejazd autem driftowym wzbudził takie zainteresowanie, bo nadrzędnym celem dla wszystkich była zbiórka funduszy dla chorej dziewczynki. Tylko tak mi się ciężko na duszy zrobiło, że Michała ominie tak fantastyczna przygoda. Trudno. Pieniądze wydałam na inne licytowane przedmioty.

„Przyjedźcie na zawody, Mały pojedzie z kierowcą” – powiedział menadżer zawodów. Podziękowałam serdecznie, nie potraktowałam jednak propozycji zbyt poważnie. Mężczyzna opuścił salę z ciężarną żoną. Nie bardzo wiedziałam nawet jak się nazywa, jak go znaleźć. Ot wzięłam na klatę porażkę w licytacji i tyle. Bawiłam się dalej, wykupując niemal wszystko to, czego nie chcieli inni. Tak stałam się posiadaczką vouchera na przegląd instalacji gazowej w wanie, jakieś silikonowej foremki w kształcie choinki, kuponu na strzyżenie psa, warsztatów kulinarnych, które ofiarowałam niepełnosprawnemu koledze mojego Szymonka. „Przejażdżka Saabem z 1967 roku po raz pierwszy, po raz drugi…po raz….” – grzmiał kobiecy głos na sali gimnastycznej. „Biorę!” – machnęłam ręką i wrzuciłam sporą kwotę do puszki dla Agatki. W przypływie dobroci matczynej chciałam zabrać chłopców w stukilometrową podróż zabytkowym autem. Ale szybko zreflektowałam się, że będzie to prezent dla mojego Męża, wypożyczymy stroje z lat sześćdziesiątych i przy okazji zrobimy sobie świetną sesję fotograficzną do ramek na ścianę.

Wieczorem spojrzałam na facebook’a. A tam…wiadomość od poznanego podczas licytacji mężczyzny. Proszę wybrać zawody, na które przyjedziecie. Wprowadzę Was tam, gdzie nie wchodzą inni: do parku maszyn, do zawodników – czytałam jednym tchem. Byłam w szoku! Oszołomiona. Mężczyzna dotrzymał słowa. Wyjaśniłam, że wydałam swój budżet na inne fanty i mogę odwdzięczyć się już tylko dobrym ciastem. Wiedział o tym i ponowił zaproszenie. Chciał „sprawić ludziom radość”- taka była motywacja Pana Patryka. Wiedział, że zmagam się z chorobą synów. Chciał, byśmy mieli powód do uśmiechu. Długo jeszcze nie mogłam przestać myśleć o tej niespodziance, ogromnie dużo dobrego nas ostatnio spotkało. Czułam, że ja też mogę zrobić coś, by wywołać uśmiech na twarzy tego dobrego człowieka i jego partnerki. Wydziergałam absolutnie przecudną czapeczkę z kwiatuszkiem, ozdobionym kryształkami oraz mięciutki, różowy szaliczek. Umówiłam się z managerem zawodów na przekazanie prezentu i dostałam wiele ciepłych słów, bo komplecik bardzo się spodobał przyszłej mamie. W lutym mała kruszynka będzie nosiła moje, naszykowane od serca ubranko. Wiem, że to drobiazg. Ale nie da się go kupić, powstał bowiem dzięki moim zręcznym palcom i sercu pełnemu szczęścia.

Umówiliśmy się z moją Mamą, że kupujemy niespodzianki tylko dla najmłodszych. Chcieliśmy kobiecie oszczędzić wydatków, sami jednak wyłamaliśmy się i przygotowaliśmy podarki dla wszystkich domowników. Było przy tym wiele śmiechu, bo udawałam, że nie mam pojęcia, iż pod świątecznym drzewkiem leży czapka, szalik i rękawiczki z wyprzedaży w sklepie House. Po świętach miałam kupić sobie też sukienkę. A że znalazłam idealną w wiejskim lumpeksie za czternaście złotych, zakupiłam cudne buty Kopciuszka i jestem już przygotowana na zabawę Sylwestrową. Koleżanka obiecała mnie uczesać. Ukręciłam dla niej pyszny, domowy ajerkoniak. (10 żółtek, pół kilo cukru, 400ml mleka, 200ml spirytusu, cukier wanilinowy, laska wanilii).

Męża prezent, który wspólnie wybraliśmy w galerii, zapomniałam za to spakować. Jacek drwił ze mnie z tego powodu i było dużo śmiechu. Starość nie radość, w świątecznej torebce znalazły się kosmetyki do golenia oraz wspomniany kupon na przejażdżkę Saabem, co było faktycznie wielką niespodzianką dla mojego Ukochanego.

Michał dostał pakiet gier wszelakich, kompletowanych od października: quiz wiedzy o Polsce, kultowa gra mojego dzieciństwa Connect 4, bitwa o stołki, kuchenne eksperymenty, do tego koraliki Ikea Pyssla. Syn miał anielską cierpliwość do układania pęsetą wzorów na specjalnych płytkach. Potem zgrzewałam żelazkiem koraliki, powstały podkładki pod kubki i zawieszki na choinkę dla biologicznego Ojca i Dziadków z Radzynia. Doszłam do wniosku, że to zakup życia, bo Michał siedział na tyłku po kilka godzin dziennie. Najlepiej wydane dwadzieścia złotych ever! Ha ha ha. Ja zrobiłam zakładkę do książki w kształcie Minionka. Świetna zabawa!

Dziecko już nie może doczekać się wyjazdu do Poznania na zawody. „Wzium wzium, i-i-i-i!” – naśladował dźwięk poślizgu auta rajdowego. Dostał pojazd na pilota od Babci i był w raju. Pakowaliśmy do autka zabawkę psa i woziliśmy ją po domu ku rozpaczy Nelki i pozostałych Nibyjorków. Kundle biegały jak oszalałe i głośno oszczekiwały czerwone ferrari. Potem maskotka ustąpiła miejsce Trzem Królom. Wariatkowo.

A co wyzwoliło w dziecku wielkie „Ooooo!”?

„Słodka” książka kucharska, zakupiona za gorsz (dosłownie 1 grosz) w Lidlu. Szymon okazał się wtedy mistrzem drugiego planu.

Młodszy syn dostał to, z czego jest w stanie skorzystać mimo porażonych rączek: bączek z dużym uchwytem, piankowe klocki, koła zębate z korbką Quercetti, traktorek ze zwierzątkami, pieczarkę z gangu świeżaków i tablicę do nauki. Cieszył się wyraźnie. On się wszystkim cieszy, na zwykły uśmiech odpowiada wielką, nieskrępowaną radością. Nasza iskierka. Z pokorą zniósł nawet obciachowy sweterek z bałwankiem, który miał niezwykle rozciągnięty dekolt.

Mamie przekazaliśmy świeczkę w kształcie figur z Szopki Betlejemski oraz piernik w kształcie renifera, zdobiony przez Michałka. Syn naszykował jeszcze inne drobiazgi pod świątecznym drzewkiem i tak Babcia Ula stała się posiadaczką papierowego…plemnika. Michał twierdził, że ta witka z wielką głową to wąż, ale mieliśmy odmienne zdanie w tej kwestii. Brakowało nam tchu ze śmiechu. Niezapomniany prezent! Aaaa ha ha ha. Babcia powiedziała, że w jej wieku już nie skorzysta.

Dostaliśmy z Mężem kolejne laurki „Kocham Cię Mamo”, „Kocham Cię Tato”. Urocze! Jego własna, dziecięca inicjatywa.

Słuchaliśmy koncertu kolęd w telewizji i gdzieś około dwudziestej doszliśmy z Mężem do wniosku, że nasze organizmy się poddają i nie dotrwamy do Pasterki. Do kościoła poszliśmy w pierwszy dzień świąt. Pewnie byśmy się bardzo cieszyli, że naszą małą społeczność odwiedził sam Biskup, jednak Michał zechciał siku pięć minut po przekroczeniu progu świątyni. To było najdłuższe półtorej godziny w moim życiu! Ha ha ha. Odechciało mi się chodzenie do kościoła z dziećmi. Oczywiście się poryczałam, jak tylko zaczęłam zawodzić „Lulajże Jezuniu”. Bardzo mnie wzrusza ta kolęda. „Utulić?” – dopytywał zatroskany Jacek.

Boże Narodzenie było deszczowe, zatrzymało nas w czterech ścianach domu. Oglądaliśmy samotnego Kevina, graliśmy w planszówki, odpoczywaliśmy. Mój Mąż rozwalił system, pokazując w kalamburach hasło: „stary, ale jary”. Zapomniałam już, że pod tą mrukowatą otoczką skrywa się bardzo dowcipny i całkiem towarzyski mężczyzna. Dawno tyle się nie śmiałam…Przyglądnęłam się bliżej swojemu życiu. Nic bym nie zmieniła.

***

5 thoughts on “Wigilia

  1. Piękna z Was rodzina.. wzruszyłam się przy tym poście. Szczęśliwego Nowego Roku i żebyś zawsze miała siły być dobrym duchem dla wszystkich dookoła. Jesteś wielka Iga!

      1. Nie, tak dopiero będzie („Amen” – „niech się stanie”). Kilka lat to trwało, ale chyba w końcu zrozumiałam. Takie moje noworoczne postanowienie AD2017.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *