GOTUJEMY, KREATYWNIE

„Majsterszef” jest tylko jeden.

Dowiedzieliśmy się dosłownie w ostatniej chwili, że wrocławskie gimnazjum organizuje kolejny konkurs kulinarny pod hasłem „Zdrowo – kolorowo”. Ponoć Dyrektor tej szkoły osobiście przywiózł zaproszenie do naszej wiejskiej placówki, domagając się udziału Michałka w zmaganiach kucharzy. Ciężko było odmówić, gdy syn został tak wyróżniony. Nie odmówilibyśmy nawet wtedy, gdyby zaproszenie wpłynęło w bardziej tradycyjny sposób: drogą mailową. W końcu „Masjterszef jest tylko jeden”. Gdzieś temat wcześniej umknął w natłoku spraw organizacyjnych (rusza rozbudowa zespołu szkolno-przedszkolnego). Zaczęliśmy od pilnego skompletowania drużyny, goniliśmy z przygotowaniami. Plakat  promujący idee konkursu powstał z papieru kolorowego. Michał sporo się przy nim napracował.

Syn zaprosił do współpracy ulubionego sąsiada – Marcina oraz szkolnego kolegę – Michała. Mieszanka wybuchowa: dwa żywioły i jeden zgrywus. Ha ha ha! Początkowo „doskonale” wychodziło im zachowanie powagi…Ha ha ha.

Chłopcy mieli uszyte przeze mnie czapki i fartuszki. „Jak Pani zrobiła tę czapkę? Przecież to trudne” – odparł Marcin na widok schludnego nakrycia głowy. „Magia” – odpowiedziałam i mrugnęłam do niego okiem. W praktyce te czary oznaczały siedem godzin spędzonych przy pierwszej czapie, dłuuugi monolog najgorszych bluzgów jakie znam i pełne zacięcie, by jednak nauczyć się szyć! Brak umiejętności nadrabiam szaleńczym uporem. Druga i trzecia czapka wyszły mi już dość szybko, a fartuszki to był banał. Odrysowałam kształt od mojego starego fartucha z zachowaniem centymetra na podłożenie materiału. Troczki uszyłam z tej samej bawełny, bo nie chciało mi się – przyznaję – jechać do Wrocławia do pasmanterii po jakąś taśmę. Długą listwę o szerokości 2,5 cm zgięłam na pół i zaprasowałam, a następnie oba „skrzydełka”  zagięłam do środka ku kantowi. Taki troczek – złożony z 4 warstw materiału – przeszyłam mocno nitką na łączeniu obu połówek listwy. Zrobienie czapki było natomiast sporym wyzwaniem, tym bardziej, że miała ona regulowany rzep i usztywniany rant.

Odrysowałam koło od tortownicy z zachowaniem pięciu centymetrów marginesu. Sfastrygowałam wokół rzadkim ściegiem i ściągnęłam nitkę tak, by czapka dobrze układała się na głowie syna. Rozcięłam materiał w miejscu, gdzie początek i koniec fastrygi spotkały się. Obszyłam rozcięcie lamówką, zrobioną podobnie jak troczki.

 

Wycięłam listwę o wymiarach około 63/14 cm. Złożyłam ją – prawymi stronami – na pół wzdłuż długiego boku i zszyłam krótkie boki. Wywróciłam materiał na prawą stronę i zaprasowałam rynienkę. Długie, strzępiące się ranty podwinęłam na jakiś centymetr do środka i zaprasowałam.

Na głębokość centymetra wsadziłam początek czapki. Spięłam razem listwy i zmarszczoną czapkę, sfastrygowałam.

Kiedy doszłam do drugiej lamówki, zostało mi kilka centymetrów listwy. To był właśnie mój margines do regulowania rzepem. Wsadziłam wtedy pasujący, plastikowy pasek, wycięty z okładki na dokumenty. Sfastrygowałam listwę do końca, otoczyłam z zewnątrz nitką wszystkie boki listwy, żeby czapka schludnie wyglądała i była stabilna na głowie.

W dniu konkursu, gdzieś o siódmej rano, uszyłam też obrus do kompletu. Na stole w skrzyniach stały zioła i warzywa. Część z nich pochodziła wprost z ogrodu. Mój Michał i Marcin przygotowywali danie główne i deser, drugi Michał ogarniał mus brzoskwiniowy oraz sos tzatziki. W skład menu degustacyjnego wchodziły: ziemniaczane niecki faszerowane papryką, chudą szynką i serem Coreggio, pachnące tymiankiem, oregano i koprem oraz jabłko pieczone, faszerowane orzechami i miodem, zaserwowane na musie z brzoskwini z odrobiną chilli.

1. Średniej wielkości ziemniaki z Biedronki (mają czystą i cienką skórkę) ugotować w mundurkach, by środki były jeszcze lekko twarde. Pod skórką jest najwięcej witaminy C. Przekroić na dwie, podłużne połowy. Wydrążyć miąższ i zgnieść go widelcem. Następnie zmieszać z połową posiekanej, czerwonej i żółtej papryki, zawartością paczuszki sera Coreggio z Biedronki, małymi kostkami chudej szynki, siekanym koprem, szczypiorem i tymiankiem. Doprawić solą, pieprzem, suszonym oregano. Łupiny posmarować oliwą z oliwek, osypać solą, nafaszerować ” z górką” i wstawić do piekarnika do momentu podpieczenia papryki i roztopienia sera (około 15 minut w temp. 180 stopni). Podać na sosie tzatziki z kępką kiełków rzodkiewki.

2. Sos tzatziki. Ogórek szklarniowy obrać, zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Odlać nadmiar soku, dodać 3 łyżki jogurtu typu greckiego. Skroić drobno koper, dodać starty ząbek czosnku lub nawet dwa, oregano, sól, pieprz.

3. Uciąć jabłkom czapeczkę z ogonkiem. Ostrożnie wydrążyć gniazda nasienne z owocu (powstaje zagłębienie na farsz). Jabłko osypać delikatnie cynamonem, w czapkę wbić goździki. Orzechy włoskie i laskowe oraz migdały potłuc na drobniejsze kawałki (ale nie na wióry). Uprażyć kilka minut na patelni z łyżeczką masła i dwoma kopiatymi łyżkami miodu. Nafaszerować owoce, założyć czapeczki. Piec w piekarniku nagrzanym do 180 stopni Celsjusza do momentu, aż miąższ jabłka stanie się miękki (sprawdza się to patyczkiem do szaszłyków). Patyczek wbija się w miąższ od góry, nie przebijając skórki. W przeciwnym razie słodki sok zacznie wypływać otworem, a następnie przypali się na blaszce. Deser podać z musem brzoskwiniowym.

4. Brzoskwinie z puszki zmiksować z dwiema łyżkami jogurtu, tartym goździkiem, kardamonem i szczyptą chilly.

Ze smutkiem przyjęliśmy fakt, że na sali przygotowane było zaledwie pięć stanowisk, a drużyny z Kiełczowa w ogóle nie dotarły na konkurs. Zostały zespoły – z Długołęki i Borowej – pod kierownictwem mojej koleżanki Mileny, prowadzącej warsztaty kulinarne w szkołach oraz my. „Sami swoi…” – żartowaliśmy, próbując ukryć rozczarowanie frekwencją. Obecnie w wielu szkołach organizowane są wycieczki, sporo dzieci – w weekend poprzedzający konkurs – miało komunię. Miało to, najwidoczniej, decydujący wpływ na ilość startujących w konkursie osób. Studziłam emocje. Trzy mocne osobowości i ja w roli zaworu bezpieczeństwa.

– „Proszę Pani, oni mają Termomix!” – chłopcy kipieli ze złości, wskazując na przeciwników – „Przecież tam się wrzuca produkty i to samo gotuje! Naprawdę!” – ekscytowali się i wcale nie mieli zamiaru wyrażać swoich opinii dyskretnie.

– „Spokojnie…” – pocieszałam – „Mają fajny sprzęt, ale Wy macie umiejętności, dobre przepisy, jesteście solidnie przygotowani”. Syn z kolegą zdążyli wypróbować autorskie dania przed konkursem, nanieśli stosowne poprawki. Michał II również ćwiczył ze swoją mamą w domu. Chłopcy wszystko siekali, kroili ręcznie, prażyli na patelni, zapiekali…Blendowali jedynie brzoskwinię z jogurtem na mus. Byłam z drużyny bardzo dumna, bo chłopcy poskramiali nadpobudliwość i doskonale współpracowali, pomagali sobie chętnie. Ich dania były niezwykle pracochłonne, bogate w składniki zawierające witaminę C oraz te z grupy B, jak również ogromną ilość antyoksydantów. Trochę zjadła ich trema, gdy mieli o tym kwieciście opowiedzieć. A wiedzę mieli szeroką, zabrakło odrobiny koncentracji. Podczas wspólnej degustacji ziemniaki zniknęły błyskiem, a nasz aromatyczny mus dodawano do deserów pozostałych drużyn.

Organizatorzy ciepło powitali uczestników, szczególne pozdrowienia kierując do naszego Michasia. Syn został zaproszony do grona jurorów w kolejnej odsłonie konkursu. Będzie oceniał dania, nie wystąpi już jako zawodnik. Był z siebie bardzo dumny, bo zacięciem do kucharzenia wyróżnia się na tle swoich kolegów i koleżanek, co zostało docenione. Doskonale posługuje się nożem, jego „kosteczka” jest równa, a ostrze idealnie ślizga się po desce. Zebrał jednak punkty ujemne za podgryzanie krojonych warzyw. Ha ha ha. To nawyk ze wspólnego gotowania z mamą, trzeba popracować nad samodyscypliną w tej materii. Jego koledzy z drużyny doskonale sobie poradzili! Marcin misternie drążył ziemniaki i jabłka, potem je faszerował. Michał przygotował grecki dressing i fantastyczny mus.

Wspaniale współpracowali przez cały czas trwania konkursu, choć nigdy wcześniej nie spotkali się w trójkę.

Ostatecznie jurorzy nagrodzili jeden zespół, pozostałym przyznali równorzędne, drugie miejsce. Bardzo honorowe rozwiązanie w zaistniałej sytuacji. Drużyna „M” była pewna zwycięstwa, ale pogratulowała laureatom konkursu. Synowie Mileny i ich kolega bardzo cieszyli się z wyróżnienia na forum. Zrobili bardzo smaczne danie główne: makaron z pesto. Ich deser został również mocno skomplementowany, był jednak bardzo słodki – nie moja bajka. Przepis na makaron jednak podkradłam – przyznałam to, składając gratulacje serdecznej koleżance.

Chłopcy zostali syto nagrodzeni książkami i wieloma fajnymi gadżetami. Wygrali też jeden konkurs poboczny, który miał umilić drużynom oczekiwanie na zapiekane dania. Wrócili do wiejskiej szkoły dumni, bo wykonali kawał solidnej roboty, a ich dania były bardzo smaczne. To była dla nich doskonała lekcja opanowania, odpowiedzialności i koleżeństwa. Wiedzieli, że wykonali sto procent normy podczas gotowania. Ich dania były pracochłonne, przygotowywane ręcznie, dobrze skomponowane. Byli tego absolutnie świadomi, mocno dowartościowali się.

Fartuszki i czapki chłopcy dostali ode nie w prezencie…Zasłużyli. Jestem z nich bardzo, ale to bardzo dumna!

***

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *