Bez kategorii

Refleksje o życiu: przysłowie niedźwiedzie

  Z perspektywy czasu cieszę się, że los tak ciężko nas doświadczył… Trudne macierzyństwo odkryło we mnie ogromne pokłady siły i woli walki. Zrozumiałam również, że moje małżeństwo zostało zbudowane na bardzo niestabilnym gruncie. Właściwie nie miało fundamentów poza moim zaangażowaniem i determinacją. Sama nigdy nie chciałam tego widzieć. Ale najważniejsze jest to, że zweryfikowałam swój stosunek do innych ludzi. W najcięższych chwilach wspierali mnie najbliżsi członkowie rodziny, przyjaciół natomiast znalazłam nowych…

   Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie… Powtarzana od dzieciństwa przypowieść w trudnych momentach mojego życia znalazła swoje potwierdzenie. Los na mojej drodze stawiał przeróżne osoby, które dodawały mi otuchy. Począwszy od lekarzy, pielęgniarek, pań kuchenkowych, rodziców małych pacjentów. Zrodzone w tych warunkach znajomości okazały się najtrwalsze. Są jednak ludzie, których wyjątkowo sobie cenię.

   Po ostatniej operacji Michał zrobił ogromny regres. Zachowywał się jak dziecko z autyzmem, byłam przerażona. Nie należę do osób biernie przyglądających się życiu. Wpadłam na pomysł, że dogoterapia wspomoże rozwój mojego dziecka. Przez internet znalazłam domową hodowlę labradorów. Nie miały rodowodu, ale były piękne.

   Mój były mąż zachował się tak, jak podczas rozmów o planowaniu Michałka: łaskawie się zgodził. I ta tym koniec…

   Dużo słyszałam o terapii z psami, końmi i delfinami. Postanowiłam działać. Odpowiedziałam na ogłoszenie i przedstawiłam problemy mojego synka. Drepcząc po szpitalnym korytarzu powiedziałam, że muszę dobrze wszystko przemyśleć. Po chwili zadzwonił mój telefon. To był właściciel szczeniaków. Po krótkiej rozmowie z żoną postanowili dać nam tego szczeniaka za darmo. Wytłumaczył mi, że ma niepełnosprawnego synka, który pracuje z dogoterapeutą i chcą pomóc Michałkowi. Od Balu zaczęła się właśnie przygoda z labradorami. Od psa również zaczęła się nasza znajomość Z Witkiem i Asią. Dora stała się członkiem mojej rodziny.

  

   Kiedy zobaczyliśmy Kubę i uświadomiliśmy sobie trudności z jakimi borykają się jego rodzice zapłaciliśmy za szczeniaka. Miałam takie poczucie, że tym ludziom pieniądze przydadzą się nie mniej niż nam.

   Piesek dotarł do domu a życie dalece odbiegało od scenariusza, jaki wymarzyłam sobie w szpitalu. Cały ciężar opieki nad dzieckiem, psem, dużym domem i ogrodem spoczął na mnie. Kałuże robione przez psa podczas mojej nieobecności były uporczywie ignorowane przez byłego męża. Byłam wiecznie sama: wieczorami i w weekendy też. Gorycz narastała.  Wspólne życie z mężem po wyjściu ze szpitala bardzo mnie rozczarowało. Po prawie dwóch miesiącach zdecydowałam się oddać psa w bardzo dobre ręce. Blisko jeziora, blisko dziadków Michała. Psa mogłam zatem widywać codziennie.

   Czułam, jakbym straciła dziecko. Przyzwyczaiłam się. Wiedziałam jednak, że łatwiej będzie znaleźć dla mnie i Michała własne miejsce bez obciążenia jakim jest pies. Czułam, co się w kolejnych miesiącach wydarzy. O rozwodzie mówiliśmy już wcześniej…

   W tej trudnej sytuacji również otrzymałam wsparcie od hodowców Dory. Deklarowali wszelką pomoc, jeśli tylko zdecyduje się zatrzymać psa. Wsparli, gdy zdecydowałam się oddać szczeniaka. Tak zaczęła rodzić się przyjaźń pomiędzy nami.

***

   Witek i jesteśmy dla siebie jak rodzeństwo. Wspieramy się w trudnych chwilach. W najcięższym momencie mojego życia zadeklarował się pomóc mi wykończyć mieszkanie, gdy już takie dla siebie i Michałka znajdę. To dawało mi poczucie bezpieczeństwa w trudnych chwilach. Z czasem lepiej poznałam Asię i doszłam do wniosku, że bardziej bezpośredniej i cudnie myślącej osoby nie znam.

   Przy moich przyjaciołach nie muszę ważyć każdego słowa. Dla nich nic nie stanowi problemu. Dadzą serce na dłoni jeśli widzą, że ktoś na nie zasługuje. Wspaniale spędza się z nimi czas…

   W lecie rozpalaliśmy grilla w ogrodzie. Ja szykowałam szaszłyki, Asia piersi z kurczaka w panierce, pyszne ciasto z masą własnej roboty. Już mam przepis! Uwielbiam pilnować grillowania potraw, nikt nie odbierał mi tej przyjemności 🙂

  

   Pamiętam, jak podczas jednego z takich imprez gospodarze wyciągnęli z domu fotele (tapicerowane). Witek coś zażartował a Aśka rzuciła w niego obgryzioną nogą z kurczaka. Padaliśmy ze śmiechu. Fotel się zabrudził, ale zostało to przyjęte ze spokojem. Bez problemu. To nie są ludzie uzależnieni od dóbr materialnych. Wartości w życiu szukają gdzie indziej i świetnie im to wychodzi. Za to ich uwielbiamy!

   Dzieciaki pluskały się w basenie, czasami Witek wyprowadzał psa, żeby dzieci mogły zwierzaka trochę wytarmosić. Wspólnie chodziliśmy na długie spacery. Pieski mogły się wybiegać.

  

   Witek sprawił mi kiedyś radość dając mi Questa na smyczy. Wielkie psisko ponaciągało mi  ramiona i zdarło do żywego skórę na palcu. Nic mnie ten bydlak nie słuchał 🙂 Ponoć mam za słaby charakter, ja sobie tłumaczę, że za dobre serce 😛

 

   Dzieciaki zbierały trawki, liście i kamienie do akwarium. Wieczorem nasze pociechy zrobiły prace plastyczne. Michałek doświadczył takiego beztroskiego dzieciństwa, gdzie mokre od kałuż kolana i czarne z błota ręce to konieczny wymóg każdego wspólnego wyjścia na łono przyrody. 

 

   Kubuś oglądał świat z perspektywy wózka, ale dzieci nie pozwoliły mu się nudzić 🙂 Witek musiał sprostać pomysłom Olki i Michała, którzy mają bardzo zbieżne temperamenty i charaktery.

  

   Rodzice pod wieczór popijali lekkie drinki. Ola nawet zrobiłam dla nas koreczki. Śmiać mi się chciało bo wyglądało to tak, jakby dzieci szykowały rodzicom zakąski do alkoholu. Czysta patologia 🙂

 

   Kiedy moje życie wspaniale się ułożyło dostaliśmy propozycję przyjęcia jednego z psów. Ze względów finansowych zdecydowaliśmy się na naszą małą pchłę, która psa raczej nie przypomina 😛 Przy Neli nasze życie nie zmieniło się, duży pies stawiał by przed nami znaczne ograniczenia. Ale kolejny raz miałam dowód na to, że na tych ludziach mogę polegać.

   Wiem do kogo zadzwonić, żeby się wyżalić albo podzielić radością. Oni jako jedyni dowiedzieli się, jakie zmiany szykują się w nadchodzącym roku w naszym życiu. To do nich dzwonię, gdy targają mną skrajne emocje. A Asia i Witek wiedzą, że zrobimy wszystko by im pomóc w trudnych chwilach. Lepiej mieć garstkę „takich” przyjaciół, niż setki figurantów na profilach społecznościowych. Życie pokazało dla kogo jesteśmy ważni. Pokazało również Kto zasługuje, by nazwać go przyjacielem…

  

***

  

2 thoughts on “Refleksje o życiu: przysłowie niedźwiedzie

Skomentuj ~Iga Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *