Z ŻYCIA WZIĘTE

Koniec turnusu

Zdania były podzielone. Dorośli – w tym ja – błogosławili dzień, w którym grupowe zajęcia logopedyczne się skończyły. Większość dzieci? Przeciwnie. „Proszę Pani, a ja nie chcę, żeby turnus się kończył” – powiedział Hubert lat siedem, zachowując wszystkie zasady wolnej mowy. „Jaaaa też!’ – wystrzelił Michał, aż go z krzesła zerwało. Syn wyjaśnił mi, że ma nowych kolegów, ćwiczy z nimi i się bawi. Potem wielokrotnie dopytywał, czy jeszcze ich kiedyś zobaczy. Pięcioletni Wojtuś, choć dotąd mówił niemal szeptem i się jąkał, teraz przez całą salę komunikował: „Jaaaa teeeeeż nieeee chcęęęę!”.

Z nastolatkami jest łatwiej. Mają chłonne głowy, a do tego jeszcze można – w znacznej mierze – przerzucić na nich odpowiedzialność za ich własne zdrowie i szczęście. Owszem, rodzice powinni dać im wsparcie w terapii, natomiast nie są już w stanie dyktować – niemal dorosłemu – człowiekowi tempa jego własnej pracy nad samym sobą. Z dziećmi jest inaczej…Większość z nich nawet nie wie, że ma problem. Zwyczajnie nie mają świadomości, że się jąkają. Jak więc im wytłumaczyć, że muszą tyle ćwiczyć?

Michała akurat to nie dotyczy. Syn stanął kiedyś na schodach, sfrustrowany do bólu i zapłakany, prosząc o pomoc: „Mamo, co się ze mną dzieje!?” – rozpaczał, bo nie mógł już swobodnie i płynnie wypowiedzieć nawet pojedynczego wyrazu. To był w tej trudnej i wyczerpującej terapii logopedycznej mocny argument: sam prosiłeś mnie o pomoc, więc jestem. Cały czas przypominałam dziecku o celu tych nużących i wyczerpujących zadań: czy chcesz, by jąkanie już nigdy nie wróciło?

Dziecko wolało pięć godzin dziennie siedzieć na zajęciach, niż wspominać traumę jąkania! Ktoś, kto się nigdy nie zacinał, nie zrozumie człowieka uwięzionego w swoim ciele.

Dużym wsparciem było dołączenie Jacka do terapii Michałka. Mąż sądził, że nadszedł w końcu w życiu moment taki… wyłącznie dla nas. Wynajęliśmy pielęgniarkę, więcej czasu poświęcaliśmy sobie jako parze. Ledwo zmieniliśmy front działań, znowu musieliśmy podporządkować się potrzebom któregoś syna. Mi to przyszło dość łatwo, bo potrafię patrzeć na życie perspektywicznie. Wolę włożyć wysiłek, nawet ten katorżniczy, by potem długo zbierać plony swoich działań. Jacek czuł się oszukany? Rozgoryczony? Mogę tylko przypuszczać, bo ciężko jest rozmawiać z człowiekiem tak bardzo zamkniętym w sobie. To on dyktuje, na ile gotowy jest na dialog. Zbudował wokół siebie mur, a ja ja mam klucze tylko do połowy zamków w bramie…Taką zapłaciłam cenę za zdrowie syna. Ale nie ustanę w wysiłkach, by dotrzeć też do męża. Ja te brakujące klucze zdobędę: miłością, czułością i wytrwałością.

Podczas terapii przychodziły całe rodziny. Rodzice i rodzeństwo pacjentów, dziadkowie, nawet wujkowie i ciocie. Ja byłam sama. Ukłuło mnie to, poczułam zazdrość. Do tej pory brałam na swoje barki trudy terapii dzieci, ale pierwszy raz coś we mnie pękło. Chociaż byłam w bardzo dobrej formie, nie starczyło mi sił, by poradzić sobie z uporem Michała. Niektóre osoby spoza terapii sugerowały „przebodźcowanie” nadruchliwego chłopczyka. Postanowiłam przyjąć to wyłącznie jako wyraz troski. Proszę mieć jednak na uwadze, że ciężko jest się autorytatywnie wypowiadać w kwestiach, w których nie ma się szerokiej i pełnej wiedzy. Przede wszystkim trzeba poznać dogłębnie charakter Michała, by móc cokolwiek trafnego powiedzieć na jego temat.

Dziecko nadinteligentne, jednocześnie bardzo słabo kontrolujące emocje. Czyli z jednej strony pojawia się przerost ambicji, z drugiej syn nie jest w stanie psychicznie wytrzymać nakładanej na siebie presji. Patrzcie na mnie, tu jestem, podziwiajcie – większość działań syna ma na celu zwrócenie na siebie uwagi, by zaistnieć w grupie. Do tego dochodzi piekielnie uporczywa chęć dominacji: to ja tu rządzę, róbcie co wam każę. I złość, kiedy to jemu każą się podporządkować.

– Michałku, kim chcesz być w przyszłości?

– Kierowcą karetki.

– A dlaczego?

– Bo on jest szefem.

– Hmmm. Szefem jest lekarz-ratownik, to on zarządza pracą zespołu i decyzjami.

– To nie chcę. A ten co ma mapy i buduje domy?

– Architekt?

– Tak. Chcem być takim jak w  programie „Nasz nowy dom” i budować (projektować i wykonywać) ludziom nowe domy, żeby się cieszyli. Czy on jest szefem?

– Tak, on decyduje o pracy zespołu.

– To chcem.

Michał pragnie być dyrektorem wszystkich dyrektorów, a liberalnie podejście wychowawcze Taty i Dziadków tylko napędza w moim dziecku chęć do dominowania. W tym drobnym ciałku drzemie przywódca, lider. Terapeuci twierdzą, że Michał jest wpatrzony we mnie jak w obrazek, naśladuje swoją charyzmatyczną mamę. W wieku syna byłam już osobowością dominującą, tyle że równolegle miałam do tego niezmiernie silny charakter. Umiałam udźwignąć nakładany przez samą siebie trud. Potrafiłam też wytrzymać presję otoczenia (prymuska, taka rezolutna, zdolna, przewodnicząca klasy).

Do presji ciążącej na Michale, dochodzi obowiązek rehabilitacji, którego muszę dopilnować ja – matka. Ciężko, by małe dziecko było na tyle odpowiedzialne, aby ćwiczyło – tu i teraz – po to, żeby za dziesięć lat nie mieć skoliozy i płaskostopia. To ja jestem świadoma dysfunkcji ciała syna i muszę być motywacją dla mojego pierworodnego dziecka. Piekielnie niewdzięczne zadanie, ale ośmiolatek nie jest w stanie mieć wystarczającą samokontrolę! Ktoś musi wytrwać w postanowieniu pełnego powrotu do zdrowia skrajnego wcześniaczka. Zbieram cięgi od syna i od wielu pseudożyczliwych ludzi. I wiecie co? Muszę to przetrwać. Po prostu muszę. To, co dam Michałowi w dzieciństwie, będzie jego posagiem w dorosłym życiu. Dziecko nadpobudliwe psychoruchowe, jeśli nie zdobędzie umiejętności samokontroli, zginie w brutalnym świecie dorosłych. Będzie chciał zaistnieć w grupie, bez względu na konsekwencje. Póki co Michałek jest infantylny do bólu.

Pierwsza część sprawdzianu na koniec turnusu polegała na wyjściu poza salę i zaczepianie przychodniów, oczywiście z zachowaniem wszystkich zasad wolnej mowy (ruch ręką, uchylone usta, frazowanie, przeciąganie samogłosek, delikatne starty mowy itd). Michałek był w żywiole! Jakieś Panie z dziećmi chciały go zignorować i uciec, ten jednak kobiety zatrzymał i zadanie wykonał. I nie przyśpieszał znacznie wypowiedzi, co jest bardzo ważne! Był skoncentrowany, w pełni świadomy zadania, do tego wyluzowany i absolutnie akceptujący swoją „inność”. Nawet żartował: „Proszem Pani, bo my mówimy jak kosmici”. Michał zdał najlepiej z dzieci – mówię obiektywnie. Nadpobudliwy Aluś też nie dał się wyprowadzić z równowagi, byłam z oby chłopców bardzo dumna. Mama Alexa, czytelniczka Kurlandii, nie była przekonana do tej metody rehabilitacji – o czym szczerze mówiła. Postępy syna zmobilizowały jednak całą rodzinę do pracy, a mi serce rośnie! Bo widzę dziecko, które się kontroluje, jednocześnie będąc szczęśliwe i otwarte.

Następnie nadszedł czas wystąpienia na forum. I co? Mój syn się mocno wyłożył na tym zadaniu. Przeciągał ładnie samogłoski – owszem, jednak momentami przyspieszał, gubił się we frazowaniu ręką, nie było delikatnych startów zdania. Dlaczego? Tu właśnie kluczowy jest specyficzny charakter Michała. On tak bardzo chce zabłysnąć w szerokiej grupie ludzi, że traci samokontrolę. Dużo łatwiej wychodzą mu zadania twarzą w twarz, podobnie jest z nauką w szkole. Na zajęciach indywidualnych jest super. Im więcej dzieci w klasie, tym większe pobudzenie i chęć bycia szefem wszystkich osób wokół. Najchętniej sam poprowadziłby lekcje, on przecież jest pępkiem wszechświata. Jest tak uparty w swojej chęci dominacji, że ogromną ilość energii trzeba włożyć, by powstrzymać te namolne i denerwujące zachowania dziecka. Właśnie ta ciągła presja, by syn przestrzegał zasad, doprowadziła mnie do ostateczności kilka dni temu. Michał chciał mną zarządzać na forum ludzi, co sprawiało mu dziką satysfakcję. Poniżał mnie, krzywdził, a kiedy nie przynosiło to planowanego skutku, próbował wyładowywać złość również na sobie. Płakałam z bezsilności. I z żalu, że jestem z tym sama. Pierwszy raz nie dałam rady być Zosią Samosią, mała dziewczynka wewnątrz mnie siedziała skulona i łkała – tak czułam.

Psycholog przewidział, że Michał odpuści. Bynajmniej nie ze zmęczenia i nie dlatego, że jest zrezygnowany. Trzeba było synowi bardzo jasno i stanowczo nakreślić zasady: w pewnym momencie mój upór był wręcz nadludzki. Tak się walczy z ADHD…Bodaj siódmego dnia Michał zrozumiał, że może walić się rękami po głowie, krzyczeć i mówić szybko, ale i tak będzie musiał wrócić do ćwiczenia i je skończyć prawidłowo. Wyraźnie zeszła z niego presja bycia liderem, miał być „tylko” uczestnikiem terapii, nikt nie wymagał od niego więcej. Już nie siedział z ręką wyciągniętą do zadania pytania o dupie-marynie, zazwyczaj nawet nie na temat.

Michał się nie jąka. Teraz przez rok będziemy utrwalać ten zapis mowy w układzie nerwowym. Telewizja i tablet poczekają, aż samokontrola będzie już mocną cechą Michała. Obecnie dziecko może przebywać tylko wśród ludzi, którzy mówią z zachowaniem wszystkich zasad wolnej mowy. I tak do września. Zapis w mózgu jest jeszcze bardzo słaby i nadmiar emocji spowoduje nawrót niepłynności mowy. Syn przyjął nowe reguły i zalecenia całkiem dobrze, jak coś oczywistego. Wie, że alternatywą tabletu będzie teraz planszówka, zamiast bajki dostanie wspólne wyjście na basen. Michałek będzie teraz pisał i dostawał wiele listów, bo rozmowy telefoniczne są bardzo niewskazane w terapii (bardzo pobudzają układ nerwowy, sprzyjając jąkaniu). Wszelkie zbiorowe uroczystości przełożyliśmy na koniec sierpnia. Za dużo włożyliśmy wysiłku, żeby teraz zaczynać wszystko od nowa. A jąkanie trzeba wyleczyć – z tym nie będziemy polemizować.

Utrwalanie – to nasza misja do września. Mąż jest moim cichym wsparciem. Poznał ludzi w różnym wieku, którzy dwanaście dni temu piekielnie się jąkali. Teraz mówią płynnie tyle, że powoli – Jacek przekonał się o tym na własne oczy i wszystko wskazuje na to, że dał mi szansę na przeprowadzenie terapii do końca. Przyspieszenie mowy zależne jest od trwałości nowego zapisu w głowie. Jeśli w każdej sytuacji pacjent będzie się pilnował, również w mowie spontanicznej, będzie mógł przyspieszyć o jedną prędkość. Koniec terapii nastąpi za rok, tyle bowiem trwa rehabilitacja połączeń nerwowych, walka ze stresem i napięciem całego ciała. Mówię o dwunastu miesiącach pod warunkiem, że nikt nie wyskoczy z „niespodzianką” i nie zdetonuje Michałowi granatu w głowie. Rozwalenie nawyku, który budowaliśmy dwanaście dni i który będziemy utrwalać przez kolejne miesiące, jest równoznaczne z powrotem jąkania i zaczynaniem pracy absolutnie od zera!!! Nie da się skleić gumą do żucia rozerwanego, złotego łańcuszka. Trzeba wykuć nowe, złote ogniwo: zdobyć narzędzia, metal, wykonać pracę, zmontować wisiorek i przetestować jego trwałość. Tak właśnie jest z jąkaniem. I wykucie ogniwa trwa rok.

Niepłynność mowy ma podłoże emocjonalne. Dlatego też poprosiłam psychologa o wizytę w naszym domu. Muszę i chcę zrzucić na kogoś choć część odpowiedzialności za podejmowane w tej terapii działania względem Michała. To ja teraz zbieram pochwały i cięgi. Tak naprawdę żadne z nich nie są mi teraz potrzebne, potrzebuję tylko i wyłącznie spokoju. Potrzebuje tego – przede wszystkim – Michał. Normą w naszym domu jest już, że mówi się powoli. Goście są bardzo mile widziani, pod warunkiem, że będą stosować się STUPROCENTOWO do zasad wolnej mowy. Jeśli nie są w stanie (a nie są na pewno, bo to bardzo skomplikowana wiedza), ciepło i serdecznie zapraszamy na koniec wakacji. Michał ma zalecone codzienne ćwiczenia fitness i masaże. Zrobię wszystko, by w dziecku utrwalić wzorzec płynnej mowy (wykuwać nasze brakujące ogniwo). Nie potrzebuję do tego pomocy z zewnątrz, a jedynie tego, by mi teraz nie przeszkadzać w pracy z dzieckiem.

Nie dlatego, że ja tego chcę.

Nie dlatego, że jestem bezmyślnie uparta.

Nie dlatego, że mam przerost ambicji.

Robię to, bo kiedyś…płacząc z bezsilności, poprosiło mnie o to moje ukochane dziecko, a ono nie przejdzie przez tę terapię samo! Michałowi jestem potrzebna ja i pozytywne wzmocnienie terapii ze strony Jacka. Mam tylko nadzieję, że mój Mąż…z czasem…zrozumie, że jest dla mnie ważny, wyjątkowy, że go kocham niezmiennie od wielu lat. Nasze dzieci przebrną jednak przez tak dramatyczne problemy same. Nie było by dla mnie nic gorszego, gdybym musiała wybierać pomiędzy Jackiem, a synami. Jestem szczęśliwa, że nie jestem już sama.

***

5 thoughts on “Koniec turnusu

  1. Pani Igo, opowiada Pani, że Michał aspiruje do stanowisk kierowniczych, uważam, że nie ma w tym nic złego. Po prostu chyba Michały tak mają. Mój syn Michał, który ma 6 lat (również wcześniak) ostatnio wymyślił „Wiesz mamo, jak Pan Bóg pójdzie na emeryturę, to ja zostanę Panem Bogiem”, to są dopiero aspiracje:) Pozdrawiam i wytrwałości życzę, trzymam kciuki.

  2. Muszę, no muszę to napisać: z nastolatkami WCALE NIE jest łatwiej!!! Jest dużo trudniej, bo nastolatkowi buzuje w głowie, duszy, sercu i ciele i po prostu z mety jest wszystko na NIE! Najpierw zaneguje, a potem poszuka swojej opcji…Odpowiedzialność za własne zdrowie u nastolatka? Nic bardziej mylnego…W wieku nastu lat zdrowie jest niezniszczalne, nie ma konsekwencji żadnych działań czy zaniedbań, ma być miło, łatwo i przyjemnie…Napisałam to ja, matka 14,5 latka z nadpobudliwością…

      1. Cieszcie się każdą chwilą posiadania małego dziecka;) Ja przy młodszym tak robię mając świadomość, że potem to już tak miło nie jest;)

Skomentuj ~Matka Michała Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *